Wpis z mikrobloga

Witam Korwinistów.


Gnida to biały, niekomunistyczny pachołek czerwonych, zamieszkujący Polskę od jesieni roku 1956 do 12 grudnia 1981 roku. Gnidy są czymś pośrodku pomiędzy czerwonymi a antykomunistyczną opozycją. Czymś pośrodku pomiędzy komunistami a czynnymi opozycjonistami jest większość polskiego narodu. Czyżby gnidą miał być po prostu szary obywatel Polski? Czyżby gnidą był chłop, który wygaduje, że za Bieruta było lepiej, robotnik, który daje się zapędzić do współzawodnictwa pracy, urzędnik wysłany z proporczykiem na ulice Warszawy, żeby witać umiłowanego przywódcę Kraju Rad? Czyżby gnidą był każdy, kto nowym panom ze strachu z lekka czapkuje? Nie, gdyby gnidowatość była tylko synonimem uległości, nie byłoby się czym zajmować. Uległość jest zjawiskiem banalnym, wszechistniejącym, starym jak świat. Gnidowatość jest czymś specjalnym. Jest - można to powiedzieć od razu - zjawiskiem charakterystycznym nie dla społeczeństwa jako całości, lecz jedynie dla jego najwyższych pięter intelektualnych. Nie szukajmy gnid wśród chłoporobotników, kasjerów i sprzątaczek. Szukajmy ich raczej wśród rektorów, redaktorów i artystów. Czyżby zatem gnidą był po prostu rektor, który z nakazu kogoś z rządu czy KC przyjmuje na studia dygnitarskiego synka, redaktor, który w strachu przed cenzurą napisał połowę tego, co widział, malarz, który dla zarobku maluje jakąś główkę ze spiczastą bródką? Niezupełnie, to są objawy banalnej uległości, o których pisać nie warto. Gnidowatość polega na czymś nieco innym. Gnida służy swoim panom w wielce specyficzny i wyrafinowany sposób. Ona im służy cichą pracą swoich szarych komórek. Gnida staje na dwóch łapkach i myśli. Nad czym? Nad tym, jak uzasadnić, że to, co jest, być powinno. Uzasadnianie nie jest najmocniejszą stroną dygnitarzy. W uzasadnianiu wyręczają ich gnidy. Gdy rektor przyjmuje na studia dygnitarskiego synka na żądanie kogoś z góry, jest to zwykłe ugięcie karku. Gdy profesor pisze tekst wykazujący, jak to od wieków intelektualiści rwali się do władzy z pobudek ambicjonalnych, i publikuje go właśnie wtedy, kiedy z tymi intelektualistami rozprawia się po swojemu SB, to sytuacja jest już bardziej wyrafinowana. Tu na tylnych łapkach staje nie ciało, lecz duch. Tu do służenia wciąga się szare komórki.

Pachołek czerwonych... Czym on się różni od czerwonego? Nie jest to po prostu czerwony niższej rangi? Etatowy pracownik komitetu zakładowego PZPR, taki od "przynieś-podaj" - gnida to czy też nie? Stanowczo nie powiedzieliśmy o gnidach jeszcze czegoś arcyważnego, i wciąż jeszcze nam się one z niegnidami mylą. Otóż właściwością gnidy jest to, że ona, służąc czerwonym, jest w głębi duszy biała, kontrrewolucyjna, przedwojenna, reakcyjna, prozachodnia, wroga. Gdyby na amerykańskich czołgach wjechali pewnego dnia do Warszawy amerykańscy żołnierze, gnidy witałyby ich z ogromnym entuzjazmem.

