Wpis z mikrobloga

Mirki co to się stanęło to ja nawet nie... Dwa dni temu wieczorem na naszej klatce schodowej znaleźliśmy z moim RP około półroczną kotkę. W klatce oprócz nas nikt kotełów nie posiada, a ponieważ mała była zadbana i łasiła się do człowieków, stwierdziliśmy, że uciekła komuś z domu. Wzięliśmy ją do naszych dwóch Gałganów i zaczęło się syczenie i fuczenie na siebie, no ale cóż bywa. Lepiej to niż ją trzymać na klatce. Następnego dnia porozwieszaliśmy na najbliższych osiedlowych śmietnikach ogłoszenie ze zdjęciem - znaleziono kotke i nr tel. Minął jeden dzień i nic, ale na drugi dzień mój RP dzwoni do mnie do roboty, że dzwoniła jakaś dziewczyna i mówi, że to jej koteł. Ucieszyłem się no bo koty były już mocno zestresowane sobą wzajemnie no i fajnie, że kotka wróci do domu. Właścicielka odebrała kotkę no i sprawa zakończona. Ale co się okazało.

Zorientowała się , że kot zniknął po około 24h (WTF? ja bym wiedział po 0.5 sek, że nie mam kota w domu). Szukała kotki dając ogłoszenie w Internecie, oraz wywieszając papierowe ogłoszenie w sklepie oddalonym jakieś 500 m (mamy bliższy sklep osiedlowy, dosłownie dwa kroki od klatki). Zadzwoniła tylko dlatego, że pracownik sklepu w którym zostawiła ogłoszenie zobaczył nasze ogłoszenie na osiedlu i zadzwonił do niej podając nasz numer. Okazało się, że właścicielka kotki mieszka 2 (słownie dwie) klatki obok, więc przez dwa dni wychodziła z domu przechodziła obok naszego ogłoszenia, że mamy jej kotkę i nic :D W sumie to #truestory #happyend ale też trochę #bekazrozowychpaskow no i wiadomo #koty
  • Odpowiedz