Dwa lata na to czekałam! Znaleźli dla mnie miejsce w sanatorium na 3 tygodnie. Nareszcie wymoczę obolałe stawy w ciepłej borowinie.

Spakowałam się, ubrałam, mąż odwiózł mnie na dworzec PKP i pojechałam.

Pierwsza niespodzianka spotkała mnie już w pociągu - miałam przydzielone miejsce 23, jednak siedział na nim jakiś dziad i nie chciał ustąpić. Mówił, że zarezerwował przy oknie, a jego numer nie był przy oknie. To grzecznie tłumaczę, że pewnie ktoś podmienił numery. Nie słucha. W kółko powtarza, że miał siedzieć przy oknie. Też jedzie do sanatorium. "O nie, z takimi to ja tańczyć nie będę" - pomyślałam. Na szczęście jechał do innego.

Dojechaliśmy.
Matka: Weź dziecko drogie, cały dzień siedzisz na dworzu. wejdź trochę do domku, pogadaj se z nami.
Syn: Mamo, proszę, jeszcze jedna rundka przez las.
Matka: Dobrze, ale tylko jedna.

45 minut później

Matka: