Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich po przerwie na tagu #wojnawkolorze, następcy #iiwojnaswiatowawkolorze

POLSKI ROLNIK - WRÓG KOMUNISTÓW

Gdy 6 września 1944 roku Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego wydał dekret o reformie rolnej (na marginesie, całkowicie nielegalny w świetle prawa), na polskiej wsi doszło do wywrócenia struktury społecznej. Warto wspomnieć, że komuniści wcale zaczęli reformy rolnej - ta w Polsce została wprowadzona w 1925 r., gdy parcelowano majątki powyżej 180 hektarów. Reforma jednak nie została doprowadzona do końca okresu pokojowego, mimo uczciwych i bardzo korzystnych dla obu stron zasad.

To, co nastąpiło w 1944 roku - było zwyczajnym barbarzyństwem. Całkowicie zostało unicestwione ziemiaństwo - ostoja patriotyzmu pokoleń Polaków - jako klasa społeczna. Majątki powyżej 50 hektarów parcelowano i rozdzielano małorolnym i bezrolnym chłopom. W sumie w latach 1944-48 zabrano 3,48 milionów hektarów. Większość z tego przejęło jednak państwo (2,2 mln ha). Celem bowiem nie była parcelacja, a zniszczenie ziemiaństwa. Komuniści wiedzieli, że muszą działać etapami i dlatego zaczęli od stosunkowo niedużej grupy społecznej. Wywłaszczani właściciele nie otrzymywali w zasadzie odszkodowania. Co prawda przyznano im skromną rentę, jednak w marcu 1945 r. zamieniono ją na głodowe stawki. Wyrzucano ich z domów w ciągu trzech dni przy pomocy tzw. brygad robotniczych. Mogli zabierać ze sobą tylko przedmioty codziennego użytku. Tysiące ludzi z dnia na dzień pozbawiono dobytku całego życia, w tym pamiątek rodzinnych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Dwory i zabudowania - pełne nierzadko bezcennych artefaktów, kultywujące pamięć pokoleń Polaków - przeszły na własność państwa. Wielokrotnie jednak zostawały uprzednio rozgrabione i zniszczone - przez Sowietów, partyjnych aparatczyków i zwykłych bandytów-szabrowników. Z 20 tys. dworów zniszczonych zostało 80 %. Los dawnych ziemian i ich majątku pokazał w świetnym serialu ''Zmiennicy'' Stanisław Bareja. Na szczęście część majątku ratowali dzielni polscy muzealnicy... i chłopi.

Włościanie bowiem wielokrotnie występowali w obronie ''panów'', szczególnie, że na parcelowanych majątkach mieściły się nierzadko młyny, rzeźnie, mleczarnie, młockarnie, w których zatrudnienie mogła mieć cała wieś. Fornale solidarnie bronili panów przed sądami i udzielali schronienia wywłaszczonym. Niejednokrotnie - mimo głodu i straszliwej nędzy spowodowanej wojną i okupacją - chronili zabudowania przed szabrownikami (tj. innymi chłopami). Nawet jeśli popierali wywłaszczenia, to nie godzili się na karanie i zabijanie ziemian.

Polski chłop przywiązany był bowiem do ziemi. Żył z niej, karmiła go, szanował ją. Ciężką pracą zdobywał wszystko, co miał. Ale nie tylko z ziemią był związany: trzymała go religijność i tradycyjne wartości. To nie robotnicy, nie miejscy intelektualiści, nie przemysłowcy i bankierzy byli opoką polskości - lecz właśnie ziemianie i chłopi. Właśnie ci biedni, niepiśmienni, prości chłopi najgoręcej wierzyli w Polskę. Nie jest przypadkiem, że właśnie na wsi najdłużej utrzymało się poparcie dla rządu londyńskiego. Nie jest przypadkiem, że wieś najdłużej wspomagała i chroniła żołnierzy podziemia antykomunistycznego - wszak większość Żołnierzy Wyklętych wywodziła się ze wsi. Nie jest przypadkiem wreszcie, że ostatnim bastionem wolności w Polsce było Polskie Stronnictwo Ludowe Stanisława Mikołajczyka.

Dla przywleczonych na sowieckich tankach komunistów polski rolnik był solą w oku.

Chociaż sytuacja małorolnych chłopów się z początku poprawiła i spora część chłopów (zwłaszcza najbiedniejszych) popierała reformę rolną, to dochodziło do licznych patologii. Wskutek parcelacji często wspomniane wyżej zakłady musiały być zamykane i wielu ludzi zostało bez pracy. Ludzie, którzy całe życie byli młynarzami, mechanikami, mleczarzami itp. z dnia na dzień zostawali chłopami, którzy mieli coś uprawiać. Często na parcelowanych majątkach pozostawały domy samych chłopów, którzy owszem, otrzymywali ziemię - lecz tracili domy. Zdarzało się, że wskutek reformy rolnicy otrzymywali kompletnie bezwartościowe ugory.

