Wiecie komu zawdzięczam mój przegryw?


Życie z nadopiekuńczą matką i z mniej trochę od niej ojcem sprawia, że człowiek chce wyjść z tej kliki jak najszybciej. To jest niczym rak na mojej duszy. Chciałem, żebym miał względną wolność, którzy mieli inni. Nie dość, że miałem trochę #!$%@? za dzieciaka (zawsze istnieje takie prawdopodobieństwo, że ktoś stanie się kozłem ofiarnym w pewnej grupie - trafiło na mnie), to moja matka, widząc, że coś mi się dzieje w szkole i ze zdrowiem (ADHD i problemy z psychiką/serduchem), chciała mnie jak najbardziej zabrać dla siebie. Ja poniekąd się jeszcze stawiałem, ale nie mogłem ulec jednej rzeczy - w końcu to matka, to też było zachowanie konformistyczne, a po drugie jest krzykliym apodektykiem. Ciężko było ulec jej, to ona nadawała wszystkiemu tempo w rodzinie.

Zdaje mi się, że tacy ludzie biorą się z tego, że sami nie mieli normalnego dzieciństwa i też przez to wbijają dzieciom inne wzorce (niska samoocena, uzależnienie się od innych ludzi). Tacy ludzie nie powinni wychowywać, ale już mnie wychowują, albo nawet wychowali. Patrząc z tej perspektywy, ciśnie mi się na usta stwierdzenie, że brak mi normalnych rodziców, bo chyba moje oczekiwania się mijają wraz z rzeczywistością.
@japer: Mam historię podobną do Twojej, ja mam połączenie matki pracoholiczka do tego nadopiekuńcza, żyłem w mocnym przegrywie do w sumie licbazy, depresja, próba samobójcza itd. i też obwiniałem rodziców za to co się dzieje, ale patrz tu


I pomimo #!$%@? w domu jakoś żyłem i wychodziłem ze swojego #!$%@? i zgadnij, wybaczyłem rodzicom wszystko co złe, i zacząłem wieść własne życie (pomimo tego że na studiach mnie utrzymywali
  • Odpowiedz
@anna-zaborowska-73: #!$%@? waćpanna. Dopóki nie pozna skąd się wzięły jego problemy, nie będzie wiedział jakie kroki podjąć. Ja też doszlam do wniosku, że to nie ze mną jest coś nie tak, tylko poniekąd z moją właśnie rodzinką, w której się wychowałam, dzięki temu wypunktowałam sobie w życiu drogę odejścia, oczywiście nic z moich ambitnych planów nie wyszło, ale wyszła wystarczająca część, żeby uwolnić się od ścieżki jaką mimowolnie narzucalo mi
  • Odpowiedz
Ooo, dostałem #!$%@? fazy.

Czasem mam krótkotrwałe osranie, jakbym zapomniał wyłączyć coś z domu, gdy wychodzę. To też wiąże się z chorym ówczas przekonaniem, że nie ma dla mnie nadziei, ani ratunku - w kwestii mojej przyszłości zawodowej, pasji, zainteresowań, sensu życia i nawet kwestii spełnienia towarzyskiego w dziedzinie "posiadania" dziewczyny. Czasem wręcz takich malutkich napadów wielkich trosk jest mało w kontraście do braku troski, lub odwrotnie.

Hmm, te zaburzenia zaczynają się zamieniać w coś napadowego, mimo pracy, którą mam i która należy do takich, że szybko wybijają "problemy" z głowy; człowiek nawet nie ma siły o tym myśleć.

Ostatnio
@japer: Najlepsze są takie, które mówią "oj dziecinko żyły Ci się pochowały, pewnie się boisz, ale nie ma czeegoo". I zaczynają napierniczać z plaskacza w rękę, aż boli ( ͡° ʖ̯ ͡°)
  • Odpowiedz
Dobra, wziąłem się za siebie. Kupiłem zestaw antyprzegrywiksowy: pastę wybielającą oraz płyn przeciw obgryzaniu paznokci. Przestaję się krzywić i chodzę prosto. Teraz czas na zrobienie jednej dobrej... pracy. Wszystko szczegółowo i z wytyczonym planem działania.

Pierwsze, co zrobię, to program do przypominania. Przyda mi się, bo wtedy będę wiedział, kiedy co zrobić, a potem wjedzie mi to w rutynę.

Od 10 lipca idę #!$%@?ć na zbiory borówki. Kasa wpadnie i przy okazji postaram się wybić tą zmorę z głowy. Jak już mówiłem, mam jutro pobieranie krwi związane z badaniem tarczycy. Przy okazji zrobię morfologię i poziom cukru.

Dodatkowo
Dzień 15. - cofnąć czas...

