Wpis z mikrobloga

Po raz pierwszy od sześciu lat i zaledwie drugi raz od powrotu Wisły Płock do Ekstraklasy, w meczu Wisły z Legią w Płocku padł więcej niż jeden gol. Przez ten czas miała miejsce seria pięciu meczów z dokładnie jednym golem.

Na przedłużenie tej serii i ulubione 1:0 Runjaicia w tym momencie pewnie nikt by się nie obraził. Zamiast wymęczonego zwycięstwa mieliśmy tym razem ciekawszy występ, ale bez punktów. Można było zastanawiać się, co się stanie, gdy Legia zacznie grać lepiej. No i dostaliśmy odpowiedź.

Nie mówię, że był to nie wiadomo jak świetny występ, ale było wyraźnie widać różnicę na plus względem poprzednich meczów. Wisła była zamykana w swoim polu karnym, a Legia była ustawiona bardzo wysoko i zbierała większość wybitych piłek. Nie brakowało strzałów oraz stałych fragmentów, brakowało jedynie gola. Kosztem tego było ryzyko kontr Wisły, ale w pierwszej połowie były one nieskuteczne. Słabsza postawa w końcówce pierwszej połowy była kontynuowana w drugiej i potrzeba było straconego gola, aby Legia się obudziła. Na koniec jednak, kto nie strzela takich sytuacji, jakie mieliśmy, a jednocześnie popełnia tak proste błędy z tyłu, nie zasługuje na zwycięstwo, choćby nie wiadomo jak dobrze grał. Końcówka to już była całkowita kompromitacja, ale, choć niepokojąca, nie powinna rzutować na cały mecz. Ten był w wykonaniu Legii niezły i może mieć pretensje sama do siebie, że nawet go nie zremisowała.

Wyjście Johanssonem i Sokołowskim traktuję jako element rotacji przed meczem pucharowym. W poprzednich meczach ci zawodnicy nie dali argumentów, aby na nich stawiać, a jednak znów pojawili się w składzie. O ile Sokołowski uzupełnił lukę, która powstała po kontuzji Augustyniaka, to jednak powrót Johanssona był niespodziewany i niestety zakończył się dla nas tragicznie. Może nie był dziś ustawiony jako typowy prawy obrońca, ustawienie było płynne, ale nie przez przypadek od dość dawna przypominam o konieczności posiadania drugiego zawodnika na tę pozycję. Jeżeli Johansson jest w słabej formie, musi grać albo on, albo ktoś, dla kogo prawa obrona nie jest najlepszą pozycją lub trzeba kombinować z ustawieniem. Na pierwszego gola jeszcze byłbym w stanie przymknąć oko, bo trzeba tutaj całkowicie szczerze docenić Wisłę, która rozegrała bardzo długi atak pozycyjny i zwyczajnie nas rozciągnęła po boisku i rozklepała. Drugi błąd natomiast nie miał prawa się wydarzyć w takiej sytuacji boiskowej, a jednak.

W wyniku tych błędów sporo pozytywów z tego meczu pójdzie w niepamięć albo w ogóle nie zostanie uznane w jakimkolwiek momencie jako pozytywy. Duża liczba stworzonych sytuacji ostatecznie nic nam nie dała. Do wyrównania potrzebowaliśmy karnego, a gdy mieliśmy czyste okazje, nie trafialiśmy ich. Praktycznie identyczną okazję jak Rosołek miał Lewandowski i to on pokazał, jak należy to kończyć. Kramer miał nie jedną, ale dwie świetne sytuacje, ale ta, w której uderzył z bliska ponad bramką została jakoś zapomniana. Były też uderzenia Carlitosa i nic. Legia była jedną z drużyn o najmniejszej liczbie celnych strzałów w całej lidze. Tutaj miała ich aż osiem i niczego jej to nie przyniosło.