A więc cynicy, wyrafinowani oszuści, ludzie interesu? Otóż to. Gnida - cynikiem! Gdyby gnida była cynikiem, ta księga już by się dawno powinna skończyć. Gdyby gnida umiała być cynikiem, nie trzeba by było się nią zajmować. Ale gnida cynikiem być nie umie. Cynik to ktoś mający odwagę kłamać. Bezczelnie. Bezczelnie, ale tylko raz. Cynik robi i mówi nie to, co myśli, ale myśli swoje. Kłamstwem naznaczone są jego słowa i jego działania, ale sfera myśli jest od kłamstwa wolna. Cynika stać na życie w konflikcie. Gnidy na to nie stać. Gnida więc, trudząc się nad tym, żeby różne postępki rządzących uzasadnić, musi się jeszcze trudzić nad czymś dodatkowym: nad tym, żeby przekonać do tych postępków samą siebie. Gnida zadaje nieustanny gwałt swojej duszy. Gnida, w przeciwieństwie do cynika, który nie próbuje "być w porządku", stara się za wszelką cenę "być w porządku" i aby to uzyskać, dokonuje cudów. Opowiemy o nich za chwilę. Na razie podsumujmy: Gnida jest to intelektualny, naukowy lub artystyczny pomocnik nowych panów Polski, antykomunistyczny w głębi duszy, a zajęty uzasadnianiem ich władzy i swojej wobec nich uległości.

Literatura przedmiotu

Gnida nie jest pojęciem wymyślonym przeze mnie. Stworzył je i zastosował w swojej twórczości zarówno pisanej, jak mówionej Janusz Szpotański, pisarz i intelektualista, którego rola w życiu umysłowym współczesnej Polski jest wyjątkowa. Odkrywca gnid powiedział o gnidach wystarczająco dużo, żeby można było bezbłędnie i w każdym przypadku odróżnić gnidę od niegnidy. Poczynił też na temat gnid wiele obserwacji szczegółowych. Nie próbował jednak stworzyć na temat gnid syntezy.

Wielkim prekursorem gnidologii był Leopold Tyrmand, głównie jako autor powieści Życie towarzyskie i uczuciowe. W PRL gnidy nie dopuściły jej do druku, wydał ją jednak Instytut Literacki w Paryżu. Tyrmand wiedział o gnidach wszystko. Znał je osobiście. Poznał ich działalność na własnej skórze. Był ich ofiarą. Zmusiły go do wyjazdu na emigrację.

Moja własna powieść zatytułowana Cyrk, która w swej warstwie głębszej jest studium maleńkości na tle wszechogarniającego kosmosu, natomiast w swej warstwie płytszej jest satyrą na system, w swym sensie szerszym jest książką o pieskim świecie, a w swym sensie bardziej aktualnym jest rzeczą o upodlonym, co prawda nie do końca, narodzie - jest zapewne również, przynajmniej w pewnej mierze, gnidologicznym źródłem pomocniczym.

Ale do literatury gnidologicznej można by zaliczyć również dzieła tych autorów, którzy gnidy opisują mimo woli, nie zdając sobie sprawy, o czym mówią, czyniąc z nich pozytywnych bohaterów lub przynajmniej szarych obywateli.

I gdyby do nich dodać jeszcze osoby ich autorów oraz tych autorów wywiady, wspomnienia, odpowiedzi na pytania ankiety, wypowiedzi na aktualne tematy i przemówienia wygłaszane na zjazdach oraz sympozjach, to mogłoby się okazać, że monumentalną kartotekę do tematu "gnidy" stanowi cała niemal współczesna literatura polska.

Genealogia gnidy

Historykom pozostawiamy wykrycie protoplastów gnidy w minionych epokach. Zajmując się teraźniejszością, wskażemy jedynie na przodka najbliższego. Otóż tym, z czego gnida wywodzi się w sposób bezpośredni, jest tzw. pozytywny bezpartyjny, który zamieszkiwał Polskę za Bieruta. Pozytywnym bezpartyjnym był obywatel Polski Ludowej, zaangażowany w odbudowę kraju, popierający linię generalną przodującej partii, odnoszący się z sympatią do Związku Radzieckiego, uczciwy, uczynny, zdyscyplinowany, mający jednak na swym pionie ideologicznym drobną naleciałość "starego", jakieś niejasne pochodzenie społeczne, jakiś inteligencki sposób wyrażania się, jakieś skłonności do wpadania w estetyzm. Właśnie z powodu tej drobnej, obcej naleciałości pozytywny bezpartyjny do organizacji walczącej nie należał. Działał za to bardzo aktywnie w organizacjach o charakterze ogólnohumanistycznym, jak na przykład: Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, Liga Kobiet, Komitet Obrońców Pokoju, Front Narodowy, PCK. Pozytywny bezpartyjny to zazwyczaj profesor średniego pokolenia, spoglądający z ciepłą sympatią na partyjno-ubecko-zetempowskie egzekucje dokonywane na polskiej nauce, sędziwy pisarz-esteta, udzielający, z wyżyn Bacha i Chopina, rozgrzeszenia stalinowskim czynownikom, przedwojenny inżynier - entuzjasta ruchu racjonalizatorskiego. Pozytywny bezpartyjny był postacią bardzo znaną w swoim środowisku. Odznaczał się bowiem pewną bardzo pozytywną cechą: chodził pilnie na wszystkie, liczne w owym czasie, zebrania, a na niektórych zasiadał nawet w prezydium.

