Życie to jest teatr -- mówisz, ciągle opowiadasz. Życie to jest tylko kolorowa maskarada. Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra. Przy otwartych i zamkniętych drzwiach -- to jest gra.
Życie to nie teatr -- ja ci na to odpowiadam. Życie to nie tylko kolorowa maskarada. Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest. Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć.
Nazywa się 176 i mieszka w dużej cegle z jednym oknem. Wychodzi - mały ministrant ruchu i rękami ciężkimi jak z ciasta salutuje przelatujące pociągi. Na wiele mil wkoło - pustka. Równina z jednym garbem i grupa samotnych drzew pośrodku. Nie trzeba mieszkać tu trzydzieści lat, aby wyliczyć, że jest ich siedem.
O kapłani! kapłani! grube wasze winy Mnożą Wiklefy, Husy, Lutry i Kalwiny. Słudzy niebios! dla waszych maksym branych z piekła Wieleż się razy ziemia żałobą oblekła! Byli, lecz już minęła ta pora obrzydła, Jedni na kształt pasterzy, drudzy na kształt bydła. Dziś, gdy światło powszechniej natura rozniosła, Znajcie lepiej przepisy waszego rzemiosła. Wiernych a zasmuconych mnóstwo na was woła: "Pośmiech dla niedowiarków! krzywda dła
Gdy w dzień wigilii zasiądziesz przy stole, Przedziwnie słodko i poczciwie marzysz. I rzewną radość siada ci na czole, Czyś jest kolega, druh, albo towarzysz.
Czemże są gwary politycznych sprzeczek, Kiedy opłatka ujrzysz śnieżne brzegi? Miłe są blaski na choince świeczek Równie dla druha, jak i dla kolegi.
i nie wiem czemu nie szczędząc mozołu, Przed i po świętach z innymi się swarzysz? Czemu gdy wstaniesz po uczcie
Który skrzywdziłeś człowieka prostego Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, Gromadę błaznów koło siebie mając Na pomieszanie dobrego i złego,
Choćby przed tobą wszyscy się skłonili Cnotę i mądrość tobie przypisując, Złote medale na twoją cześć kując, Radzi, że jeszcze jeden dzień przeżyli,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta Możesz go zabić - narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy.
Drzewa ogromne, że nie widać szczytu, Słońce zachodząc różowo się pali Na każdym drzewie jakby na świeczniku, A ludzie idą ścieżką, tacy mali.
Zadrzyjmy głowy, weźmy się za ręce, Żeby nie zgubić się w trawach jak w borze. Noc już na kwiaty nakłada pieczęcie I z góry spływa kolor po kolorze.
A tam nad nami uczta. Dzbany złota, Czerwone wina w osinowej miedzi. I wiezie dary
Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka, Jesli cię to rusza, co czasem człowieka, Wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy Patrząc na rozmaite świata tego sprawy. Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci, W taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.
Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci; Drugi tej krotochwile i włosy przypłaci. Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,
Mam cię - powiedział wilk i ziewnął. Owieczka obróciła ku niemu załzawione oczy. - Czy musisz mnie zjeść? Czy to naprawdę jest konieczne? - Niestety muszę. Tak jest we wszystkich bajkach: Pewnego razu nieposłuszna owieczka opuściła mamę. W lesie spotkała złego wilka, który... - Przepraszam, nie jest tu las, tylko zagroda mego gospodarza. Nie opuściłam mamy. Jestem sierotą. Moją mamę zjadł takie wilk. - Nic nie
Znam tyle twoich pieszczot! Lecz gdy dzień na zmroczu Błyśnie gwiazdą, wspominam tę jedną - bez słów, Co każe ci ustami szukać moich oczu... Tak mnie zegnasz zazwyczaj, im powrócę znów.
Czemu właśnie w tej chwili, gdy odejść mi pora, Pieścisz oczy, nim spojrzą w czar lasów i łąk?... Bywa tak: świt się budzi od strony jeziora, Nagląc nas do rozplotu snem zagrzanych rąk...
Wysokie czoło, a nad nim zwichrzone Włosy, na które słońce z okna pada. I ojciec jasną ma z puchu koronę, Gdy wielką księgę przed sobą rozkłada.
Szata wzorzysta jak na czarodzieju, Zaklęcia głosem przyciszonym mruczy. Jakie są dziwy, co w księdze się dzieją, Dowie się, kogo Bóg czarów nauczy
Jak biały kamień w głębi studni ciemnej, Tak we mnie jedno czai się wspomnienie. Nie walczę z nim i walczyć by daremno, Bo w nim i radość moja, i cierpienie. I chyba każdy, kto mi spojrzy w oczy, Wyczytać musi je z ich smutnej treści. I głębszym smutkiem twarz mu się zamroczy, Niż gdyby słuchał samej opowieści.
W przedmioty ludzi niegdyś przemieniano Ze świadomością im pozostawioną,
Mój kraj Mój kraj miał granice swoje w sercach ludzi, przemocą wykreślone z politycznej mapy. Mój kraj, pod szponami bezlitosnej łapy umierał, żył, walczył, zrywał się i trudził.
W moim kraju nie zawsze wystarczało chleba, a w chlebaku nie zawsze starczało naboi. W moim kraju nie liczył się ten co się boi, tylko ten, który umrzeć potrafił jak trzeba.
W takt dalekiej, rytmicznej, przeciągłej muzyki, Kołyszą mnie na słońcu złote słoneczniki. Nie słyszę głosów ludzkich, nie widzę dna chaty, Słyszę tylko melodię, widzę tylko kwiaty.
Pszczoły słodsze od skrzypiec, dzień słodszy od miodu, Zwabiły mnie w sam środek wiejskiego ogrodu I nakryły całunem złocistej ojczyzny, Przez którą słońce sączy święte optymizmy.
Odgrodzony od świata, zamknięty wśród blasku, Staję się własnym cieniem, co zastygł na piasku, I umieram