Jak sprawić kobiecie przyjemność? Dobrze dobranym komplementem spójnym z tonem głosu, mową ciała i uśmiechem. Taki komplement powiedziany w odpowiednim czasie i miejscu, potrafi zdziałać cuda; otwiera serce, uda a czasem nawet portfel pięknej Pani.
Dobry człowiek
I gdyby Panią spytać czy ją uszczęśliwił, ochoczo by potwierdziła. Poczuła przyjemność, więc ktoś kto ją wywołał staje się dobrym, szlachetnym człowiekiem. Jest to prawda, ale tylko wtedy gdy ktoś patrzy wyjątkowo krótkowzrocznie. To takie same dobro, jak rezygnacja z leczenia bolącego zęba, a pieniądze nań przeznaczone wydajemy na imprezę. Jest przyjemnie? Jest. Ale gdy spojrzeć z pewnej wysokości, sprawa nie wygląda już tak różowo. Ząb za tydzień, dwa nie będzie już dawał się wyleczyć, więc trzeba będzie go wyrwać, a i nacierpimy się porządnie. Nowy implant będzie kosztował już krocie, a i po imprezie może być więcej ząbków do wymiany, albo i transfuzja jak ktoś dostaje małpiego rozumu po wódce. O ile w przykładzie z zębem przyczynę i skutek dzieli niewiele czasu, więc widać co się dzieje - to już z komplementem gehenna rozciągnięta jest w czasie, więc umknie młodszemu, bądź mniej bystremu obserwatorowi.
Jeśli ktoś utożsamił swoje poczucie zadowolenie z wyglądem i wynikającym z niego komplementem, jest emocjonalnym samobójcą - tylko o tym póki co nie wie. Zauważ że każdy nawyk się zwiększa; im więcej razy coś powtarzasz, tym silniejszy nawyk powstaje. Ucząc się jeździć autem, nic nie kontrolowałeś; sprzęgło myliło się z hamulcem a lewarek skrzyni biegów z kolanem dziewczyny. Ale im dłużej jeździsz, tym mocniej automatyzuje się ta czynność; w końcu możesz prowadzić samochód w ogóle o tym nie myśląc, co widać na naszych pięknych autostradach.
Prostytucja nasza codzienna
Im więcej razy doświadczasz komplementu i następującej po nim przyjemności, tym mocniejszy jest to nawyk - powtarzasz więc całą sekwencję zachowań wyłudzających podziw sprawniej i wydajniej, by otrzymać komplement od innego człowieka.
Jedni się chwalą, drudzy popisują, trzeci kozaczą by wzbudzić podziw w swej grupce znajomych, kolejni każą nagrywać smartfonem jak pierdzą, srają albo piją butelkę wódki za jednym razem. Są też tacy, którzy jak ja ten narkotyk wyciskają z czytelników swoim pisaniem - komplement daje mi przyjemność, ale mnie uzależnia, pozbawia indywidualności, własnej mocy z której rezygnuję na rzecz stałego dopływu ochów i achów. Bo co się stanie, gdy zrozumiem że się myliłem? Zmienię swoje teorie, a wtedy ci którzy komplementowali zaczną krytykować - pozbawiając mnie tej ciepłej mgiełki hormonalnego haju. Wtedy muszę zrezygnować z prawdy którą w sobie czuję, na rzecz przyjemności płynącej z komplementów, oraz znienawidzić tych, dla których się kurwię i sprzedaję siebie. Mogę też zaakceptować brak przyjemności i przyjąć cios krytyki, kładąc nacisk na swoje uczucia, prawdę którą czuję i wyrażam - co ma swoją cenę. Jednak zauważyłem że nie jest tak źle - komplemenciarze zmieniają się w krytyków, a krytycy w komplemenciarzy, więc suma sumarum nic nie tracę, czasem nawet sporo zyskuję. Człowiek uzależniony od przyjemności codziennie się kurwi, sprzedaje - a potępia i gardzi prostytutkami, samemu sprzedając swoją wizję, swoją indywidualność za klepanie po pleckach. Prostytutka sprzedaje tylko ciało, a te można umyć - duszy której głosu się wyparłeś, już tak łatwo nie oczyścisz.
