Wpis z mikrobloga

#coolstory

Jak większość z nas, świętowałem Pierwszą Komunię. Był to piękny maj 2000 roku i jak to z dziećmi w moim wieku bywało, ciężko rodzicom i księdzu było wpoić mi prawdziwy sens tej uroczystości (choć za dzieciaka byłem bardzo pobożny) i radość z perspektywy góry prezentów wygrywała nad ekscytacją z jedzenia opłatka. Były to czasy przed quadami, tabletami, ba!, zwyczajnymi komórkami. Wtedy dostawało się rowery górskie, zegarki, nieliczni szczęśliwcy mogli liczyć na peceta, jakiegoś Celeronka czy Duronka albo szczyt techniki Pentium III. Tak się złożyło, że dostałem piękny zegarek Casio, elektroniczny, z mnóstwem funkcji typu stoper czy podświetlenie, ze skórzanym paskiem, wodoodporny. Pewnie wielu z Was też miało przyjemność korzystać z komunijnego zegarka, wiecie, że był to sprzęt jedyny w swoim rodzaju. Choć żyłem aktywnie jak na dziecko wychowujące się na wsi przystało, zegarek zawsze miałem na ręce i nigdy go nie uszkodziłem ani nie zgubiłem. Co więcej, kilka razy zdarzyło się, że #zegarekkomunijny uratował mi życie.

Świnoujście, rok 2006

Latem 2006 roku pojechałem na obóz młodzieżowy do Świnoujścia. 30 nastolatków mniej więcej w moim wieku, przekonanych o swojej dojrzałości, gotowych na próbowanie nowych doświadczeń. Czasy pierwszych alkoholi, pierwszych miłostek wakacyjnych, ogólnej beztroski, wylegiwania się na plaży w pełnym słońcu. Było to wyjątkowo gorące lato, w telewizji trąbili, że najcieplejsze od 223 lat, może pamiętacie tamte upały. Co ciekawe, na wiosnę mówiono, że tego roku lata nie będzie, bardziej pomylić się nie mogli.

Kolejny leniwy dzień, leżymy na plaży, zbliża się godzina 18, słońce praży niesamowicie, choć powoli zaczyna już się obniżać, szykuje się piękny zachód. Wypiliśmy po piwie skitranym w piasku przed wychowawcami, wykąpaliśmy się w morzu, królowie życia. Wziąłem na spacer Agatę - dziewczynę rok młodszą ode mnie, wesołą, sympatyczną, z wyglądu 8/10. Szliśmy wzdłuż wybrzeża brzegiem morza, fale obmywały nam stopy przyjemnym chłodem.

Szliśmy tak sobie w stronę słońca, w końcu doszliśmy do granicy polsko-niemieckiej. Na plaży była wtedy taka stara siatka rozgraniczająca dwa państwa. Wpadliśmy z Agatą na pomysł, że przekradniemy się na stronę niemiecką. Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Chwilę później cieszyliśmy się niemieckim piaskiem pod stopami. Był jakby bardziej sypki, przyjemny w dotyku, nie było nigdzie petów ani innych śmieci, na próżno szukać pustych butelek w okolicznych krzakach. Nawet wiatr jakoś przyjemniej chłodził, a bryza pachniała jak Vizir. Spacerujemy zafascynowani przepaścią cywilizacyjną między Polską a Zachodem, Agata po raz pierwszy była za granicą, bo nie mogła wyrobić paszportu z powodu wyroku za szereg napaści, ja kiedyś miałem okazję zobaczyć przygraniczne wioski byłego NRD będąc nad Odrą z tatą na rybach.

Gdy pierwsze emocje opadły, postanowiłem wykorzystać moment i spróbować jakiejkolwiek formy zbliżenia z Agatką. Obróciłem się do niej, spojrzałem jej głęboko w oczy i wtedy zauważyłem, że sielanka właśnie się kończy. Po jej klatce piersiowej, po małych, przyjemnych piersiach tańczyło czerwone światełko lasera. Cholera, celnicy nas namierzyli. Albo gorzej, miejscowe ochotnicze patrole dbające o to, żeby ograniczyć polską emigrację. No cóż, żegnaj życie, było fajnie.

Agatka zbliżyła się do mnie na niewielką odległość, ciągle nieświadoma zagrożenia… Wykorzystałem moment, gdy przymknęła oczy czekając na pocałunek i szybko zerknąłem nad jej ramieniem w kierunku snajpera, wypatrzyłem jakiś kształt w krzakach jakieś 50 metrów dalej. Szybki rzut oka na pozycję słońca, kąt padania światła był idealny dla snajpera, strzelał ze słońcem.

Nie wiedział jednak, że na mojej lewej ręce znajduje się niezawodny #zegarekkomunijny, który już za chwilę miał odwrócić losy tego zdawałoby się mocno nierównego pojedynku. Objąłem Agatkę, nasze usta zetknęły się, w tym momencie moja lewa ręka znalazła się na jej plecach, na wprost od snajpera. Moja pozycja była idealna, osłaniałem się ciałem niczego nieświadomej dziewczyny, do tego udało mi się szybko załapać odpowiedni kąt padania światła. Kilka długich sekund pełnych napięcia i udało się! Puściłem precyzyjnego zajączka i usłyszałem wściekły krzyk Niemca, któremu odbite światło wpadło przez lunetę i wypaliło oko.

Oderwałem się od Agaty i krzyknąłem, że pora na nas! Ona sama wpadła na ten sam pomysł, jak później mówiła, myślała, że diabeł nas złapał na grzeszeniu. Babcia jej opowiadała, że w piekle mówią po niemiecku i chyba stąd to skojarzenie. Ruszyliśmy sprintem, Niemiec rzucał za nami bluzgami (rozumiałem wszystko, jestem ze Śląska), ale najwidoczniej postanowił się nie poddawać. Usłyszeliśmy strzał, na szczęście chybiony. Po chwili kolejny, tym razem mieliśmy mniej szczęścia. Strzał musnął głowę Agaty. Musnął tak jak może musnąć pocisk ze snajperki zdolnej przebić samochód na wylot. Ściślej mówiąc, Agata właśnie straciła lewe ucho i dużą część policzka. Trochę ją to zamroczyło, szybko jednak wróciła do jeszcze bardziej efektywnego sprintu. Z boku wybiegła wataha psów próbujących odciąć nam drogę. Na szczęście udało mi się dotrzeć do siatki i przeskoczyć na polską stronę, momentalnie pociąłem sobie stopę o rozbitą butelkę po jabolu. Agata była tuż za mną, dwa psy zdążyły ją już delikatnie poszarpać. Farciara, one na pewno były szczepione, cholera wie, co mogłem dostać od tej butelki.

Wróciliśmy do naszej grupy rozbitej na plaży. Ludziska nie mogli się nacieszyć, że umknęliśmy śmierci, a wszystko dzięki temu, że zawsze mam przy sobie #zegarekkomunijny. Musiałem jeszcze tylko zerwać z Agatą (po strzale snajpera z ostrej 8/10 stała się słabą 3/10, nasz związek nie miał przyszłości), ona w ramach zemsty rozpowiedziała wszystkim, że słabo całuję (miałem wtedy ważniejsze rzeczy na głowie!), w nocy jeszcze nasikała mi do bagażu i tak zakończyła się nasza znajomość.

#truestory

Pod tagiem #zegarekkomunijny będziecie mogli znaleźć więcej historii o zegarku komunijnym Casio.

Wołam zainteresowanych: @qter @Gert @GoracyStek @worldmaster
  • 37