Wpis z mikrobloga

Może taka forma się spodoba, a może kij mi w oko :(

Zapraszam do poprzednich moich bajek oraz obserwowania tagu: #harlekinywq

**

Osamotniony

Od kilku lat gram tylko w gry multiplayer. Nie jestem jakimś ogromnym ich fanem, w dzieciństwie i wczesnej młodości grałem głównie w single, ale pod koniec liceum wkręciłem się w wieloosobówki – głównie za sprawą swoich znajomych, z którymi regularnie grałem. Lata mijały, jedni znajomi znikali, inni się pojawiali jednak koniec końców zostałem sam. Całkowicie sam – od miesięcy nie grałem z nikim na słuchawkach. A mimo to gram w multi, bo tylko w ten sposób mogę oszukać swoją samotność. Wiem, że na serwerze są inni ludzie - prawdziwi, dzięki czemu czuję się jak część jakiejś większej, realnej grupy…

Nawet nie wiem jak to się stało, że zostałem sam. Całkowicie, wręcz niewyobrażalnie sam.

Ze swojej wioski jeździłem do podstawówki, gimnazjum i liceum do miasta powiatowego. Studia w akademiku w wojewódzkim, dwa lata pracy w tym samym mieście a potem przeprowadzka do jeszcze większej metropolii z nadzieją na „lepszą” karierę.

Znajomi z dzieciństwa zniknęli, ze studiów nawet nie liczę, bo nigdy nie byłem z nimi jakoś specjalnie zżyty. Poza tym każda kolejna przeprowadzka ucinała i tak niezbyt grube nici relacji czy to z nimi, czy z moją rodziną.

W biurze niby wszyscy się lubimy, ale każdy z nas jest z innej części miasta, jedni wciąż są na studiach, inni mają małe dzieci a jeszcze inni po pracy już tylko śpią, więc po wyjściu z biura ci ludzie zwyczajnie przestają dla mnie istnieć.

Najgorsza jest niemoc. Mogę zdecydować gdzie pójść, ale nie kogo tam spotkać – a od lat nie spotykałem nikogo. Tego lata zrobiłem sobie „wyzwanie” – w każdy weekend wyjść w inne miejsce. Kluby, bary, festiwale… Wszędzie wychodziłem sam i wracałem jeszcze bardziej samotny. Rekord to sobota w klubie, w którym nie odezwałem się do nikogo poza barmanem.

Całe życie myślałem, że jestem bardzo kontaktowy i rozmowny – widać myliłem się. Ostatnio ciężko mi zagadać do obcej osoby, a jak już to zrobię, to jest gorzej, niż gdybym nie odzywał się wcale.

Samotność w tłumie jest dużo gorsza niż w odosobnieniu, dlatego już kolejny weekend siedzę w pokoju. Specjalnie robię zakupy w czwartki, aby w piątki po pracy zamykać się w swojej „prestiżowej celi 40min tramwajem od centrum” za którą zapłaciłem jak za mały pałacyk, który mógłbym postawić na gospodarstwie u moich rodziców. Zamykam się i nigdzie nie wychodzę – bo po co?

Wszystkie moje ostatnie podboje kończyły się stratą czasu i pieniędzy. Jeszcze większą stratą stały się wszelkie portale randkowe – jestem chyba już zbyt przeciętny, abym mógł zainteresować sobą kogoś innego niż zdesperowane na „prawdziwego, pracującego na etacie mężczyznę o wielkim sercu i własnym mieszkaniu” samotne matki…

Jedyne co mi pozostało, to wspomnienia minionych lat i utraconych miłości, które są tym wyraźniejsze, im więcej piję i tym bardziej dołują, im dokładniej o nich myślę.

Kolejny wypity na hejnał drink podczas ładowania się nowej rundy w Call of Duty był sygnałem do rozpoczęcia nostalgicznego pokazu slajdów.