Kurdebela, pszypał. ;_;

Jutro mam badanie tarczycy (uff, tyle wygrać), dziś jeszcze umawiam się na elektroencefalografię, co by mi przyczepili elektrody do łba i sprawdzili, czy nie mam nic z nim. Jak zawsze trochę się boję, bo przegrywiks mi się włącza i boję się wszystkiego. :s

Myślałem,
Dzień 11. - Za ostatni grosz...

Deszczowy, smutny jak kanał rodny dzień. Trzeba było zmarszczyć pod prysznicem, poglądać trochę nsfw, poleżeć w łóżku i spać co jakiś czas. Nie liczę już czasu, bo wydaje mi się, że upływa zbyt wolno, albo zbyt szybko. Nie przypuszczałbym, że może być źle. Zamknąłem się w ciemnej szafie i waliłem głową w ściankę. Szukałem odosobnienia, które na pewno mi pomogło. W sumie tak i nie, bo nie chcę być sam, a dążę do tego. Co tam, trzeba coś zjeść. Wyszedłem. Bardzo jasno było na zewnątrz. Musiałem wyciągnąć makaron z paczki PCK i coś z nim zrobić. Znalazłem jakiś kawałek mięsa i zrobiłem sobie coś do tego makaronu. Zjadłem niczym przegryw. Poszedłem spać do ów szafy. Płakałem, że jest tak okropnie kiepsko, że wszystko jest takie bezcelowe i bezsensowne. Przypomina mi się to, co nie powinno się przypominać...

Próbuję być szczęśliwszy poprzez kontakty z innymi ludźmi, które prowadzę tutaj, na tym portalu. Jest to trochę toksyczne, bo przez to staje się leniwym człowiekiem z bardziej wypranym mózgiem niż wcześniej. Skoro nie mam gdzie mówić, to czemu nie tutaj?

Powinienem
Dzień 7. - Sąd Ostateczny, a może jednak nie?

Gdy jechałem do psychiatry moje myśli nagle przyspieszyły jak zawsze, gdy się boję. Obawy zawsze istnieją, gdy spotykam się z obcą osobą. Idę w stronę wielkiego korytarza, bardzo krętego korytarza, ze starymi, postkomunistycznymi oknami i betonem ze żwirem na posadzce. Było ciemno, dużo kurzu się zbierało w kątach. Podchodzę do drzwi, a tam napisane "lekarz psychiatra dr Iksińska". Moje myśli w tym momencie osiągnęły największe ekstremum lokalne. Usiadłem przy sali vis a vis i bujałem się w rytm Jean-Michel Jarre'a. Skupiłem się mocno na telefonie, porozumiewając się przez komunikator (i tutaj bardzo dziękuję jednej osobie, która może to czytać #pozdrodlakumatej). Musiałem czekać godzinę. Dla mnie godzina dłużyła się bardzo mocno. Każda minuta spływała bardzo boleśnie i ze strachem, że coś będzie nie tak.

Po kilku minutach katatonii, chodzenia z jednego końca na drugi koniec korytarza i przesłuchania całego Oxygenè i Equinoxè przyszedł Sebiks ze swoją matką. Sebiks jak zawsze typowa januszowa śmieszna torba z Najki, spodnie z napisem JP i był na dodatek #!$%@? na szczura. Wiedziałem, że Koszalin to zadupie, ale żeby aż tak?
Dzień 5. i 6. - przeddzień wyroku

Nigdy tak się nie czułem jednocześnie przestraszony, podniecony i przygnębiony. Wszystkie uczucia nakładają się na siebie, powodują jeden wielki mętlik, w którym ciężko mi zebrać myśli, nawet pisząc teraz. Staram się oczyścić z tego zachowania, ale nie mogę dać sobie rady, zaczyna mnie to irytować. To uczucie jest bardzo dziwne, bo wszystko sprawia mi dziwną... przyjemność. O tyle co chwilową, która sprawia, że wszystko mi się podoba i jest mi po prostu, ot tak, dobrze. Tylko, że czasem mnie moje decyzje i ówczesny gust estetyczny mnie przeraża i powoduje strach. Boję się.

Jutro spotkanie prawie jak skazanie, jak wyrok. Moje uczucia są tak pomieszane, że odczuwam je wszystkie współbieżnie. Boję się, cieszę się, jest mi dobrze i jestem co jakiś czas przygnębiony. Mam wrażenie, że wysram cały mózg. Nie mam tyle siły, żeby zapędzić tą chmarę do innej zagrody. Czasem naprawdę myślę, ze jestem chory na coś schizofreniopodobnego. Potrafię nagle wybuchać krzykiem, czasem mam chęć zrobienia czegoś wbrew czemuś; może napędem jest niekontrolowany przypływ adrenaliny? Na szczęście nie rozmawiam jeszcze z tajemniczymi głosami w głowie, ale kto wie? Przecież ta choroba potrafi być niczym bomba zegarowa, albo wkraczać jak cichy zabójca.

W
Mam wrażenie, że wysram cały mózg.