Ciężkie, koszmarne życie
Właściwie większość naszych kontaktów z ludźmi polega na wyłudzeniu, wykombinowaniu tego hormonalnego narkotyku wywoływanego komplementem od innego człowieka - tak nas zaprogramowano; komplement daje przyjemność (wyrzut hormonów przyjemności) a krytyka ból (hormony stresu), więc żyjemy tak by znaleźć jak najwięcej tej przyjemności. Życie większości ludzi jest temu absolutnie podporządkowane - ale każde działanie ma swoje konsekwencje, cenę. Niektórzy mają dość tej wyczerpującej gry i ceny jaka się z nią wiąże, albo nie umieją w nią grać, więc szukają innego sposobu życia - są takie, ale by je zrozumieć warto przeczytać moją książkę "Stosunkowo dobry".
Jeśli zależy Ci na poczuciu przyjemności (komplementach, uznaniu w grupie), to musisz cały czas udawać, zachowywać się w określony (akceptowany przez grupę) sposób, czesto tłumić swoje emocje i dażenia by się przypodobać innym. Pochłania to olbrzymie ilości energii, sprawiając że życie staje się ciężkie, bolesne i pełne nierealnych problemów. Ktoś kto wyjdzie z tej gry, zachowuje swoją energię emocjonalną którą odczuwa jako poczucie niezwykłej lekkości, błogość w ciele. Tego nie da Ci żaden komplement. Wolność od udawania i gierek międzyludzkich daje prawdziwą wolność, wielką ulgę tak mocną, że chce się po prostu żyć, oddychać i tańczyć, a najbardziej ponury widok staje się zabarwiony tym szczęściem, ekstazą. Czasami widać mocno zarośniętych kolesi, którzy uciekli do lasu od zgiełku cywilizacji - i ktoś mający pieniądze, dobre towarzystwo imprezowe, prowadzący "normalne życie", nie jest w stanie zrozumieć "głupka". Jednak ten rzekomy wariat odcinając się od społecznej gry, odczuwa bezustannie przyjemność o którą inni muszą walczyć, sprzedawać się - jest na haju, nic nim nie szarpie, nie żyje w sinusoidzie gdzie za chwilę haju (narkotyki, alkohol, papierosy, związki, seks) płaci się setką chwil rozpaczy i bólu w środku.
Koko spoko?
Zrozumie to tylko ten człowiek, który po latach powtarzania schematów impreza - zaliczanie - koko - poczuje do tego wszystkiego obrzydzenie. Całe życie mija na bezustannym pobudzaniu hormonów przyjemności, co z czasem wydaje się niezwykle puste, żałosne i rozpaczliwe. Młody człowiek zachłyśnięty wielkim miastem, pieniędzmi, tego nie zrozumie - i dobrze, tak ma być. Niech doświadcza, niech wie że jest coś poza tym piekłem na ziemi, że można uciec ale niekoniecznie do lasu i srania w łopianach, tylko do swego wnętrza, do pogodzenia się z samym sobą, pójścia za swym głosem wewnętrznym którego nie słychać w łomocie głośnej muzyki, wrzasków naćpanych cycatek które tylko w ten sposób umieją zwrócić na siebie Twoją uwagę, produkt narkotykopodobny.
Koniecznie trzeba też wspomnieć o zjawisku habituacji, czyli im dłużej podajesz bodziec (komplementy), tym słabsza reakcja układu nerwowego (przyjemność). Im dłużej pijesz, tym więcej potrzebujesz alkoholu by się upić.
Dewocja na starość jako trik
Co z tego wynika? Musisz mieć więcej przyjemności niż ostatnio, by wywołać podobną reakcję. Wczoraj wystarczyło powiedzieć że fajnie wyglądasz, dziś trzeba dodać że masz ciekawą fryzurę, byś poczuła się lepsza. Ale jak sprawić, by ktoś chciał nas komplementować szczerze? Trzeba to wymusić swoją pozycją wobec osoby w jakiś sposób od nas zależnej (pracownik, ktoś słabszy od nas w grupie towarzyskiej), albo tak manipulować rozmową i sytuacją by chciał tak zrobić. A przecież ciało się starzeje, traci na urodzie i jędrności... chcesz więcej, ale ciało które wywoływało komplementy wzbudza coraz mniej zachwytu. Kobieta która uzależniła się od przyjemności płynącej z komplementów, jest skazana by było jej coraz mniej, aż w końcu źródełko wysycha - i co dalej? Rozpacz, żal, zgorzknienie, silne poczucie że życie jest niesprawiedliwe.
Wtedy kobieta może wpaść w dewocję albo filantropię, by przyjemność związana z komplementowaniem jej ciała, zastąpiła przyjemność z komplementowania jej pobożności, czy dobroczynności (np. zajmuje się zwierzętami). Straszny i przerażający jest żywot "zwykłego" człowieka, który idzie w życiu ścieżką wytyczoną mu przez media, mądrości rodzinne i religijne. Jeśli ktoś nie rozumie tych mechanizmów, nawet tego nie zobaczy - przecież nieszczęśliwi ludzie odgrywają szczęśliwych, by nie wydało się że bogactwo ich działań (wyłudzanie zainteresowania innych) jest tylko wielką, smutną nędzą.
Cierpiętnicy, perfekcyjni żebracy
Osobną kategorią są ci, którzy wyspecjalizowali się we wzbudzaniu współczucia swoimi historyjkami, opowieściami. Zrozumieli że nie mogą wzbudzić podziwu dla siebie (są biedni, nie mają stanowiska, pozycji), więc nauczyli się wzbudzać zainteresowanie swym cierpieniem. Często są to absolutni profesjonaliści w swoim fachu, świetnie żyjący także materialnie z naiwności ludzkiej. Pomagać trzeba umieć, wiedzieć komu podać rękę, by jej nie chciał później odgryźć. Człowieka można wykorzystać emocjonalnie - a gdy nasz cierpiętnik widzi jakie to proste, także materialnie. By bronić się przed wykorzystaniem emocjonalnym, trzeba po prostu lubić i mieć szacunek do siebie - żadne inne rady nie działają. Jeśli kochasz siebie, to omijasz sytuacje gdzie czujesz się winny, nieszczęśliwy. Cierpiętnik (czyli wampir emocjonalny, nazywajmy sprawę po imieniu) zawsze sprawia, że czujesz się winny czy winna. Wtedy bagatelizujesz fakt, że w trakcie rozmowy (cierpiętnik się żali, wygaduje, wypróżnia w Ciebie) źle się czujesz. Gdy lubisz siebie, wypracujesz ten szacunek pracą nad sobą, zrywasz rozmowę - bo szanujesz swoją podświadomość (sferę emocji), i nie chcesz jej zabrudzać cudzymi brudami. Szlachetny i dobry cierpiętnik jest wtedy bardzo oburzony, zdenerwowany, często Ci ubliża, może nawet zaatakować nożem... Taki to dobry człowiek z niego. W swojej praktyce pracy z ludźmi nauczyłem się jednego - nikt tak lekko Cię nie zdradzi, niż swoim zdaniem nieszczęśliwy, niesprawiedliwie w życiu traktowany i rozżalony na swój los człowiek. Im większy cierpiętnik, tym większe grzeszki potrafi tym usprawiedliwić. Skoro on cierpi, niech inni płacą - a ja już nie chcę, więc cierpiętników unikam jak ognia. Trzeba oczywiście rozróżnić kogoś kto cierpi sytuacyjnie (temu warto pomóc), a tego który z cierpienia uczynił swój sposób na życie.
Jeśli naprawdę kochasz kobietę, dawanie jej komplementów jest szkodzeniem jej - jeśli patrzysz z wysoka, mądrze. Im więcej sprawisz jej teraz radości komplementem, tym większy jej smutek i rozpacz później. Z bardzo wysokiego punktu widzenia, upokorzenia i porażki których doświadcza kobieta są dla niej dobre - ponieważ nie mogąc dostać od życia przyjemności, szuka przyczyn cierpienia. To oczywiście niewielki odsetek zbiorowości, ludzie doświadczani cierpieniami pograżają się w nienawiści do wrogów, wyobrażają zemstę, odwet - ponieważ nie umieją zobaczyć wyjścia z sytuacji, albo po prostu nie chcą, gdyż się go boją; nowe zawsze wzbudza lęk. Dlatego człowieka ze starych pozycji trzeba wykurzyć, by szukał gdzie indziej. Sam nie wyjdzie. Jeśli się broni i nie chce, trzeba go zostawić w jego wprawdzie cuchnącym, ale znanym szambie, szanując jego decyzję. Z tego punktu widzenia, ktoś kto nas obraża i źle się zachowuje jest naszym dobroczyńcą, a ten który daje przyjemne odczucia, niszczy nas. To można spostrzec dopiero po dłuższym czasie, gdy nauczymy się obserwować siebie - z tego punktu widzenia dokładnie widzę, że wszystko mnie złego spotkało, doprowadziło mnie do obecnych przemyśleń które znacznie więcej mnie uszczęśliwiają, niż klepanie po plecach i komplemenciki. Nie oznacza to że jak mi ktoś da po buzi, to mu nie oddam - jak najbardziej oddam, ale emocjonalnie nie będę go osądzał, nienawidził.
