Wpis z mikrobloga

A więc do dzieła! Zbiorczy o Sierżancie Grzesiu ale jeśli zechcecie nie ostatni o indywiduach z mojej byłej jednostki :)

W tym wpisie wspomiałem o wielkim sprzątaniu stanowiska dowodzenia. Co prawda nie trwał ono dwa tygodnie ale nie dla nas - znaczy mnie i Grzesia.

Tytułem stępu - wszystkie stanowiska są identyczne - identyczny rozkład pomieszczeń i rozmieszczenie sprzętu mające ułatwić żołnierzom sprawne wykonywanie zadań w jakimkolwiek miejscu by się nie znaleźli. Ale to wszystkie. Tylko nie nasze :) Nasze było zaadoptowane z poniemieckiego bunkra z czasów... no nie wiem I wojny światowej? W każdym bądź razie XVIII-XIX wiek. W zwiazku z tym krążyły o tym bunkrze legendy - że jest połączony systemem tuneli z innymi bunkrami, że ma zasypany/ukryty dodatkowy poziom pod ziemią itd. Grześ oczywiście kolekcjonował te historie i wykorzystując fakt akcji wielkiego sprzątania wmówił naszemu dowódcy, że i my też ostro sprzątamy. Utwierdzaliśmy go w tym przekonaniu wracając często brudni jak górnicy. Tylko my nie sprzątaliśmy. W najdalszym i najniżej położonym zakątku bunkra poszukwaliśmy


Tak Grześ wpadł na pomysł, że trzeba odkryć ukryte przejście. Naściągał potajemnie kilofów, łomów, łopat, wiertarek i wszystkiego co mogło się przydać łącznie z latarami czołowymi i ryliśmy całymi dniami ściany i podłogi. Próbne odwierty i obstukiwanie miejsc podejrzanych. Przebijanie się przez ponad metrowe warstwy żelbetonu itd. No ale nic nie znaleźliśmy.


Tak więc po dwóch tygodniach Grześ stwierdził, że przy dostępnej nam technice nic nie wskóramy i zdecydował o zawieszeniu programu badawczo-poszukiwawczego. Ale o tym, że coś tam musi byc zdania nie zmienił...

Jakoś tak wyszło, że pewnego dnia otrzymaliśmy niesamowitą ilość świetlówek, które miały uzupełnić totalne braki w oświetleniu. Nie wiem jakim cudem, bo to był cud - czy kwatermiszt nie znalazł okazji do sprzedania takiej ilości na wolnym rynku, czy też omyłkowo ale przyjechał cały Star załadowany tymi lampami. Więc wymieniano wszystko co się dało a przepalone z braku pomieszczenia składowano w jednym z pokojów na stanowisku dowodzenia.

I tak pewnej nocy oczom technika dyżurnego ukazał się Grześ ze świetlówką w rękach, otulony szarym wojskowym kocem niczym peleryną i oczami przepełnionymi szaleństwem. Wykrzyczał słowa: "Jestem rycerzem Jedi! Giń przebrzydły Sithu!" i srrru zaskoczonego chorążego jarzeniówką przez plecy. Po czym odwrócił się i w podskokach niczym panowie z Monty Phytona oddalił sie dość spiesznie z sali bojowej. Zaskoczony chorąży zerwał się i wybiegł za nim ale tuż za rogiem spotał swojego przeciwnika uzbrojonego po zęby w kolejne świetlówki, a który to rzuciwszy jedną z nich w jego kierunku krzyknął:"Walka!" i rozbił koleją tym razem na jego pagonach. Walka trawała aż do wyczerpania zapasów. Poszkodowanymi byli tylko żołnierze, którzy znów musieli sprzątać ten cały bałagan no i kwatermistrz, który nie miał jak się rozliczyć z lamp i przez to musieliśmy wymontowywać te sprawne i zwracac jako zepsute. Bo ilość musiała sie zgadzać.

Innej nocy Grześ wkroczył na salę bojową ciagnąc za sobą przeogromna gaśnicę AP-50. I dumny stoi patrząc się na zdziwionego technika. Wywiązała sie taka rozmowa:

(t) - po co ci ta gaśnica?

(g) - myślisz, że Ci jej tu nie odpalę?

(t) - no, #!$%@?, Grześ, chyba Cię #!$%@?ło?

(g) - zobaczysz, że odpalę! Zakład?

(t) - no weź.... nie rób jaj!

(g) - odpalę!

(t) - Nie odpalisz!


Problem z tym typem gaśnic jest taki, że posiadały zawór zbijakowy. Raz uruchomiona działa tak długo aż wypluje z siebie wszystko. Przeto tym spsobem 50 kg proszku pod dużym ciśnieniem zamieniło stanowisko dowodzenia w młyn po wybuchu bomby a Grzesia, technika i wszytkich żołnierzy mających tam służbę w młynarzy.

Oczywiście nie muszę wspominać, że sprzątanie trwało do rana a jeszcze lata później znajdowano proszek w przeróżnych zakamarkach i ci, którzy akcję pamiętali i znali kisli ze śmiechu.

#przygodysierzanta
  • 6