Kilkuhektarowe gospodarstwa - choć przyjęte początkowo z zadowoleniem - nie mogły zapewnić godziwej egzystencji. Szybko nastąpił spadek produkcji rolnej. Wszystko to było przemyślanym ruchem komunistów. Ziemia wszak wcale nie miała należeć do chłopów. Władze pilnowały, by nikt nie miał więcej, niż 15 hektarów. Ci, którzy mieli więcej ziemi - stali się wkrótce głównymi wrogami komunistów. Po rozprawie z ''faszystami'', ''sanatorami i andersowcami'', ''obszarnikami'', ''burżuazją'' nadszedł czas na kolejnych w wyliczance wrogów ''władzy ludowej''.

We wrześniu 1948 roku władze komunistyczne przystąpiły do kolektywizacji wsi. Decyzja przyszła z Moskwy od samego Stalina i nakazywała łączyć gospodarstwa w spółdzielnie państwowe. Dotychczasowe doświadczenia sowieckiej kolektywizacji lat 20. i 30. napawały grozą: kończyły się bowiem deportacjami na Syberię, rozstrzeliwaniami, pacyfikacjami wsi, aż wreszcie - niemożebnym głodem, którego ofiary szły w miliony.

Ale wierny sługa sowieckiego dyktatora, Bolesław Bierut, I sekretarz Komitetu Centralnego PPR, i jego współpracownicy: Jakub Berman (członek Biura Politycznego KC PPR) i Jan Dąb-Kocioł (minister rolnictwa i reformy rolnej), był zdecydowany spełnić żądania mocodawców.

Teoretycznie kolektywizacja miała być dobrowolna, w praktyce polscy rolnicy wcale nie garnęli się do spółdzielni.

Celem komunistów stali się ''bogaci'' (w cudzysłowie, bowiem ludzie ci mieli najczęściej - jak wspomniałem - nie więcej niż 15 ha) chłopi, nazywani po sowiecku ''kułakami''. To oni na wsi w roli ''wrogów'' zastąpili wywłaszczonych ziemian. Rozpętano przeciw nim wściekłą nagonkę. To właśnie oni, kułacy, byli odpowiedzialni za biedę w kraju, bo chytrze ukrywali zboże i nie chcieli podzielić się z potrzebującymi. Nosili się ''po pańsku'', w koszuli i marynarce, z dewizką, mieli bryczki, słuchali radia. Uważano ich za nierobów, krwiopijców, żerujących na bezrolnych. Nowych "obszarników". Władze wzywały do rozkułaczania - odbierania majątków chytrym rolnikom. W rzeczywistości - jak zwykle w przypadku komunistów - oskarżenia były urojone. Kułaków było zaledwie 0,5 % w skali kraju i nie można ich było winić za niedobory. Celem komunistów bowiem było zwalczenie wolnego rynku na wsi i swobodnego przepływu usług, a nie żadna walka z wyzyskiem.

Komuniści dobrali się także do Kościoła. W 1950 roku przejęto ''dobra martwej ręki'', czyli majątki kościelne, które nie były pierwotnie objęte reformą rolną z 1944 r. Stalin wówczas obawiał się reakcji Aliantów Zachodnich na jawne wywłaszczanie kleru. Przejęto w ten sposób 155 tys. ha. Z dnia na dzień zniszczono setki sierocińców, szpitali, szkół, prowadzonych przez Kościół Katolicki. Jednocześnie komunistyczne władze rozpętały wściekłą nagonkę na księży i chłopów, przedstawiając wiarę jako ''ciemne zabobony'', które ''omamiły'' włościan. Tych utożsamiano - a jakże - z ''faszyzmem'', ''agenturą imperialistyczną'' i ''knowaniami andersowskimi'', oraz podobnymi bzdurami.

Wściekłe ataki na niechętnych kolektywizacji przypuszczała komunistyczna prasa i radio. Rozpoczęto inwigilację co bardziej opornych chłopów, do czego wysyłano funkcjonariuszy UB. Rolnikom grożono, że ich dzieci zostaną wyrzucone ze szkół, straszono procesami, zdarzało się zwożenie bojówkarzy partyjnych z miast. Uniemożliwiano zakupy towarów (w tym nawozów, czy narzędzi), utrudniano możliwość sprzedaży plonów. Usiłowano skłócić małorolnych chłopów z ''kułakami'' i klerem. Maszyny, ciągniki, nawozy - trafiały tylko do spółdzielni. Orzekano wysokie grzywny za niewywiązywanie się z obowiązkowych kontyngentów - dla gospodarzy były one znacznie wyższe, niż dla spółdzielni.

