Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiatowawkolorze,

Ponieważ dzisiaj jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, to chciałbym podzielić się historią jednego z moich ulubionych Żołnierzy Niezłomnych. Mój tradycyjny wpis na 1 Marca niestety jest stanowczo za długi na warunki wykop peel.

UŁAN BATALIONU ''ZOŚKA''

„Szukałem w nim jakichś cech herosa. I nie znalazłem. To ciągle był ten sam uśmiechnięty, pogodny i łagodny Janek. (...) Może tylko gdzieś, na samym dnie jego uśmiechu, czaiły się te stalowe błyski, właściwe ludziom, którzy przemaszerowali przez piekło.”

Jan Suzin

Był 24 grudnia 1948 roku. Pani Zofia Rodowicz krzątała się przy wigilijnym stole w mieszkaniu przy ulicy Lwowskiej w Warszawie. Prószył śnieg i choć Warszawa nadal leżała w gruzach po Powstaniu, to w oknach nielicznych budynków paliły się światła. Miasto wracało do życia. Popatrzyła na syna i uśmiechnęła się, wspominając jego niedawne imieniny. Przybyło aż siedemdziesięciu gości. Pomyślała wówczas, że jest mimo wszystko szczęśliwą matką. Wojna zabrała jej tylko jednego syna, Zygmunta. Ale jednego nadal miała. A były przecież matki, które nie miały już żadnego dziecka... Z tymi myślami sięgnęła po opłatek, gdy nagle rozległo się łomotanie do drzwi i krzyki: ''Otwierać!''...

* * *

Bohater dzisiejszego wpisu, gdyby żył, miałby obecnie okrągłe 100 lat. W marcu skończyłby 101. Czy dożyłby? Z pewnością. Był to człowiek o ułańskiej wprost fantazji, pełen wigoru i życia. Cieszyłby się niewątpliwie gigantycznym szacunkiem. Wszak nawet teraz jego imię wymawiane jest z nabożną niemal czcią.

Ale - nie dożył. Gdy umierał na warszawskim bruku, miał 26 lat. Pięć lat mniej, niż ja obecnie.

Dwadzieścia sześć lat, masę odznaczeń, oraz bagaż doświadczeń i bohaterstwa, przebijających w stalowych błyskach na dnie uśmiechu. Gdybyśmy chcieli opisać pokolenie ''Kolumbów'', pokolenie młodych, bohaterskich Polaków, z których najbardziej dziś jesteśmy dumni, tych wszystkich młodzieńców, którzy wiedzieli, że wolność nie jest dana raz na zawsze - wystarczyłoby jedno nazwisko.

Jan Rodowicz ''Anoda''.

Wywodził się z rodziny o pięknych, patriotycznych tradycjach. Pradziadkowie ze strony matki i ojca brali udział w powstaniu styczniowym. Ojciec, Kazimierz był inżynierem i profesorem Politechniki Warszawskiej. Jego wujem był generał Władysław Bortnowski, w 1939 roku dowódca Armii ''Pomorze''. W jego domu pielęgnowało się tradycje patriotyczne i katolickie, a bohaterów walk o niepodległość traktowano z nabożnym szacunkiem. Dorastając w takiej rodzinie nie mogło się to potoczyć inaczej...

Urodził się 7 marca 1923 roku. Był uczniem Prywatnej Szkoły Powszechnej Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, gdzie należał do 21. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. gen. Ignacego Prądzyńskiego. Harcerstwo miało pozostać z nim do końca życia. Potem uczył się w słynnym stołecznym gimnazjum i liceum im. Stefana Batorego. Tam wstąpił do słynnej 23. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego, tzw. ''Pomarańczarni'' (od pomarańczowych chust). Kuźni przyszłych ''Kolumbów''. Jego przyjaciółmi byli bohaterowie ''Kamieni na szaniec'' - Janek Bytnar, Aleksy Dawidowski i Tadeusz Zawadzki.

Przyjaciółmi - dodajmy - do grobowej deski.