To, że Legia w tym składzie może grać lepiej, nie jest żadnym odkryciem, bo z tego raczej każdy zdawał sobie sprawę. Większym problemem jest to, że nastąpiło to dopiero dwa miesiące po ostatnim niezłym meczu, za jaki uważam ten z Widzewem, a także oczywiście końcowy wynik. Nie można odmówić Legii tego, że wyszła na mecz nastawiona inaczej niż zwykle, znów w trudnym momencie odrobiła straty, tylko co z tego, skoro na końcu została z niczym. Obawiam się też, że może to być argument dla Runjaicia do powrotu do stylu z ostatnich meczów. Wynikowo to się sprawdzało, teraz było odwrotnie, więc byłoby to bardzo wygodne uzasadnienie takiego działania.

W ostatnich tygodniach wiele powodów do zmartwień dawała forma poszczególnych zawodników. O mało którym można było powiedzieć, że rozwinął się u Runjaicia. Pojedynczy mecz nie powinien jeszcze zmieniać całej opinii, ale gdy już weźmiemy dodatkowo mecz z Wartą, to kilku zawodników można pochwalić. Bardzo solidnie wygląda Slisz, który aktywnie uczestniczy w rozegraniu (zamiast chować się, jak to robi Sokołowski), kolejny raz też wykreował sytuację bramkową kapitalnym dośrodkowaniem z półprzestrzeni. Środek pola nie był naszym wielkim atutem w tym meczu, co innego skrzydła/wahadła, gdzie zwłaszcza Mladenović był często obsługiwany tak, że miał dużo miejsca lub sytuację 1 na 1. Często bardzo dobrze była zmieniana strona. Tym niemniej Slisz takimi meczami pokazuje, że naprawdę ma możliwości, aby coś dawać tej drużynie, ale jednocześnie jest to frustrujące, że najczęściej gra zupełnie inaczej. Bardzo podobał mi się także Nawrocki, zwłaszcza w pierwszej połowie. Właściwie, gdyby nie dwa słabsze punkty w składzie plus brak skutecznego napastnika, byłby to bardzo udany występ Legii. To jest jednak aż trzech/czterech zawodników z jedenastu, więc całkiem sporo i nie sposób tego pominąć. Istnieje teoria, według której zespół piłkarski jest tak dobry, jak dobre jest jego najsłabsze ogniwo. Niestety my mogliśmy się o tym dzisiaj przekonać na swoim przykładzie.

Rzeczą do obserwacji w następnych meczach będzie pressing. W pewnych fragmentach Legia atakowała Wisłę bardzo wysoko, co przy stylu gry przeciwnika miało sens, zwłaszcza, że ten pressing był zakładany całkiem nieźle, na pewno bardziej skutecznie niż ostatnio. Oczywiście jest tu wyjątek w postaci pierwszego gola dla Wisły, ale ogólny kierunek wydaje się niezły. Jednocześnie z drugiej strony to my mamy problem, gdy przeciwnik nas wysoko pressuje. Gdyby nie Slisz, Nawrocki czy Jędrzejczyk, kilka razy mogła być katastrofa, ale i tak miałem wrażenie, że nie do końca sobie radzimy z takim naporem. Nie zawsze uda nam się zdominować rywala, tak jak fragmentami Wisłę czy Wartę. Gdy to już nastąpi, trzeba będzie taki fragment jak najlepiej wykorzystać. Nieuchronnie bowiem dojdzie do zmiany fazy w meczu, która może być dla nas trudniejsza i idealnie byłoby mieć wtedy jak najlepszy wynik.

Teraz nie możemy mówić o łatwym meczu na odkucie się. Jesteśmy w trudnej części terminarza i trzeba będzie w którymś meczu zrobić wynik trochę ponad stan, żeby nie wpędzić się w poważniejszy kryzys. Zresztą dzisiejszy mecz pokazał, że zwycięstwo w meczu pucharowym niekoniecznie musiałoby być ponad stan. Może nawet i z Pogonią u siebie da się coś osiągnąć. Tym niemniej to nie będą Miedź czy Warta, które, nawet grając słabo, byliśmy w stanie opędzlować. To będą kolejne sprawdziany, czy jesteśmy w stanie bezpośrednio rywalizować z czołówką ligową. Do tej pory obawy przed takimi meczami były uzasadnione i teraz też tak jest, ale mam wrażenie, że z trochę innego powodu. Że można w takich meczach grać w piłkę – to, jak się okazało, jak najbardziej jest możliwe. Innym tematem będzie, czy uda się zapunktować.

#kimbalegia #legia