Pozytywny bezpartyjny odgrywał raczej bierną rolę w toczącej się wówczas w kraju walce klasowej. Nie demaskował wrogów ludu, rzadko kiedy ostro występował na zebraniach, w nowym ustroju akcentował jego cechy raczej humanistyczne niż rewolucyjne. Nie miał też oczywiście nic do gadania. A jednak był potrzebny. Stalinowsko-bierutowscy czynownicy cenili go i hołubili bardziej niż niejednego ze swoich. Nawet czasem jeździł "demokratką" *["Demokratki" - samochody marki Chevrolet, zakupione w późnych latach czterdziestych dla dyrektorów, ministrów i partyjnych dygnitarzy.]. Każdy związek twórczy, każda dyscyplina naukowa, każdy zakład pracy miał więc swojego pozytywnego bezpartyjnego. Pełnił on bowiem bardzo istotną funkcję wychowawczą: pokazywał, że wprawdzie najlepsi Polacy to są członkowie PPR i pracownicy UB, jednakże obywatel bezpartyjny, jeśli tylko zechce, też może stanąć, no, może nie w pierwszym, ale w każdym razie w drugim szeregu.

Pozytywny bezpartyjny, bezpośredni przodek gnidy, różnił się od niej w dwóch przynajmniej przypadkach. Po pierwsze zamieszkiwał tereny rozleglejsze niż ona. Gnida jest bowiem osobą z kręgów artystyczno-naukowo-intelektualnych. Pozytywny bezpartyjny występował również wśród chłopów (szczególnie wśród biedniaków, rzadziej wśród średniaków), robotników, inżynierów i wśród wszelkiego typu innych pracowników. Po drugie pozytywny bezpartyjny, proszony do prezydium, do orderu, nawet do "demokratki", nie był nigdy proszony o to, czym gnida trudni się bez przerwy: o wymyślanie argumentów. Czasy bowiem były ciężkie. Zapluty karzeł reakcji (czyli AK) strzelał do nowych panów Polski jak do kaczek, średniak nie chciał przyłączyć się do biedniaka, były dziedzic rozrzucał po polach stonkę z pokładu amerykańskiego samolotu. W tej sytuacji władza ludowa nie mogła argumentowania pozostawić w rękach obywateli pewnych wprawdzie, lecz nie na sto, tylko na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Zresztą wymyślanie nowych argumentów nie było konieczne. Żył przecież jeszcze "chorąży pokoju", pierwszy naukowiec i filozof świata, największy geniusz ludzkości: Józef Stalin. Jego argumenty w zupełności wystarczały.

Rodzaje gnid

Gnidy zamieszkują głównie stolicę Polski oraz niektóre większe miasta wojewódzkie. Największymi skupiskami gnid są Warszawa i Kraków. Gnidy skupiają się na uniwersytetach oraz w innego typu wyższych uczelniach, w prezydiach, komitetach, sekretariatach wydziałów oraz instytutach Polskiej Akademii Nauk, w instytutach naukowych podległych poszczególnym ministerstwom, w związkach twórczych oraz w prasie, głównie w redakcjach tygodników oraz miesięczników literacko-społecznych. Gnidy występują wśród najmłodszych, średnich wiekiem i wśród najstarszych, wśród aryjczyków i wśród Żydów, wśród katolików i wśród ateistów. Gnidy - od pewnego poziomu intelektualnego wzwyż - występują wszędzie, rodzą się w każdym pokoleniu, w każdej grupie społecznej, rasowej i światopoglądowej. Stąd imponująca mnogość ich odmian. Nie kusząc się o przeprowadzenie ich pełnej systematyzacji na podstawie jednolitego kryterium podziału (to zadanie dla któregoś z naszych czołowych naukowców, np. dla profesora Bogdana Suchodolskiego), spróbuję zilustrować tę różnorodność paroma przykładami.