To właśnie Jan Rodowicz, nosząc pseudonim ''Anoda'' 26 marca 1943 roku pierwszy rzucił butelką zapalającą w niemiecką furgonetkę więzienną, w której wieziono ''Rudego''. Potem uratował ciężko rannego w brzuch ''Alka'', któremu cywilny Niemiec przystawił pistolet do głowy. ''Anoda'' powalił napastnika strzelając z dwóch rewolwerów naraz, a następnie wyniósł ''Alka'' na własnych ramionach. To właśnie on trzymał w rękach umierającego ''Zośkę'' podczas potyczki pod posterunkiem Grenzschutzu w Sieczychach 20 sierpnia 1943 roku.

Brał udział w wielkiej ilości akcji przeciwko niemieckiemu okupantowi. Zaczął od przejścia do konspiracyjnych Szarych Szeregów, gdzie włączył się w Organizację Małego Sabotażu „Wawer”, ukończył kurs dywersji i podchorążych. Zaczynał od malowania ''Kotwic'' na murach, kończył na wysadzaniu niemieckich pociągów. Wiele razy ratował niemieckich więźniów, m.in. w akcji ''Celestynów'' 20/21 maja 1943 r., podczas której uwolniono 49 więźniów do Auschwitz. Za akcję pod Arsenałem otrzymał Krzyż Walecznych, drugi - za wysadzenie linii kolejowej koło Przeworska 5/6 czerwca 1944 roku. Gdy we wrześniu 1943 roku powstał batalion ''Zośka'', został zastępcą dowódcy III. plutonu ''Felek'' 2. kompanii ''Rudy''.

Jego dokonania przypominały fabułę amerykańskich filmów wojennych, czy powieści Alistara MacLeana. Z tą różnicą, że były prawdziwe.

* * *

Czas najwyższej próby, największego wysiłku nadszedł w sierpniu 1944 roku. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, nie mógł pozostać bierny. Ucałował mamę i w doskonałym nastroju, pełen wiary w zwycięstwo - pojechał na Wolę ubrany w to, co miał wojskowego. Na głowę włożył ułańską rogatywkę. Wszak był oficerem podziemnej armii...

Z każdej akcji wychodził bez szwanku, bez jednego zadrapania. Wydawałoby się, że kusił śmierć. Że ją zaprasza ze swoim szelmowskim uśmiechem, a ta odrzucała jego zaloty. Odważny do szaleństwa, zawsze na czele, zawsze pod ogniem. Dopiero w Powstaniu szczęście go opuściło. Najpierw został ranny 5 sierpnia pociskiem z pistoletu w nogę, ale po założeniu opatrunku walczył dalej. Drugi raz - 9 sierpnia.

„Zajmował stanowisko bojowe na drugim piętrze. Leżał na balkonie z pistoletem maszynowym, obserwując budynki po parzystej stronie Wilanowskiej. Stamtąd właśnie nadjechał czołg. Pocisk z działa trafił w balkon. Rannego »Anodę« wyciągnęliśmy z trudem do pokoju, potem do piwnicy. Straszny był widok poszarpanej odłamkami klatki piersiowej. Byłem załamany, płakałem…”, wspominał przyjaciel ''Anody'', Stanisław Sieradzki ''Świst''.

Ten opis zawsze rozdziera mi serce. Tych kilka zdań dobitnie pokazuje rozpaczliwą, dramatyczną walkę bohaterów Warszawy. Tak inną od hollywoodzkich wyobrażeń…

Ale i wówczas szczęśliwa gwiazda ''Anody'' nie opuściła. Przeżył. Dwa dni później otrzymał Virtuti Militari i awans na porucznika. 31 sierpnia przeszedł kanałami ze Starówki na Śródmieście. W szpitalu wytrzymał jeszcze tydzień, bo rwał się do walki. Dołączył do swego oddziału na Czerniakowie, gdzie znowu został ranny. Odłamki potrzaskały mu łopatkę i poraniły ramię. Gdy go ewakuowano, złamano łokieć. Ciężko rannego, nieprzytomnego ''Anodę'' ewakuowali przez Wisłę berlingowcy - żołnierze 3. Dywizji Piechoty w nocy z 17 na 18 września 1944 roku. Gdy zidentyfikowano go jako żołnierza AK, został wyniesiony do lasu. W Powstaniu 30 sierpnia zginął jego starszy brat Zygmunt ps. „Zero”, w stopniu podporucznika. Po wojnie oceniono uszczerbek ''Anody'' na zdrowiu na 81 %.