Zawsze pomijam mglistą podstawówkę i pełne pryszczatego wstydu gimnazjum, zaczynając od Karoliny – mojej największej „miłości” z liceum. Poznałem ją, gdy byłem w trzeciej klasie, a ona w pierwszej. Była z wioski obok, więc jeździliśmy tym samym autobusem. Znaczy nie poznałem jej w autobusie, a po prostu tam zobaczyłem. Potrafiłem wpatrywać się w nią jak zahipnotyzowany, jednak zawsze gdy spoglądała w moją stronę odwracałem wzrok czerwieniąc się jak ojciec po żniwach. W rzeczywistości poznaliśmy się kilka miesięcy później, na domówce koleżanki, na którą nie byłem nawet zaproszony – przyszedłem z kolegą jako doczep. Wbrew pozorom nie było aż tak niezręcznie. Potem witaliśmy się w autobusie czy na korytarzu i trochę pisaliśmy, ale nigdy nie chciała się ze mną umówić. Była przepiękna, szczególnie mają te 17-18 lat… Wtedy myślałem o niej każdej nocy. Widziałem się z nią jeszcze kilka razy w moje pomaturalne wakacje, a potem nasz kontakt się urwał. Parę lat później znajomy pokazał mi filmik, na którym pieprzy się w Paryżu z trzema murzynami. Latała też regularnie do Dubaju.

Na pierwszym roku studiów poznałem koleżankę-siostry-kolegi, a z czasem przyjaciela z roku, Natalię. się nam rozmawiało, spotykaliśmy się co weekend przez parę miesięcy to u mnie w akademiku, a to u niej gdy nie było rodziców… Żałuję, że byłem wtedy tak „wybredny”. To nie był związek – ona by go chciała, a ja uważałem ze jestem na takie rzeczy „zbyt piękny i młody”. Sypialiśmy ze sobą, w międzyczasie szukając kogoś „na poważnie”. Ona znalazła, a ja nie. Ot tego czasu minęło ponad 10 lat – wciąż są razem, już po ślubie i z trójką dzieci. Do dziś myślę, czy gdybym mądrzej to rozegrał, to czy mógłbym być na jego miejscu…?

Potem była jedna fajna dziewczyna. Bardzo fajna – kilka lat młodsza, śliczna i ułożona. Jednak uznałem, że to nie to i po dwóch miesiącach po prostu z nią zerwałem. Była bardzo niska i chyba to mnie odrzuciło. Gdyby miała te 10cm więcej to mógłbym się jej oświadczyć, jednak moje „upodobania” wzięły górę. Wtedy myślałem, że i tak znajdę taką, która bardziej mi odpowiada, więc odpuściłem.

Skończyłem studia, poszedłem do pracy i zacząłem swój pierwszy dłuższy związek - z dziewczyną poznaną na koncercie zespołu mojego kolegi. Była piękna, idealna w moim guście, niezbyt mądra i całkowicie nienadająca się do dorosłego życia. Dla niej liczyły się tylko zagraniczne wycieczki i spanie do południa. Jedyna znajomość, której żałuję – dwa lata życia całkowicie zmarnowane. Wszystko, co zarabiałem, wydawałem na rozrywki, restauracje, wycieczki, wakacje i inne zachcianki aspirującej księżniczki. Najgorsze, że żyłem wtedy na zasadzie „nie ma co oszczędzać, liczą się wspomnienia” – jednak przez mało przyjemne rozstanie, dziś ten okres życia zwyczajnie dla mnie nie istnieje.

Po rozstaniu przeprowadziłem się do innego miasta zaczynając od zera. Najpierw nie chciałem nikogo szukać - zająłem się nową pracą oraz nauką. Trzy miesiące na wynajmie, by następnie z pomocą rodziców kupić małe mieszkanie w średnim stanie. Kilka miesięcy remontowania w wolnych chwilach i krótki powrót do szukania drugiej połówki – nim kogoś znalazłem, cały świat został zamknięty. Rok pracy nawet nie z domu, a z małego pokoju całkowicie zmienił mój wygląd oraz umysł.

Od tego czasu samotność wręcz mnie niszczy. Od lat nie byłem na randce, od lat nikogo nie poznałem, od lat nawet nie pisałem z kobietą więcej niż „hej, co tam, a nic tam…”. Od lat żadnych rozbudowanych relacji…

Nie wiem czy większa wina jest w moim wyglądzie, bo przez pandemię strasznie przytyłem i wyłysiałem, a broda jak nie chciała mi rosnąć tak dalej nie chce, czy w psychice, bo od siedzenia samemu drażni mnie dosłownie każdy… Do tego dochodzi jeszcze wiek. Nie chodzi o to, że jestem stary, a zwyczajnie straciłem zapał. Jeszcze przed pandemią potrafiłem godzinami siedzieć na Tinderze i pisać, a raczej podrywać, z pełnią pasji. Teraz to napiszę raz na kilka dni albo nawet i nie… Jeszcze przed pandemią kobieta o 2-3 lata młodsza była nierzadko piękną studentką, teraz jest już „starą panną” po 30tce, co również ostudza mój zapał.