Przyjrzyjmy się, na początek, gnidom artystycznym, głównie literackim. Kogóż tam widzimy? Wydaje się, że przynajmniej trzy odmiany osobników.

Sędziwy twórca - humanista i esteta

Gnidy należące do tej odmiany, najbardziej znane i popularne w społeczeństwie, otrzymały od nowych panów Polski prawo do noszenia się ze swą staroświeckością, przedwojennością i europejskością. W zamian za to wymaga się od nich tylko tego, żeby akceptującym, wyrozumiałym uśmiechem uszlachetniały co pewien czas socjalistyczno-radzieckie chamstwo zalewające Polskę. Mają one pełne usta Bacha, Chopina, Leonarda oraz Tołstoja, czasem zasiadają w jakichś prezydiach, a także wygłaszają piękne przemówienia okolicznościowe.

Młody twórca - awangardysta

Gnidy tej odmiany są wyjątkowo wprost chytre. Wiedzą one, że za Bieruta twórca awangardowy był przez najlepszych z najlepszych traktowany ozięble. I wiedzą równie dobrze, że obecnie (za Gomułki i Gierka) awangardysta jest przez władzę ludową traktowany ciepło, bo dziś groźna jest dla niej nie forma, lecz treść, i niech już bełkocze, zgrzyta i maluje oślim ogonem na płótnie, byleby tylko nie zajmował się tym, co się naprawdę w Polsce dzieje. Liczą jednak na to, że szerszy ogół tej wolty władz wobec oślego ogona nie zauważył. I ustrojeni w piórka nonkonformistów bujają w oparach czystej formy. Zadanie, jakie od swych panów otrzymali, jest skromne: nie widzieć, co się dzieje w kraju. I nie widzą w miarę swoich sił i umiejętności.

Twórca średniego pokolenia - mały realista

Tym gnidom panowie Polski na kraj patrzeć pozwalają, ale pod pewnym jednak warunkiem: że powstaje z tego skrzętne, drobiazgowe, babskie ple-ple. Mały realista, który sobie w mózgu Polskę posiekał na drobniutkie kawałki, żeby je mogła przełknąć cenzura, otrzymuje od władzy prawo do pisania, publikowania, a nawet krytykowania jednostkowych błędów i niedociągnięć. W zamian za to dostarcza publiczności czytelniczej dowodów na to, że jak chce się opisywać codzienną rzeczywistość, to można, trzeba to tylko robić umiejętnie, tak żeby niepotrzebnie nie drażnić cenzury. Mały realista - to jest wół roboczy literatury gnidziej.

Powiedzieliśmy już wcześniej, że gnida, służąc czerwonym, jest w głębi duszy biała, antykomunistyczna, prozachodnia. Jest gnida zatem tworem jak gdyby rozpiętym pomiędzy dwoma biegunami: biegunem jej antykomunistycznych poglądów i biegunem jej wobec tegoż komunizmu pachołkowania. Powiedzieliśmy również, że po to, aby sprzeczność między tymi biegunami zmniejszyć, gnida nieustannie doskonali się wewnętrznie, co polega na częściowym zapieraniu się swoich antykomunistycznych poglądów. Powstaje pytanie, jak gnida prezentuje się na zewnątrz, w działaniu wobec otoczenia. I tu znowu uderza znaczna różnorodność gnid. Można wyróżnić - ze względu na spełnianą funkcję polityczną - przynajmniej cztery ich odmiany.