81 % inwalida w wieku 22 lat...

* * *

Leczył się długo w Otwocku, ale gdy tylko front przesunął się przez Wisłę, wyrwał do Milanówka, do swojej rodziny, a potem do Warszawy. Do swoich kolegów...

Szybko nawiązał kontakt z ''Zośkowcami'' i ponownie włączył się w pracę konspiracyjną w ramach Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ) płk Jana Mazurkiewicza ''Radosława''. Jego służba koncentrowała się na ukrywaniu broni, kolportażu antykomunistycznych ulotek, rozpoznawaniu siedzib UB i więzień, oraz ochranianiu dowództwa DSZ.

Gdy w sierpniu 1945 roku płk Mazurkiewicz nakazał rozwiązać DSZ i apelował do ujawnienia się (w zamian za gwarancje nietykalności), wykonał rozkaz. „Dobrze, że ta wojna się kończy. Nareszcie zabierzemy się do uczciwej roboty, bo czasem łatwiej walczyć niż normalnie pracować i żyć", mówił kolegom.

Jego marzeniem było upamiętnienie poległych kolegów z batalionu. Zajmował się ich ekshumacjami. To z jego inicjatywy powstała kwatera batalionu ''Zośka'' na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach ze słynnymi brzozowymi krzyżami. Z kolegami odszukiwał ciała zabitych i na ręcznym wózku przewozili je na cmentarz. ''Anoda'' zorganizował uroczysty pogrzeb swojego poległego dowódcy, kapitana Andrzeja Romockiego ''Morro'', dowódcy 2. kompanii.

Poza tym zachęcał kolegów i koleżanki do spisywania wspomnień, spisywał listy poległych i zaginionych. Stworzył pierwsze archiwum batalionu ''Zośka'' i był jego pierwszym historykiem. To jemu właśnie polska historia zawdzięczać będzie wydanie ''Pamiętników żołnierzy batalionu Zośka'', wydanych wreszcie w 1990 roku. Wybudował sobie tym pomnik trwalszy niż ze spiżu.

Chciał odbudowywać Warszawę i żyć pokojowo. Podjął studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Ale to nie było dla niego. Marzył o architekturze. Przeszkodą był bezwład lewej ręki, ciężko poranionej w Powstaniu. Groziła mu amputacja. Ale ''Anoda'' się zaparł. Po długim leczeniu i wielu operacjach odzyskał sprawność - i przeniósł się na wymarzony Wydział Architektury.

Tam dał się poznać jako świetny rysownik o ogromnym talencie. Jan Suzin, późniejszy słynny lektor, wspomniał, że zaprojektowana przez ''Anodę'' klamka była dziełem sztuki. Gdyby nie potworne fatum, byłby z pewnością uznanym, bogatym architektem…

* * *

Jakim człowiekiem był ''Anoda''? Prawdziwy pistolet. Wszędzie go było pełno. Żywiołowy, energiczny, pełen wigoru. Świetnie się uczył. Na studiach uzyskiwał najwyższe oceny. Miał ogromny dystans do siebie. Uwielbiał żartować i dowcipkować, słynął z rysowania karykatur kolegów i dowódców. Jego kolega, Stanisław Krupa ps. ''Nita'', wspominał: „Kiedyś przybiegł do mnie, propozycję wypicia kawy odrzucił: »Nie, wpadłem tylko opowiedzieć ci dobry dowcip«. Opowiedział i już go nie było.” Nawet gdy był ranny w Powstaniu, leżąc w szpitalu, dodawał otuchy i nieustannie dowcipkował, wzbudzając ogólną wesołość rannych.

O jego poziomie humoru niech poświadczy anegdota: na jednym z powojennych wyjazdów w góry, w tajemnicy przed innymi, przebrał się za dziewczynę i na potańcówce wmieszał się w grupę lokalnych panien. Gdy jeden z kolegów, nieświadomy, iż widzi Janka, ukłonił się do niego, ''Anoda'' podsunął mu dłoń do pocałowania. Ten ujął dłoń, ucałował, po czym, gdy oczy powędrowały wyżej, poznał swojego kolegę z oddziału. Wszyscy wówczas stwierdzili, że Janek był całkiem dorodną dziewczyną, tylko trochę za wysoką i trochę zbyt płaską...

Miał wielkie powodzenie u kobiet. Był bardzo przystojny i elegancki. Ale obiecał sobie jedno - do końca wojny nie będzie tańczył. Gdy dziewczyny prosiły go do tańca, wymawiał się, mówiąc, że nie umie - co oczywiście prawdą nie było, gdyż był świetnym tancerzem. Ale uważał, że wojna to nie czas na tańce. Obietnicy tej dotrzymał.

Był bardzo pracowity. Cechowała go wielka samodyscyplina. I niesłychana skromność. Interesowało go mnóstwo rzeczy - majsterkował, konstruował, pisał wiersze, komponował piosenki. Uwielbiał jeździć na nartach. Z kolegami z ''Żośki'' organizował wspólne wyjazdy w góry, imieniny, przyjęcia. Mimo, że był de facto kaleką, nigdy nie dawał po sobie poznać bólu, czy niemożności zrobienia czegoś. Zawsze dawał od siebie wszystko, nigdy nie skarżył.

Był świetnym dowódcą. Cechowała go zimna krew i koleżeńskie podejście do podwładnych. Wymagał dyscypliny, ale był wyrozumiały.

Jego biografka, Barbara Wachowicz, pisała: ''Był wielkim bohaterem powstania, czym się zupełnie nie szczycił. Tak samo traktował podwładnych, jak i zwierzchników. Nigdy nie dążył do tego, by być ważniejszym od kogoś innego. Bardzo odpowiedzialny, miał niezwykłą osobowość – wrażliwą, pogodną, pełną dowcipu.''

Ale cieszyć się pokojem i pracą dla Polski - nie było mu dane.

* * *

24 grudnia 1948 roku ubecy wtargnęli do jego mieszkania i aresztowali go. Dwie godziny rewidowali wszystkie pokoje. Zrządzeniem losu nie zauważyli pudeł ze spisanymi wspomnieniami ''Zośkowców'', których część rodzina potem ukryła u sąsiadów. Nim Janka zabrano, matka wsunęła mu w kieszeń opłatek i ucałowała. Więcej syna żywego już nie zobaczyła.

''Anodę'' przewieziono do gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Trafił do Departamentu V, zajmującego się studentami, kierowanego przez okrytą złą sławą Julię Brystygier - fanatyczną, brutalną komunistkę żydowskiego pochodzenia, obsesyjnie nienawidzącą mężczyzn. Zdarzało się, że podczas przesłuchań okładała ich pejczem po genitaliach.

Do ''rozpracowania'' Rodowicza wyznaczono jej podwładnego, por. Wiktora Herera, którego z ''Krwawą Luną'' łączyło żydowskie pochodzenie, brutalność i fanatyzm.

Czemu ''Anodę'' w ogóle aresztowano? Była to część szeroko zakrojonej akcji przeciwko środowisku ''Zośkowców''. Bohaterowie Powstania Warszawskiego, tacy jak Rodowicz, byli uosobieniem wszystkiego tego, czego komuniści, przywleczeni na sowieckich tankach niczym dżuma, w Polsce i w Polakach nienawidzili. Byli skażeni. Zainfekowani nieuleczalnym wirusem patriotyzmu. Nie dało się ich przerobić na sowieckich niewolników. Byli niebezpieczni dla sowietyzacji Polski.

Obsesja komunistów na punkcie młodych Powstańców Warszawskich była tak wielka, że ubecy nachodzili m.in. matkę poległego w Powstaniu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, by upewnić się, że na pewno nie żyje. Było to kuriozalne tym bardziej, że Baczyński był przed wojną aktywnym socjalistą.

W toku akcji ubecy aresztowali 32 weteranów ''Zośki'', z ogólnej liczby ok. 150, którzy przeżyli wojnę (nie wszyscy byli jednak w Polsce). Aresztowano też byłych żołnierzy batalionów ''Miotła'' i ''Parasol''.

Rodzina Rodowicza spędziła te Święta w nerwach. Bliscy i znajomi uspokajali: że komuniści to na złość zrobili, że po Świętach wypuszczą. Że to może głupi kawał, bo Janek drażnił w żartach córkę Bieruta zdechłym szczurem na uczelni. Dni jednak mijały i wieści nie było. Rodzice chodzili z paczkami jedzenia i ubraniami do warszawskich więzień. Zewsząd odprawiano ich z kwitkiem.