Może zwyczajnie nikogo nie ma? W mieście jest co prawda dużo więcej kobiet niż mężczyzn, ale jak odejmę zajęte, emerytki oraz samotne matki to nie zostaje zbyt wiele potencjalnych partnerek… A może czas znacznie obniżyć wymagania? Nie szukać wysokiej, z długimi nogami i płaskim brzuchem tylko brać pierwszą z brzegu…? Ale jaki w tym sens? Po co być z kimś, kto nas nie pociąga? Żeby łatwiej się żyło? Przecież takie coś dotyczy wyłącznie kobiet – dla faceta związek to przede wszystkim poświęcenia, koszty i wyrzeczenia, szczególnie na samym jego początku. Każdy, kto ma w tym jakieś doświadczenie powie, że dużo lepiej być samemu niż z kimś, do kogo nie czujemy absolutnie nic…

I właśnie to mnie trzyma w szachu. Nie chce być z byle kim, ale nie jestem już na tyle młody, atrakcyjny i ciekawy, aby mieć jakiś większy wybór.

Jestem sam i zostanę sam. I teoretycznie jest super – a nawet lepiej. Mieszkam samemu, mam całkowitą swobodę działań, po opłaceniu rat i rachunków jeszcze sporo mi zostaje z wypłaty - jestem zdrowy na ciele i umyśle, nic mnie nie boli… Ale mimo to samotność za bardzo mnie męczy, szczególnie nocami… Wszystko super, gdyby tylko nie te 2-3h pustego życia przed zaśnięciem oraz samotne weekendowe poranki…

Zawsze myślałem, że w wieku 25 lat będę już po ślubie i z dziećmi. I gdybym dobrze rozegrał karty, to może by tak było… a może nie? Nie wiem. Mimo wszystko rozmyślanie połączone z piciem do lustra tylko pogarsza mój stan przynosząc ukojenie tylko na tą krótką chwilę…

Strach w ogóle myśleć, co przeżywają ludzie, którzy nigdy „nawet nie trzymali za rękę”, albo nie mieli prawdziwego przyjaciela czy paczki znajomych. Chociaż może im jest łatwiej? W końcu ciężko tęsknić za tym, czego nigdy się nie znało. Zresztą, myślenie o innych to nie jest coś, co praktykuje się w tym kraju.

Jestem sam, samolubnie samotny a z każdą kolejną, nieudaną próbą zmiany mojej sytuacji coraz bardziej sfrustrowany… Mam nadzieję, że coś się zmieni – może kogoś poznam, może wygram w lotto albo wyjadę do innego kraju i zacznę od nowa… Bo coś czuję, że długo w „z każdym dniem pogarszającym się” stanie nie wytrzymam.

KONIEC

*

#przegryw #blackpill #zwiazki #pasta #seks #polska #samotnosc #depresja #p0lka #logikarozowychpaskow #logikaniebieskichpaskow #tinder

Co następne?

  • Znów coś smutnego 24.1% (14)
  • Coś wesołego 12.1% (7)
  • Abstrakcyjna komedia 29.3% (17)
  • Jakieś pisane p0rno (jak poprzednie) 34.5% (20)

Oddanych głosów: 58

  • 10
@Pozytywny_gosc: bohater to raczej failed normie, jaki z niego przegryw?! świadczy o tym fragment:

Strach w ogóle myśleć, co przeżywają ludzie, którzy nigdy „nawet nie trzymali za rękę”, albo nie mieli prawdziwego przyjaciela czy paczki znajomych. Chociaż może im jest łatwiej? W końcu ciężko tęsknić za tym, czego nigdy się nie znało


@wqeqwfsafasdfasd: a historia ciekawa, gdzie nie ma typowego przegrywa i chada, tag #harlekinydlaprzegrywow to tylko miałby sens jedynie