Gnidy partyjne

Czyżby nieporozumienie? Gnida czerwona? A jednak. Przodująca partia, aczkolwiek krytykowana bez przerwy za dogmatyzm i sztywność, jest bowiem w gruncie rzeczy niesłychanie elastyczna i toleruje w swoich szeregach obywateli nader nietypowych. Jeżeli więc wolno być członkiem przodującej partii, chodząc do kościoła i wyznając światopogląd fideistyczny, byle tylko uznawać jego niższość wobec marksizmu-leninizmu, to dlaczego miałoby być nie wolno należeć do przodującej partii, będąc gnidą? I trochę gnid do partii rzeczywiście należy. Gnida partyjna jest w kawiarni i w salonie literackim absolutnie nieodróżnialna od gnidy bezpartyjnej. Jeśli wykonuje zawód pisarza lub dziennikarza, pochłonięta jest bez przerwy kultywowaniem najbardziej światłych i humanistycznych tradycji socjalizmu oraz zwalczaniem najbardziej twardogłowych frakcji działających w łonie przodującej partii. Gnida partyjna bez przerwy wyszydza jakiegoś partyjnego zamordystę. Proszę sobie przypomnieć polemiki prasowe, prowadzone z takimi pismami, jak: "Walka Młodych", "Prawo i Życie", "Ekran". Są to z reguły polemiki z bijącymi w oczy, skrajnymi, kuriozalnymi idiotyzmami, prowadzone w imię liberalizmu, humanizmu i zdrowego rozsądku. Publiczność czytelnicza solidaryzuje się z autorami tych polemik i wykazuje nawet skłonność do traktowania ich jako odważnych bojowników lepszej sprawy, niemal opozycjonistów. A harcownik opozycyjny, z kapitałem zbitym na polemikach z idiotyzmami, może bez obawy o swą reputację ogłaszać co parę lat artykuł uzasadniający konieczność kolejnej podwyżki cen i jej nieodzowność dla dalszego wzrostu stopy życiowej ludności. Gnida partyjna funkcjonuje na co dzień jakby na wariackich papierach. Wolno jej specjalizować się w krytyce i polemice, nie musi co dzień pisać o marksizmie-leninizmie i miłości do ZSRR. Raz na kilka lat występuje natomiast jak osoba zupełnie normalna: otrzymuje zadanie, spełnia usługi, czyni swą powinność. Niektóre gnidy partyjne już dawno dojrzały do tego, żeby zamienić się w gnidy bezpartyjne, i tkwią w przodującej organizacji jedynie siłą inercji oraz ze strachu przed miną aparatczyka, którą ten uczyni, widząc zwracaną mu na zawsze tak wartościową dla organizacji gnidzią legitymację partyjną.

Gnidy centrowe

Stanowią one zdecydowaną większość populacji gnid. Gnida centrowa (bezpartyjna, oczywiście) jest lojalnym obywatelem kraju, mimo takich czy innych zastrzeżeń co do prowadzonej aktualnie polityki nie popada nigdy w konflikt z władzą ludową, wspiera tę władzę pracami naukowymi, ukazującymi nieudolność rządów w Polsce przedwrześniowej oraz narastające wówczas w kraju tendencje faszystowskie, artykułami na temat wynaturzeń konsumpcyjnego stylu życia w krajach Zachodu, reportażami o zbrodniarzach hitlerowskich, którzy uniknęli kary, książkami na temat pozytywnych przeobrażeń, jakie, mimo popełnianych błędów, następują w naszym kraju. Gnida centrowa z rzadka otrzymuje zadanie bronienia przodującego ustroju. Nie bierze ona zasadniczo udziału w nagonkach politycznych, nie pisuje tekstów ofensywnych, robi tylko tyle, ile musi, a więc pracując w redakcji, nie podejmie z własnej inicjatywy ataku na robotników Radomia i Ursusa, ale jak redaktor naczelny poprosi ją, żeby napisała na ten temat anonimowy komentarz redakcyjny, to prośbę spełni, bardzo się przy tym starając, by tekst był możliwie kulturalny, a potem bardzo się chwaląc, że zamiast "bandyci", jak ktoś proponował, użyła w stosunku do demonstrantów łagodniejszego określenia - "chuligani". Gnida centrowa jest przekonana, że na mapie politycznej kraju znajduje się gdzieś pośrodku między opozycją a władzą i że postawa, którą przejawia, jest najbardziej naturalną, normalną i uzasadnioną, jaką w polskich warunkach może przyjąć inteligent.