Jednak - bez skutku. Chłopi wykazywali solidarność z prześladowanymi ''kułakami'' i duchownymi. Wielu włościan wolało iść do więzienia, niż przystąpić do kołchozu, jak nazywali spółdzielnie. Kolportowano ulotki, wzywające do bojkotu spółdzielni, pojawiały się transparenty przestrzegające przed kolektywizacją. Chłopi sprzedawali gospodarstwa, ubijali inwentarz - i uciekali do miast. Towarzyszyły temu często rozdzierające serce sceny, gdy mężczyźni płakali nad swoją ziemią, którą ich rodziny uprawiały od dekad.

Polski rolnik dobrze bowiem wiedział, czym jest kolektywizacja. Wielu z nich kiedyś, dużo wcześniej, własną piersią broniło Polski przed bolszewikami pod rozkazami wąsatego Komendanta. Słyszeli i czytali o działaniach bolszewickiej inżynierii na Ukrainie, widzieli agresję sowiecką w 1939 roku. Chcieli gospodarzyć tylko na swoim - albo wcale. I ramię w ramię z księżmi stawiali twardy opór. Uosabiali to, czego komuniści w Polakach nienawidzili: wiarę, tradycję, patriotyzm.

Na Podlasiu przybrało to szczególną formę. Rolnikami tam była często zubożała szlachta, której etos i duma nie pozwalały pokłonić się komunistom. Organizowano często tumulty, zrywając spotkania ws. kolektywizacji, bito i zastraszano aktywistów partyjnych, a nawet podpalano kołchozy. Często uczestniczyły w tym kobiety, ganiające aparatczyków PZPR... z miotłami. To właśnie one - spracowane wiejskie żony i matki - często pierwsze broniły wsi. W tyle nie zostawała Małopolska, w której komunistycznych aparatczyków straszono, że chłopi im łby siekierami poucinają. Broniła się i Lubelszczyzna, gdzie w lipcu 1949 r. doszło do wielkich zamieszek. Na obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej miały pojawić się łzy, co wywołało liczne pielgrzymki ze wsi do miasta. Doszło do kilkudniowych starć z milicją, która usiłowała zablokować religijnym włościanom modlitwę pod obrazem.

Zresztą, religijność gospodarzy przybierała wręcz wzruszające formy. Na blokadach dróg do wsi, czy przy zrywaniu komunistycznych wieców rolnicy wielokrotnie śpiewali religijne pieśni i żarliwie się modlili, wieszcząc karę dla aparatczyków i jawnie im złorzecząc. Inne wiece ostentacyjnie bojkotowano. Dochodziło nawet do jawnych buntów. W sierpniu 1953 r. we wsi Okół na Kielecczyźnie ludność wsi z sierpami i młotami (właściwe użycie komunistycznych narzędzi...), kosami, widłami i pałkami zablokowała dostęp traktorom, które miały zaorać gospodarskie miedze. Traktory zdewastowano, traktorzystów pobito, przybyłych na miejsce ubeków i milicjantów - przegoniono. Buntów tego rodzaju w latach 1953-55 było kilkadziesiąt w całej Polsce, głównie na ziemiach przedwojennych, gdzie panowało przywiązanie do ziemi.

Opór polskich rolników przyniósł skutek. O ile w 1953 r. powstało 8060 spółdzielni, a w 1954 r. - 9718, to w latach 1955-56 powstało ich już tylko kilkaset. Choć utworzono 10 213 kolektywów, to zajmowały one tylko 9 % gruntów rolnych w Polsce. Drugie tyle zajmowały utworzone na państwowych ziemiach PGR-y. Tu warto wspomnieć, że kolektywizacja skutki odniosła głównie na tzw. ziemiach odzyskanych, gdzie panowało znacznie mniejsze przywiązanie do ziemi, otrzymanej raptem kilka lat wcześniej. Co więcej, mimo że spółdzielnie ogrom przywilejów i ulg, osiągały wyniki znacznie gorsze, niż prywatne gospodarstwa. Dodatkowo, w latach 50. z powodu zwiększenia wydatków na zbrojenia i wojennej obsesji w dobie wojny koreańskiej, na wsi zaczęło brakować wszystkiego: nawozów, narzędzi, nawet gwoździ, czy wiader. W 1950 r. zabrakło środków owadobójczych, co doprowadziło do plagi stonki ziemniaczanej. Władze komunistyczne wówczas oskarżyły, że małe żuczki... zrzucały na polskie ziemniaki amerykańskie samoloty. Serio. Mój Tato to zbierał (za słoik stonki można było dostać oranżadę) i pamięta plakaty z żukiem w cylindrze i z amerykańską flagą na pancerzu.

Chociaż scenariusz Hołodomoru w Polsce się - na szczęście! - nie powtórzył, to braki żywności były większe, niż tuż po wojnie!

