Wpis z mikrobloga

Pytałem siebie, jak chcę spędzić ten wieczór, no i stanęło na tym, że obejrzę „Pasteura” z 1936 r. To przez to, że widziałem ostatnio dwa filmy z zapomnianym już współcześnie Paulem Munim („Człowiek z blizną” i „Jestem zbiegiem”), i wydał mi się na tyle ciekawym aktorem, że postanowiłem zobaczyć go jeszcze w jego oscarowej roli, czyli właśnie w roli słynnego chemika.

No i powiem wam, że czułem się nieswojo, oglądając film pana Williama Dieterle. Wszystko przez ten cały współczesny koronawirusowy kontekst. Wiecie, jak jest. Widz zaczyna zadawać sobie niepokojące i ważkie pytania: czy pan Ludwik Pasteur stałby dzisiaj tam, gdzie stoją profesorowie Glut i Grzesiowski, czy może jednak wsparłby Grzegorza Brauna i Dzikiego Trenera? I coś mi mówi, że jednak stworzyłby sterylne trio z profesorem Glutem i Grzesiowskim, bo to straszny czyścioch był – przynajmniej tak przedstawiono go w filmie. Jego główny oponent, dr Charbonnet, piastujący ważne stanowisko w paryskiej akademii medycznej, nie myje rąk, a jak mu upadną szczypce albo pipeta, to wyciera je o spodnie od garnituru i idzie zabijać mikrobami kolejnych pacjentów. Pasteur – przeciwnie. Myje ręce co chwilę i wygotowuje każde narzędzie, zanim go użyje, ratując ludzkość.

Wiecie, Dziki Trener to nie moja bajka, jak na mój gust jest za głośny, ale wobec radykalizmu Pasteura nie sposób uciec od niepokojących pytań. Czy zachowałby rozsądek, czy jednak zalecałby zamknięcie nas w jakichś kapsułach wygotowywanych co drugi dzień?

Na gifie owca ocalona szczepionką profesora Pasteura przeciw wąglikowi.

#film #kino #filmoweimpresje
podsloncemszatana - Pytałem siebie, jak chcę spędzić ten wieczór, no i stanęło na tym...

źródło: owca

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach