Wpis z mikrobloga

Jakiś czas temu wróciłem do WoWa, łudząc się, że granie w grę, w którą grałem, kiedy byłem młody, przywróci mi chociaż część tego stanu, kiedy nie byłem jeszcze zupełnie sprasowany psychicznie. Że odwiedzając te same lokacje, odwiedzę te same zachwyty. Nie. W tym problem, że nie łudziłem się nawet. Z góry wiedziałem, że to nic nie zmieni, że po prostu będę absorbował się do zatracenia ostatniej szarej komórki jakąś głupią atrapą rywalizacji, w którą jestem zbyt dobry, żeby grać na luzie, jak niedzielny gracz, i zbyt słaby, żeby rywalizować na topie.

Całe moje życie sprowadza się do tego stania w rozkroku: za głupi, by cokolwiek stworzyć, zbyt świadom, żeby mieć to za nic. Wzrok, kiedy patrzę w górę, na innych, tu czy tam, ciągnie mnie wyżej, bo chciałbym być czymś więcej, kimś lepszym, a jednocześnie mam zbyt ciężkie nogi, żeby wyjść na głupi spacer, nie mówiąc nawet o znalezieniu jakiejś rozsądnej pracy.

Nastawiałem się jak dzieciak na bożonarodzeniowe prezenty, bo dziś o północy wychodził nowy-stary dodatek (już pomijając szczegóły) i kiedy czekałem z tysiącem innych graczy na głupi sterowiec, który miał zabrać mnie na wyspę, uderzył mnie ten camusowski absurd, co zresztą najlepiej wyraził Miałczyński w Nic śmiesznego Koterskiego, wznosząc akt strzelisty zwątpienia: "Co ja tu kur... robię".

Cała ta gra to dla mnie irracjonalne poczucie obowiązku, że muszę zrobić X i Y, i zrobić to jak najszybciej. Być wyżej niż inni. Im jestem dalej, tym bardziej zauważam, jak daleko mi do tego, co chciałbym osiągnąć. Więc gram więcej, logiką pijaka z Małego Księcia, żeby tylko nie zauważyć tego, że to wszystko jest pozór. Wchodzę w ten świat bez reszty. Szesnaście godzin. Zarwana nocka. Kładę się do łóżka i nie wiem, gdzie jestem i który z tych światów to fikcja. Budzę się jak rozbitek wyrzucony na plażę.

To wszystko burzy mi te moje drobne próby regulowania życia. Pierwszego dnia jem byle co, drugiego odpuszczam trening, trzeciego nie odpisuję komuś, na kogo znajomości mi zależy. I mam tego wszystkiego świadomość, i ta świadomość mówi mi: "O, skoro już taki jesteś i tak robisz, to teraz szkoda tego progresu, teraz już trzeba ciągnąć grę do końca". Ale to wszystko przecież pozór. I również tego jestem świadom, że WoW to dzieło szatana, bo jaki człowiek wymyśliłby tak doskonałą marchewkę na kiju? Że można grać bez końca, a i tak zawsze jest coś jeszcze do zrobienia, a skoro zrobiło się już tyle, to dlaczego jeszcze tego nie?

Alt, F4 i siedzę, pisząc to wszystko z poczuciem zmarnowanego czasu. Tylko jeszcze nie wiem, czy zmarnowałem kilka tygodni na grę, czy pół godziny na pisanie tych myśli. I to wszystko w dobie rozkładu państwa, kryzysu, wojny i końca pewnego świata, a ja mam 28 lat i niczego jeszcze nie zrobiłem. Nie było nawet jednego dnia, kiedy byłbym młody. Nigdy już młody nie będę i straconych lat nie wróci mi żadna kolorowa czapeczka ze śmigiełkiem, nawet jeśli ma postać całego wirtualnego świata, pełnego podobnych mi ludzi.
Pobierz
źródło: comment_1664239740gHc1zGhIMrsaZZwKZX6pep.jpg
  • 11
Całe moje życie sprowadza się do tego stania w rozkroku: za głupi, by cokolwiek stworzyć, zbyt świadom, żeby mieć to za nic.


@psycha: I tutaj moim zdaniem sie mylisz. Skoro "jestes swiadom" to znaczy, ze jestes leniwy w 3 dooopy a nie "za glupi by cokolwiek stworzyc".

Zamiast grac 10h w WoWa porob cos przez 2h, a graj przez 8h. Moze cos Ci sie przestawi