* * *

Jak wyglądało śledztwo ''Anody''? Niezbyt wiadomo. Z protokołów przesłuchań wynikało, że powodem było ukrycie przez ''Zośkowców'' pewnej ilości broni w 1945 roku, ale nie są one uznawane za wiarygodne. Nie wiadomo też, co zaszło w ponurym gmachu MBP przy ul. Koszykowej.

Wiadomo tylko, że 7 stycznia 1949 roku porucznik Jan Rodowicz był martwy.

Dopiero 1 marca poinformowano o tym rodzinę. W suchym, urzędowym piśmie stwierdzono, że ''obywatel Rodowicz'' popełnił rzekomo samobójstwo i wyskoczył z okna z IV piętra na oczach ubeków. Ciało ''Anody'' ubecy owinęli w koc i pospiesznie pochowali w nieoznaczonym grobie. Grabarze jednak dobrze znali bohatera ''Zośki'' z dotychczasowych ekshumacji i poinformowali rodzinę. Szybko ekshumowano ciało. ''Anoda'' nie miał połamanych rąk i nóg, nie wyglądał jak ofiara skoku z okna. Do dzisiaj uważa się, że został zakatowany w śledztwie. Ubeckie bandziory skakały mu po klatce piersiowej, a potem zastrzeliły.

Jak było naprawdę, wiedział tylko podpułkownik Wiktor Herer. Ten jednak, jak wszyscy mordercy polskich bohaterów, jak mordercy rotmistrza Witolda Pileckiego, kapitana Antoniego Żubryda, czy kapitana Henryka Flamego, odszedł w spokoju w 2003 roku jako szanowany profesor... i opozycjonista. Gdy grunt zaczął palić mu się pod nogami, w 1980 r. został członkiem ''Solidarności'', popierany i wypromowany przez Jacka Kuronia. Dopiero pod koniec życia odebrano mu uprawnienia kombatanckie, ale poza tym włos z głowy mu nie spadł.

Do końca życia nie powiedział, jaka była prawda.

Ale i on, i cała reszta bandytów z MBP - przegrali. Dzisiaj bowiem dla Polaków nazwisko porucznika Jana Rodowicza ''Anody'' i tysięcy jemu podobnych to synonimy słowa ''bohater''. O brystygierach, hererach i im podobnych historia na szczęście zapomniała, a jeśli sobie przypomina - to tylko w negatywnym świetle.

Porucznika Jana Rodowicza pochowała rodzina. W 1995 roku ekshumowano go ostatni raz - by przebadać szczątki i pochować z należnymi honorami.

Życiorys ''Anody'' jest także żywym dowodem na wielkość bohaterów podziemia niepodległościowego. Dowodem na to, że nie było wyboru. Że nie szli do walki z komunistami, bo mieli taki kaprys, albo, że lubili mordować ludzi, jak roją sobie ci, którzy dziś z legendą Wyklętych walczą.

Walczyli i ginęli - bo byli prześladowani, bo Polska była zniewolona, bo marzyli o prawdziwej wolności. A nawet jeśli nie walczyli i chcieli jedynie normalnie żyć i pracować - to groziła im śmierć.

''Pokolenie Jana Rodowicza, pokolenie żołnierzy Armii Krajowej i Powstania Warszawskiego to jedno z najważniejszych, najpiękniejszych pokoleń w historii Polski'', mówił dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, Jan Ołdakowski.

I niech to będzie jako jedyny komentarz.

W 2021 roku przed gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości - w dawnej siedzibie MBP - odsłonięto przepiękny pomnik upamiętniający Jana Rodowicza ''Anodę'', jako gest sprawiedliwości. Rzeźbę wykonała Joanna Rodowicz, kuzynka ''Anody''.

* * *

Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/

Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty.

https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze

Zdjęcie kolorowane dla mnie przez: https://www.facebook.com/KolorFrontu

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #wojna #historia #polska #powstaniewarszawskie #zolnierzewykleci #warszawa
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiato...

źródło: 418876829_796191202521763_8474281337552898501_n

Pobierz