Wpis z mikrobloga

Dochodzimy do miejsca, w którym w końcu zaczyna się coś dziać.

Rozdział 8

„Wojna – Początek”

John wszedł na ścieżkę. Jej prawa strona prowadziła krętą drogą na jakąś wyżynę. Jej lewa strona była prosta i prowadziła do nizin, nad którymi unosił się czarny, gęsty dym. Mimo, że widok ten był niepokojący, było coś, co niepokoiło go jeszcze bardziej. Niezliczone kropki dążyły ścieżką w jego stronę. Domyślił się, że niziny to Piekło, a wyżyny to Niebo. Patrząc na poruszające się postacie, przypomniał sobie głos Świętego Piotra, który mówił coś o ataku na Niebo i o Adamie. Czyżby to były armie Piekieł? Nie zostało nic jak tylko ostrzec Niebiosa. Ostatni raz spojrzał na dół. Chociaż dzieliło go od nich parędziesiąt kilometrów, poczuł, że jest obserwowany. Ruszył ścieżką pod górę. Była kręta i wyglądała jakby wisiała w próżni. Wokół niej nie było niczego. Z każdej strony otaczała go szarość mgły. Mimo że otaczała go zewsząd, nie czuł jej wilgoci. Tak, jakby jej w ogóle nie było. Im bliżej był celu, tym robiło się jaśniej. Po długiej, krętej drodze w gęstej mgle, zauważył, że ona z każdym krokiem się przerzedza. Przed nim pomału, wyłaniały się białe, ogromne mury z wielką, niebieską bramą. Mury były idealnie gładkie i ich końca nie można było zobaczyć. Podszedł do solidnej bramy i uderzył w nią. Po chwili ciszy i braku odpowiedzi uderzył w nią powtórnie. Uderzał pięścią, bo nie znalazł żadnej kołatki. Po powtórnym braku odpowiedzi zaczął walić w drzwi.

- Czego chcesz? – zapytał ktoś po drugiej stronie bram.

- Przyszedłem was ostrzec! Nie wiem, co się dokładnie dzieje, ale słyszałem o przepowiedni. To ja jestem potomkiem Adama! – powiedział Wigmor, nie zdając sobię sprawy z tego, co to właściwie oznacza. Zapadła cisza, która niepokojąco się przedłużała.

-Jak się tu dostałeś? – rzekła podejrzliwie osoba z wewnątrz.

- Nie ma czasu na wyjaśnie… - przerwała mu płonąca, czarna jak smoła strzała, która wbiła się w bramę obok jego głowy. Odwrócił się, i spostrzegł tyle czarnych i czerwonych stworów, że nie był w stanie nawet w przybliżeniu podać ich liczby. Wewnątrz murów dało się słyszeć nerwowe, przyciszone głosy oraz odgłosy szybko poruszających się stóp. Na murach pojawiły się postacie w lśniących szatach. W rękach dzierżyły łuki, które powoli napinały. Tymczasem stwory, idąc beż żadnej formacji, zbliżały się coraz bardziej. John mógł odróżnić bronie, w które zaopatrzone były sługi zła. W większości były to czarne, płonące trójzęby. W odległości stu metrów demony zatrzymały się. Zapadła długa, niepokojąca cisza. Wigmor dostrzegł na powykrzywianych głowach potworów dwa długie i dwa krótkie, szare rogi. Krótsze znajdowały się zaraz za długimi. Zauważył, że niektórym brakuje dwóch mniejszych rogów. Ich twarze były tak zdeformowane, że nie można było odczytać z nich żadnego wyrazu. Nie miały oczu, lecz czarne, puste oczodoły. Johna przeraził brak warg u wszystkich stworzeń, jakie widział. W ich miejscu znajdowały się długie, czerwone zęby. Wśród nich wyróżniała się postać większa od innych. Była czerwona i miała ze trzy metry wysokości. Spojrzała na duszę stojącą przy bramie, wzniosła rękę do góry, po czym wskazała ją palcem. Potwory z przerażającym okrzykiem, który zmroziłby krew z żyłach Wigmora, gdyby żył biegły do niego na swoich małych, krzywych nogach, zakończonych czarnymi kopytami. Gdy się poruszały, słychać było klekot ich wystających z ciał kości, które uderzały o siebie podczas tego pseudo biegu. Największy z Aniołów popatrzył na wystraszoną postać stojącą przy bramie. Wyciągnął ogromny miecz ze złotą rękojeścią, po czym rzucił nim w jej stronę. John aż podskoczył, gdy miecz wbił się w ziemię zaledwie metr od niego. Rozległ się dźwięk zwalnianych cięciw. Parędziesiąt najeźdźców przewróciło się a reszta stanęła osłupiała. Strzały uderzyły w ciała z taką mocą, że przelatywały przez kilka ciał, by ostatecznie się zatrzymać. Cisza, która trwała zaledwie chwilkę, ciągnęła się w wieczność. To wystarczyło, by potomek Adama chwycił rękojeść miecza i ścisnął ją w dłoniach. Nigdy przedtem nie trzymał miecza, więc chwycił go nieporadnie. Mimo, że oręż wyglądał masywnie był doskonale wyważony i lekki. Demony ruszyły, by przynieść swemu panu to, czego sobie zażyczył. Padały pod strzałami swych śmiertelnych wrogów, lecz parły do przodu. John nie próbował się oszukiwać. To jego ostatnia walka, jeśli w ogóle zdąży zadać jakikolwiek cios. Gdy demony zbliżyły się na wyciągnięcie ręki, spojrzał na ostrze miecza. Zobaczył w nim swoje odbicie. W tej krótkiej chwili wyzbył się wszelkich emocji. Mocniej chwycił rękojeść miecza, po czym pobiegł na spotkanie ze swoim losem. Na jego twarzy próżno było szukać strachu. Wbiegł odważnie w szeregi przeciwnika. Miał w tej chwili tylko jeden cel: zabić ich jak najwięcej, zanim oni zabiją jego. Czy można umrzeć w Niebie? Ta myśl błysnęła mu, gdy rąbał i ciął przeciwników. Któryś z nich zatrzymał jego cios i popchnął z taką siłą, że padł na plecy. Nie puścił miecza, czekając, aż ktoś go zaatakuje. Lecz nic takiego się nie stało. Drżał, nie wiedząc, co się wokół niego dzieje. Nastąpiła cisza. Nawet łucznicy przestali strzelać, czekając na rozwój zdarzeń. Wigmor wstał powoli. Mocno ścisnął rękojeść miecza. Wokół cisza. Cisza nie do wytrzymania.

#fireonthegraveyard