Gnidy nonkonformistyczne

Gnida nonkonformistyczna występuje rzadko. Jest to gnida, która wywalczyła sobie status notorycznego i niepoprawnego bojownika, zwalczającego otaczające nas dookoła nonsensy. Gnida nonkonformistyczna nie wygłasza pochwalnych przemówień, nie pisze propagandowych rozpraw naukowych, nikt nie proponuje jej, żeby napisała uzasadniający coś artykuł wstępny. Ma ona opinię uczciwej, odważnej i nieprzekupnej. I takie są też jej teksty. Gnidzie nonkonformistycznej nie wolno przekroczyć jednego tylko progu: nie wolno jej włączyć się w jakąkolwiek działalność opozycyjną. Tylko za to, że ona nie podpisuje listów protestacyjnych i nie chodzi na nielegalne zebrania, pozwala jej się działać i funkcjonować jako osobie publicznej. Wymaga się od niej rzeczywiście niewiele. Ale też żeby stać się gnidą nonkonformistyczna, trzeba się porządnie napracować, byle kto nią nie zostanie. Tu trzeba mieć jakiś wielki atut, na przykład niekwestionowany talent, wyjątkowo mocną pozycję zawodową. Gnidy nonkonformistyczne, uczciwe, utalentowane, krytyczne wobec otaczającej rzeczywistości, a do konfliktów z władzą się nie posuwające, są dla niej cenne, pod warunkiem że nie wymkną się spod kontroli. Od czasu do czasu jakaś gnida nonkonformistyczna rzeczywiście wymyka się spod kontroli, podpisuje zbiorowy list czy protest i przechodzi do kategorii wrogów ludu.

Gnidy - ofiary represji

Wydawałoby się - sprzeczność sama w sobie: ofiara represji nie może być przecież gnidą, ofiara represji to przecież opozycjonista niezłomny, do największych poświęceń gotowy. A jednak gnidy - ofiary represji - istnieją. Dzięki czemu? Dzięki temu, że przodujący ustrój wypracował bardzo specyficzny sposób walki z wrogiem wewnętrznym. W reakcyjnych formacjach społecznych państwo rozprawiało się z tym wrogiem poprzez uderzenie w niego samego.

Było to poważne naruszenie zasad dialektyki, które zakazuje odrywania czegokolwiek i kogokolwiek od jego społeczno-ekonomicznej bazy. Dlatego też w Związku Radzieckim, a później w Polsce Ludowej oraz w pozostałych krajach socjalistycznych wprowadzono metodę rozprawiania się z wrogiem poprzez uderzanie nie tylko w niego samego, lecz również w jego dzieci, prababki, wujenki, stryjenki, sąsiadki, znajomych oraz tych, którzy by go znać nawet nie mogli, ale i tak, samoistnie, są wrogami, przynajmniej potencjalnymi. Dziewięćdziesiąt dziewięć i ileś tam dziewiątek po przecinku kilkudziesięciomilionowej publiczności Archipelagu Gułag to byli ludzie, którzy osobiście na Kraj Rad nigdy ręki nie podnieśli. W Polsce Ludowej to zjawisko wystąpiło oczywiście w skali nieporównanie mniejszej,
  • 7
Dnia 27 XI 1964 roku decyzja Komitetu Uczelnianego PZPR przy UW zostaliśmy wykluczeni z szeregów Partii, a dnia XII 1964 roku Karol Modzelewski został decyzją KUZMS usunięty również z organizacji młodzieżowej. Powodem wykluczenia był napisany przez nas tekst o charakterze analityczno-programowym, zarekwirowany w czasie naszego zatrzymania w dniu 14 XI przez władze MSW. W sprawie tej Biuro Śledcze MSW prowadzi do­chodzenie z art. 155 Kodeksu Karnego z 1932 r., § l i