Wpis z mikrobloga

Dwa lata na to czekałam! Znaleźli dla mnie miejsce w sanatorium na 3 tygodnie. Nareszcie wymoczę obolałe stawy w ciepłej borowinie.

Spakowałam się, ubrałam, mąż odwiózł mnie na dworzec PKP i pojechałam.

Pierwsza niespodzianka spotkała mnie już w pociągu - miałam przydzielone miejsce 23, jednak siedział na nim jakiś dziad i nie chciał ustąpić. Mówił, że zarezerwował przy oknie, a jego numer nie był przy oknie. To grzecznie tłumaczę, że pewnie ktoś podmienił numery. Nie słucha. W kółko powtarza, że miał siedzieć przy oknie. Też jedzie do sanatorium. "O nie, z takimi to ja tańczyć nie będę" - pomyślałam. Na szczęście jechał do innego.

Dojechaliśmy. Stacja Ciechocinek. Dziad jednak okazał się być pomocny i ściągnął moją walizkę na podłogę. Podziękowałam i ruszyłam w stronę drzwi. Zacięły się, ale na szczęście jakiś osiłek zasadził kopa i się otworzyły.

Od razu poszłam do sanatorium zostawić rzeczy. Na miejscu kolejka do badania lekarskiego dłuższa niż do McDonalda na dzień dziecka. Na szczęście szło wyjątkowo szybko, jak na lekarza. Nic dziwnego - typowe "badanie" wyglądało tak:

- Chcę borowinę, aquawibron i laser na kolano
- Dobrze, zapisuję. Codziennie na 10tą i 11.30. Pasuje?
- Pasuje.
- Następny proszę.

Zapisałam się na zabiegi, rozpakowałam walizkę i poszłam na miasto. Było już dość późno i zaczynały się dancingi, ale chciałam jeszcze pójść pod grzybek. Niestety, nie działał. Poszłam więc pod tężnie. Niestety, też nie działały. "O, jutro będę pisała zażalenie do gminy, niech oddają 63 złote opłaty klimatycznej". W końcu, żeby się zrelaksować, poszłam na dancing.

Niestety, było dwa razy więcej kobiet niż chłopów. Wszystko przebrane, został jedynie taki w różowej koszuli oraz taki, co prosił innych facetów. Nie miałam wyboru - poprosił mnie ten w różowej koszuli, lepiej z takim jak z żadnym.

Okazał się nie być takim frajerem, nawet postawił mi piwo. Ale trochę się wstydziłam tańczyć z różową koszulą, więc, gdy tylko zaczęło się zapełniać, podziękowałam, usiadłam przy stole w widocznym miejscu i czekałam.

Kilku mnie zaprosiło, ale żaden nie był zbyt przystojny. Nic dziwnego, jedyny przystojniak na sali miał może z 16 lat. Ale zbliżała się już 22ga i trzeba było się rozejść, każdy do swojego sanatorium.

Wróciłam do pokoju - mieszkałam z dwiema babami, starszymi ode mnie o jakieś 30 lat. Jedna, z arytmią, przelewała całą emeryturę na Radio Maryja, a żyła kosztem wnuków. Co za egoistyczna pasożytka. I tak Bogi pieniędzmi się nie podliże. Za to druga była całkiem spokojna, nawet miała specjalną Biblię pisaną dużymi literami, którą mogłam pożyczyć i czytać. Jednak nie interesowało mnie to jakoś specjalnie - Nowy Testament znam praktycznie na pamięć, a stary nie jest już taki ważny.

Położyłam się po mężczącym dniu podróży i zasnęłam. Niestety, o pierwszej w nocy, obudził mnie (i wszystkie współlokatorki) telefon. Maleństwo dzwoni. Przestraszyłam się, bo zwykle o tej porze śpi - musiało się coś stać.

Odbieram. Sebcio przerażonym głosem mówi:
- Mamo, tata zamienił się w takiego wielkiego psa i warczy na mnie, co robić?
Mąż i syn cierpieli na schizofrenię, ale odkąd dostali leki, wszystko było w porządku.
- Wziąłeś wieczorny klonazepam? - zapytałam.
- Wziąłem, ale to nic nie zmienia. Mamo, zaraz mnie ugryzie!
- Weź relanium i klonazepam, bo na pewno zapomniałeś, i połóż się.
- Ale mamo, zrób coś!
- Weź leki, będzie dobrze.
Rozłączyłam się. Zdarzały się takie sytuacje, zanim zaczął brać leki, nie było co dyskutować. Wyciszyłam telefon i poszłam spać.

Budzę się rano - 7 nieodebranych od syna i 4 o męża. Od razu postanowiłam oddzwonić do Janusza.
- Z Sebastianem wszystko w porządku? Dzwonił-
- No właśnie, nie wiem, co się stało, znalazłem jego ciało całe zakrwawione na podwórku, jakby go jakiś pies pogryzł. Do tego chyba połknął wszystkie klonazepamy i relanium, bo nie ma. Zorganizuj szybko jakąś receptę.

#pasta #ciechocinek #januszcontent #sanatorium #likantropia #druidboners
  • 3