Polscy włościanie nie dali się zastraszyć i nie ulegli presji. Stawiali opór przez długie lata i obronili się przed kolektywizacją z pomocą Kościoła Katolickiego. Komuniści nie zaryzykowali - w obawie przed totalną wojną domową - przymusowej kolektywizacji z użyciem wojska. W międzyczasie zmarł Stalin, potem jego polska marionetka Bierut i system komunistyczny - kolejny raz - zachwiał się w posadach. Odwilż chruszczowowska i gomułkowska nie sprzyjały kontynuowaniu kolektywizacji, którą uznano za relikt stalinizmu. Jesienią 1956 roku doszło do samolikwidacji 85 % spółdzielni. Przychylnie spojrzał na to Władysław Gomułka, który liczył na zwiększenie poparcia na wsi dla swoich rządów. Odtąd władze komunistyczne starały się zjednać sobie chłopów: dostępem do szkół i opieki medycznej, czy elektryfikacją, ale boom w unowocześnianiu rolnictwa przyniosła dopiero epoka Gierka. Nadal jednak utrzymywano i faworyzowano niewydolne PGR-y. Jednak - to już zupełnie inna historia.

Polska była jedynym krajem bloku komunistycznego, w którym nie dokończono nigdy kolektywizacji.

Zapamiętajcie ten wpis w zalewie dzisiejszych ''chłopomańskich'' wypustów. Bo polski chłop w sercu miał Polskę.

* * *

Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/

Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty. Za każde wsparcie dziękuję - motywuje mnie do dalszej działalności.

https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze

Zdjęcie kolorowane dla mnie przez: https://www.facebook.com/KolorFrontu

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #rolnictwo #wies #polska #historia
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich po przerwie na tagu #wojnawkolorze, następcy #...

źródło: 425277226_824469439693939_7970417338962923179_n

Pobierz
  • 70
@juz_tlumacze: czy tego chcesz, czy nie, to szlachta/ziemiaństwo było czynnikiem narodowotwórczym Polaków, a nie chłopi. I nie chodzi o romantyzowanie tego, czy tamtego, bo w pełni zdaję sobie sprawę z ciężkiej sytuacji chłopów (chociaż wcale nie takiej, jak malują ją Leszczyńskie, Janickie i inni chłopomańscy grafomani). Po prostu to jest fakt.

A jeśli ktoś popiera wywalanie ludzi na bruk z dnia na dzień, bez dobytku, tylko z powodu pochodzenia - to
@muchabzz: najsilniej bronili w Galicji w 1846 roku :) Za to XX wiek to już inne czasy, kto normalny odmówiłby udzielenia pomocy i schronienia wypędzonemu ratującemu się przed śmiercią z rąk bandytów.

@IIWSwKolorze1939-45: Właśnie dlatego mam problem z ziemiańską szlachtą, bo z jednej strony owszem byli oni czynnikiem narodowotwórczym, ale też to oni właśnie odpowiadają za polskie opóźnienie społeczne i rozbiory. Swoją pozycję i majątek zbudowali kosztem reszty społeczeństwa, ale
@juz_tlumacze: Właśnie sobie czytam, przy okazji zupełnie innego tematu o wsi Pieniaki na Kresach. Jedna z tysięcy wsi. I wiesz, co tam zrobił podły ziemianin Tadeusz Cieński h. Pomian, który wykupował zabudowania dworskie na początku XX wieku?

Pobudował elektrownię. Za swoje. Żeby młockarnia we wsi była dostępna dla wszystkich. Wybudował murowany młyn, żeby chłopi mogli mielić ziarno. Wybudował gorzelnię, rzeźnię i browary. Powstały cegielnie, mleczarnia, tartak. Były pasieki, huta szkła, szkoły
@IIWSwKolorze1939-45: Przeczytaj jeszcze raz, nie napisałem "ale". Nikt nie zasługuje na takie krzywdy. Nie zasłużył także nasz wspaniały ziemianin pan wielmożny Cieński herbu Pomian niech mu ziemia lekką będzie, dobrze że tego nie dożył. Za to na pewno zasłużył na swoje 15 tysięcy hektarów. Przecież nie spadły mu one z nieba, prawda? Na pewno ciężko na nie pracował. I patrz jaki był łaskawy, pozwolił u siebie pracować każdemu, kto tylko chciał
@juz_tlumacze

Za to na pewno zasłużył na swoje 15 tysięcy hektarów.


Dostał je od żony w wianie, która je odziedziczyła.

I patrz jaki był łaskawy, pozwolił u siebie pracować każdemu, kto tylko chciał być u niego parobkiem!


Nie, jak każdy szlachcic poganiał ich batogiem, orał nimi pole, a potem gwałcił chłopki. Na koniec dnia wbijał ich na pal. A Ty łaskawie byś go pochwalił, gdyby błagając i batożąc siebie samego za grzechy