@japer: O jak jebłam. :D

Trzymam kciuki jutro i weź nie myśl o tym jak o wyroku. ;-) Bardziej jak o czymś pozytywnym, czymś co może być początkiem czegoś lepszego.
  • Odpowiedz
Dzień 3. i 4. - falowanie i spadanie

Ten wpis piszę pod wpływem zalewu feelsów. Moje zachowanie jest strasznie podatne na jakieś myśli, zdarzenia, czyjeś zdanie, czy uczucia. Potrzebuję tylko psychicznego triggera, żeby zmienić samopoczucie z punktu stabilności.

W poprzednich dniach odczuwałem nawet poczucie wszechogarniającego szczęścia i pozytywnego w miarę nastawienia, bo wtedy nie odczuwałem pojęcia przyszłości, żyłem tylko tym, co miałem pod nosem. Nie myślałem o przyszłości, bo nie potrafiłem myśleć dalej niż czubek swojego nosa. Tylko, gdy byłem już w stadium pośrednim, to mogłem podjąć myślenie to "dalsze". Przeraziłem się moimi myślami i bałem się zawsze po epizodzie rozpychającego szczęścia. Lęk był tak przeraźliwy, że miałem ciągle otwarte oczy z rozwartymi źrenicami, jakbym coś przyćpał. Cieszyłem się i lękłem.

Byłem
@japer: łatwiej powiedzieć niż zrobić ale u mnie w życiu sporo zmienily w tym temacie dwie rzeczy, medytacja i dluuga ciężka powolna nauka tego by umieć sie zakotwiczyć przede wszystkim na sobie. Bardzo bezpieczne wyjście, ale sporo trwało zanim mogłem przyznać że faktycznie przede wszystkim czuję się dobrze sam ze sobą, a relacja z kobietą nie jest najważniejsza. Ale cóż ja mogę napisać, żaden ze mnie specjalista czy psycholog ale
  • Odpowiedz
Dzień 2. - coś wchodzi, coś wychodzi

Dziś dzień zaczął się miło, bo jakoś normalnie się czułem, raczej nic znaczącego się nie działo. Przeglądałem Wykop, dokańczałem moje melodyjki w FLu, dużo jadłem (zawsze jem dużo, dla mnie to nie nowość). Bekę miałem przez większość czasu, czułem w sobie poczucie humoru, takiego dziwnego szczęścia, które wypełniało mnie od środka. Porównując to do wczorajszego dnia, różnica była kolosalna.

Teraz wieczorem staję przed następnym problemem: strach. Boję się. Boję się; nie wiem, czego się boję. Boję się, bo... się boję. Boję się, bo mam pewne obawy. Jakie? Boję się, że coś zdiagnozują ala podwójny toczeń odbytu z przerzutami na płuca i pięty. Przerysowuję z deka, ale odczuwam taki dyskomfort, że będę musiał stanąć twarzą w twarz z diagnozą. Boję się, czy czasem nie mam zadatków na bordera. Wysnułem jedną teorię parę miesięcy temu, że mogę być chory na BPD. Teoria teorią, ale czy to jednak jest prawdziwe, czy czasem przypadkowo nie trafiłem w #!$%@?ę? Nie wiem, i jeszcze nikt tego nie wie. To mnie
Dzień 1 i 1/2 - ja #!$%@?ę, #!$%@? mać, odc. 1

Najgorzej jest wtedy, gdy człowiek staje przed samym sobą, zwłaszcza gdy nadal jest w nieuleczonym stanie. Wszystko się chwieje, zlewa, rozwarstwia. Raz staję się pocieszny, raz przygnębiony, nawet to i to jednocześnie. Mam jedną wielką sieczkę w głowie, w której krzyczę: "Wyciągnijcie mnie stąd!", tylko tam nikogo nie ma takiego, jest jedynie wrzawa moich myśli. Są ludzie, dają pomoc, tylko mój mózg ich odpycha bardzo daleko.

Czuję taką wewnętrzną walkę, połączoną z ambiwalencją, która przeradza się w inne uczucie, potem na inne w poczuciu rozdzielenia itp. Brzmi trochę jak schizofrenia. Boję się, że może to być schizofrenią. Czuję raz to pustkę, raz strach, raz takie przyspieszenie psychiczne, wszystko zaczyna #!$%@?ć co raz szybciej, robiąc mi z mózgu gówno. Mam wrażenie, że głowa jest uciśnięta, zaczynam się gubić w tym wszystkim, bujam się z jednego w drugie. W pewnym momencie raz napisałem:

Nie
#japerwalczyzprzegrywem

Dzień 1. - psycholog

Postanowiłem przerwać ten ciąg i sięgnąć porady, nawet jeśli miało to by być obaczone jedynie rozmową. Wsiadam do autobusu i jadę do poradni. Byłem wyraźnie zestresowany, bo miałem obawy, który tak naprawdę wynikały ze spotkania z obcą osobą. No nic, jestem już pod poradnią i wchodzę do jednego z gabinetów.

Spotkałem