Wpis z mikrobloga

Mirki i Mirabelki, taka historia, która może pomóc w walczeniu o swoje jeżeli chodzi o pracę dla nieuczciwych pracodawców. Mój różowy pasek zatrudnił się ostatnio jako kucharz w niedużej lunchowni w Warszawie. Właściciel Obiecał 14-15 zł na godzinę (w zależności od tego jak oceni jej umiejętności) oraz umowę ne zlecenie. Rozliczanie wypłaty raz w tygodniu ostatniego dnia pracy. Przez pierwsze 2 tygodnie nie mogła się dowiedzieć nawet za jaką stawkę pracuje, umowy też nie dostała (w gastronomii większość ludzi pracuje na czarno). To co gotowała zarówno klientom jak i szefostwu bardzo smakowało. Od początku był problem z rozliczaniem się. Zamiast wypłaty z całego tygodnia dawali jej jakieś "zaliczki" po 100/200 zł i odkładali wypłatę na później wykręcając się brakiem czasu itp., ogólnie olewka i zbywanie. Gdy zaczęła naciskać na to, żeby się zaczęli z nią rozliczać terminowo i w całości to szefowa miała co raz więcej pretensji do tego jak gotuje, do tego, że bałagan na kuchni itp. Doszedł do tego problem z mniejszą niż wcześniej było ustalone ilością dni pracujących co zmusiło różowego paska do znalezienia dorywczej pracy. Po dłuższym "ryciu bani" i zachowaniach ewidentnie podchodzących pod mobbing zdecydowaliśmy, że czas podziękować właścicielom i całkowicie zrezygnować z pracy w tym przybytku bo raz, że warunki i atmosfera pracy do dupy, dwa, że okazało się, że właściciele notorycznie nie wypłacają kasy pracownikom i np. dwóm kelnerkom zalegają po około 1000 zł. Pracują one dorywczo po 1-2 dni w tygodniu co przy stawce 8 zł za godzinę daje grubo ponad miesiąc bez wypłaty. Oczywiście różowemu paskowi też zalegali, co prawda 410 zł, ale pieniądz to pieniądz. Mam wrażenie, że celowo nie rozliczali się z pracownikami na zero bo jako, że każdy pracuje bez umowy to po otrzymaniu całej wypłaty może się następnego dnia nie zjawić w pracy bez żadnych konsekwencji.
Oczywiście po lekkiej awanturze po której obiecali, że będą płacić raz w tygodniu, przy wypłacie okazało się, że jest tylko część pieniędzy i ma jej wystarczyć 150 zł, a jak jej nie pasuje to mogą jej nie wypłacić wcale i będzie musiała czekać do kolejnego tygodnia. Stwierdziłem, że pofatyguję się do nich w celu zwindykowania kasy, różowy pasek uprzedził wcześniej szefa, że przyjedzie po pieniądze, na co ten stwierdził, że będzie tylko szefowa, a ona nie robi wypłat (co jest nie prawdą bo nie raz od niej dostawała pieniądze). Tak czy inaczej pojechaliśmy po pieniądze, oczywiście szefowa stwierdziła, że wypłaty nie dostanie, że skoro chce się zwolnić to ona jej nie wypłaci nic za poniesione straty (strat żadnych nie było). Jak poprosiła żeby powiedziała jakie straty przez nią mieli to szefowa stwierdziła, że żadnych ale mogły być bo gdyby nie ona to kuchnia by na pewno cała spłonęła. Po kilku minutach różowy pasek wyszedł ze łzami w oczach, a ja wpadłem na kuchnie i poinformowałem tylko, że poinformuję PIP. Przemiła Pani mnie postraszyła policją i powiedziała, że żadnych pieniędzy nie dostaniemy. Poinformowałem, że w takim razie ja dzwonię po policję i tak też po wyjściu z kuchni uczyniłem. Po chwili zadzwonił szef i zaczęła się jakaś głupia gadka w stylu, że przecież zawsze w terminie wypłacał pieniądze, że przecież umowa "lezała" a to, że różowy pasek jej nie zauważył to jej problem, że to on jest szefem i to on będzie decydował kiedy będzie wypłacał pieniądze, a nie pracownicy. Poinformowaliśmy go tylko, że policja już jedzie i na tym rozmowa się urwała. Po kilku minutach wyleciała szefowa z kasą, oczywiście pogadała, że każdy kij ma dwa końce, że ona już nigdzie nie poleci jej jako pracownika i takie tam głupoty. Policję odwołaliśmy i wróciliśmy do domu. Potem jeszcze wieczorem dzwonił szef postraszyć za wpis na temat restauracji (na prywatnym facebooku) tym, że będziemy mieli go okazję poznać z "tej złej strony", po informacji, że nagrywamy rozmowę rozłączył się.

Reszta pracowników dalej nie odzyskała kasy i pracuje na czarno. Niektórzy wręcz mówią, że im głupio prosić o pieniądze bo szefostwo ma problemy finansowe, albo boją się, że jak zrezygnują to nie wypłacą im wcale zaległych pieniędzy (teraz co jakiś czas dostają jakieś ochłapy). Jak widać po historii którą opisałem nie można się dać zastraszyć. Policjant któremu zgłaszałem sytuację powiedział, że interwencja umundurowanych funkcjonariuszy w takich wypadkach zazwyczaj zdaje rezultat.
Jeżeli to nie pomoże to z tego co się orientowałem zawsze można zgłosić sprawę do PIP i poprosić o ustalenie stosunku pracy i ewentualnie wniesienie sprawy do sądu. W takim wypadku pracodawca o ile się nie mylę musi zapłacić karę za brak umowy, karę do zus, odprowadzić zaległe składki oraz odsetki. Ogólnie gra nie warta świeczki więc myślę, że mało kto będzie chciał narażać się na takie koszty.

Pytanie do Mirków, warto teraz bawić się w psucie im krwi i zgłaszanie do PIP :)? Dodatkowo we wtorki zawsze organizują wieczorem jakieś koncerty na których sprzedają piwo, a koncesji oczywiście brak :>.

Dla ciekawskich profil na FB opisanego wyżej przybytku. https://www.facebook.com/przepis.gastrocaffe?fref=ts
  • 10
@gibpotatoe: opcja napsucia im trochę krwi jest kusząca. Chciałbym to zrobić choćby po to by takie #januszebiznesu nie dorabialł się na innych, przy tym traktując ich z góry jak jakieś śmieci. Z drugiej strony zastanawiam się ile to zachodu będzie kosztowało.

Robił już ktoś coś takiego i wie jak wygląda uruchomienie takiej machiny jak PIP w takich sytuacjach?
@ludzik: jak będzie zainteresowanie na mirko to wrzucę. Swoją drogą, ten szefo przez telefon chciał przykozaczyć i stwierdził, że jej nie zapłaci bo niby jak ona udowodni, że w ogóle tam pracowała? Trochę się zdziwił bo, porobiła zdjęcia na kuchni, zdjęcia grafiku, jakiś rachunków. Szefowa codziennie wypisywała (nawet przed 24) do niej w sprawie menu na następny dzień i tego co ma kupić + nagrała się na pocztę mówiąc, że ona