Można wyjść z gry
Niewielka część ludzi cierpiących, czy to rozumowo, czy intuicyjnie uświadomi sobie, że żaląc się i histeryzując nic nie osiągną - miliardy ludzi tak robią, zamieniają swoje życie w piekło po czym umierają. Robienie z siebie ofiary i rozpaczanie nie sprawi że ktoś przyjdzie, utuli i da milion dolarów. Rozpacz rodzi tylko jeszcze większą rozpacz, ponieważ każda myśl i emocja utrzymywana w głowie, przeradza się w potężny nawyk - a nawyk steruje naszym życiem. Nawyk rozpaczania jest coraz silniejszy, więc coraz głębiej wkraczasz w piekielny świat swych wyobrażeń, myśli i emocji. To piekło na ziemi, ale Ty sam podkładasz drewno pod ten ogień. Ponieważ gra społeczna mnie bolała, chciałem zrozumieć czy można coś z tym zrobić, wyjść z tego bagna - i okazało się że można, ale trzeba dużo się nauczyć, oraz jeszcze więcej pracować nad sobą, zmieniając swoje wzorce myślowe, samoocenę, pozbywając się z siebie toksyn made in religia, rodzice i społeczeństwo.
Wiedząc o tym wszystkim, nie żebram o komplementy u ludzi - bo wiem że przyjemność musi płynąć ze mnie, nie może być zależna od innych; nie tylko dlatego że będę z siebie robił durnia by wyłudzić jeszcze więcej komplementów (wzbudzanie podziwu, zainteresowania, udając kogoś kim nie jestem), ale wiem że to jest jak z każdym nałogiem; za chwilę przyjemności płaci się dwudziestoma chwilami rozpaczy. Poza tym ktoś kto da mi przyjemność, wystawia zawsze rachunek, nie ma nic za darmo w życiu. Nie mam już na to najmniejszej ochoty.
2015 rokiem zapieprzu nad sobą
Dlatego chciałbym zaproponować, by w 2015 roku postawić na ostry trening, uczynić go rokiem tylko dla siebie; potraktować jak inwestycję, która będzie procentować całe życie. Postawiłem na rozwijanie uczucia wdzięczności, które odpowiednio zastosowane, uczyni dla nas cuda większe niż Donek.
Spójrz w lustro, po czym zacznij tak naprawdę szczerze dziękować sobie: "Dziękuję Marek". Za co? A czy musi być zawsze za coś? Nie musi - po prostu dziękujesz, bez żadnego powodu. Po jakimś czasie ćwiczeń poczujesz, że faktycznie jesteś sobie wdzięczny. Zaczniesz zupełnie inaczej na siebie patrzeć, z zaufaniem i przyjemnością zamiast z pogardą i niechęcią. To samo w sobie będzie małym cudem, w który trudno uwierzyć. To bardzo wysokiej jakości przyjemność, która sprawi że nie będziesz musiał o nią żebrać u ludzi, prowadzić z nimi gierki by uznali Cię za fajnego (przyjemność), i jednoczesnie nienawidzić, bo mogą skrytykować (poczucie nieprzyjemności, stres). Ja osobiście robię tak - chodzę po pokoju z książką na głowie (wytwarzam nawyk wyprostowanych pleców, zawsze się garbiłem) i szybko powtarzam słowo "dziękuję". Po jakichś dziesięciu minutach zaczynam wpadać w trans, niezwykłe skupienie umysłu - słowo dziękuję znika, a zastępuje je uczucie wdzięczności. Wtedy umieszczam je w kontekście wszystkich złych (moim zdaniem) zdarzeń w życiu, wszystkich osób które nie lubię i do kórych mam żal. Po takiej sesji czuję się wspaniale, cichy i pełen energii - już nie wytracam swej siły na walkę z tym, czego zmienić nie można. Mogę się bawić życiem. Oczywiście stary wzorzec lękowy wraca, ale za każdym razem nieco słabszy. Podgryzam go więc codziennie jak mogę.
Trening ważniejszy od żony i rodziny
To najważniejszy trening w życiu, ważniejszy niż ćwiczenia ciała, i panika że grypa zabierze pół kilo masy. Ciało kiedyś się skurczy, osłabnie, ale nawyk może się tylko wzmacniać; nawyk się nie starzeje i nie marszczy. Żona odejdzie z mieszkaniem, dzieci zapomną czy znienawidzą, majątek rozkradną, zdrowie przepadnie... ale nawyk wdzięczności, radości i lekkości zostanie. Wolność to nie tylko możliwość przemieszczania się, ale przede wszystkim stan umysłu który jest z Tobą na jawie i śnie. Trzeba go wypracować, nikt Ci go nie da; praca, praca i jeszcze raz praca nad sobą.
Komentarze (3)
najlepsze