Wpis z mikrobloga

#pasta #autorskie #masturbacja #onanizm #akademik

Dzieliłem kiedyś pokój w akademiku z pewnym nietypowym osobnikiem. Bardzo tajemniczy był to współlokator, nieśmiały, cichy, małomówny, z resztą dokładnie tak jak ja, co często skutkowało tym, że nie odzywaliśmy się do siebie kilka dni z rzędu, chyba że coś naprawdę ważnego było do przedyskutowania, zwykle jednak same pierdoły, totalne pierdoły, więc tak jakoś zgodnie postanowiliśmy milczeć i było to dla nas wygodne i zupełnie naturalne. Wystarczało nam porozumiewanie się w sposób niewerbalny, ewentualnie wtrącaliśmy od czasu do czasu jakieś chrząknięcia albo pojedyncze zgłoski czy też sylaby, na przykład "oooh!!" ablo "hmmm?", czy też "uuuaaaa..." ale na #!$%@? ja właściwie się nad tym rozwodzę, to nie mam pojęcia, nie w tym cała rzecz. Co istotne, mieliśmy w pokoju łóżko piętrowe, ja spałem na górze, mój współlokator spał na dole. Wchodzenie i schodzenie na i z wyższej kondygnacji odbywało się każdorazowo przy akompaniamencie odgłosów skrzypienia całej konstrukcji i gdy czasami kładłem się spać późną nocą i w akademiku było zupełnie cicho, to miało się wrażenie, że nie tylko ten stelaż łóżka skrzypi, ale wszystkie cztery ściany, sufit i podłoga pokoju skrzypią i chyboczą się wte i wewte, wte i wewte, wte i wewte, wte i wewte, tak jak to łóżko, no i tak to właśnie było #!$%@? jego mać, ale to też w gruncie rzeczy nieistotne.
I zasadniczo pewnego ranka raneczka tak sobie leżałem na mojej górnej części, jakoś tak obudziłem się wcześniej, może godzinę przed budzikiem, może dwie godziny, może dwie godziny i dziesięć minut, #!$%@?, nie pamiętam i właśnie tak leżałem w bezruchu i w całkowitym skupieniu i rozmyślałem o różnych rzeczach, naprawdę przeróżnych, dotyczących zarówno mojej przeszłości, teraźniejszości, jak i przyszłości, sami wiecie, jak to jest. Słońce ociężale wypełzało zza horyzontu, akademik zanurzony był jeszcze w resztkach ciszy nocnej, i właśnie z tej ciszy zaczął się stopniowo wyłaniać pewien znany mi (jak i pewnie wielu innym osobom) odgłos, którego źródło znajdowało się gdzieś pomiędzy leżącym mną, a utrzymującą ciężar wszystkich obiektów w pomieszczeniu podłogą. Samogwałt, onanizm, masturbacja, walenie konia, męczenie buły, nękanie jaszczura - nazywajcie to, jak wam się podoba - właśnie ten incydent rozgrywał się około metra pod moją linią pleców, na parterze łóżka, należącym do mojego współlokatora. Skąd to wiedziałem? Skąd miałem pewność, że odgłosy te towarzyszą aktowi masturbacji, a nie jakiejś bliżej nieokreślonej i mniej zbereźnej czynności? A no, kto praktykował, ten wie. To jest jak z brzmieniem fortepianu - usłyszysz jeden raz i będziesz za każdym razem wiedział, że to ktoś na fortepianie gra, a nie na jakiejś #!$%@? trąbce chociażby, czy #!$%@?, co gorsza na #!$%@? fagocie albo #!$%@? wie jeszcze na czym. Albo usłyszysz raz, jak pies szczeka i będziesz do końca życia pamiętał, że to szczekanie psa i nie pomylisz tego z miauczeniem kota, beczeniem owcy, i tak dalej, i tak dalej. Tak właśnie jest z wszelkimi odgłosami towarzyszącymi samogwałtowi. Jeśli sam praktykujesz/praktykowałeś - wiesz o co chodzi. A co niektórzy bardziej doświadczeni nie potrzebują nawet uszu nadstawiać, żeby wiedzieć, że w pobliżu ktoś niemca bije po kasku. Ci nieliczni, prawdziwi mistrzowie w swoim fachu potrafią to wyczuć przy pomocy innych zmysłów, nierozwiniętych jednak i niedostępnych przeciętnemu nakapturzaczowi mnicha. Mam takiego znajomego z kierunku, jest ode mnie wyżej o rok, też mieszka w moim akademiku i on wyznał mi kiedyś pod wpływem alkoholu, że jego ciało jest sprzężone z jakimś wyższymi bytami czy też mocami i gdy tylko w promieniu 20 metrów ktoś zaczyna się masturbować, doznaje ten mój kolega przeróżnych wizji i objawień; porównywał to do fazy po jaraniu zielska. Czyli możesz nie wiem jak cicho to robić, możesz mieć nawet pokój o dźwiękoszczelnych ścianach, a i tak ten człowiek, siedząc za drzwiami jakieś 20 metrów dalej, będzie wiedział, że walisz konia, bo mu się wszystko objawi, niesamowite to niektórzy ludzie mają zdolności.
Wtedy za pierwszym razem (a może nie za pierwszym?), jak i za każdym kolejnym cała czynność przebiegała w ten sam sposób: cisza, z której wyłaniały się charakterystyczne odgłosy subtelnego trzepańska, tarcie skóry o skórę, tarcie skóry o materiał, potem delikatny szelest chusteczki higienicznej albo ręcznika papierowego, następnie mój współlokator po cichu podnosił się na nogi i wymykał z pokoju, zapewne do toalety, która znajdowała się prawie na drugim końcu korytarza. Wprawdzie nie posiadam żadnych dowodów świadczących o tym, że szedł akurat tam, ponieważ z powodu odległości dzielącej nasz pokój od toalety nigdy nie dobiegał do mnie odgłos wody spuszczanej w kiblu czy też wylatującej z kranu i uderzającej z siłą wodospadu o zlew, jednak jestem #!$%@? pewien, że mój współlokator kierował się po tym wszystkim do toalety, bo #!$%@? niby gdzie indziej? Chociaż z drugiej strony, nawet jeśli mógłbym usłyszeć wspomniane wcześniej odgłosy, skąd miałbym pewność, że to akurat on jest ich sprawcą, a nie jakiś inny losowy mieszkaniec akademika? Nieustannie nękała mnie ta niepewność, ale nie miałem odwagi się upewnić, wiązało się to ze znacznym ryzykiem spotkania mojego współlokatora w kiblu albo na korytarzu, kiedy wracał z kibla, czy w jakimkolwiek innym miejscu, a tego bym nie chciał, oj nie, nie, nie, nie! Nie dość, że byłoby to samo w sobie w #!$%@? niezręczne, to mogłoby jeszcze wiele sugerować, na przykład fakt, że nie spałem w nocy tak twardo, jak mu się zdawało i podejrzewam co jest grane. Oczywiście, dopóki nie wyszedł i nie zamknął za sobą drzwi, musiałem udawać, że śpię, a przynajmniej starałem się udawać, nie było wcale łatwo, ponieważ każdy nawet najdyskretniejszy ruch na górze powodował skrzypienie całego łóżka, co wielce peszyło mojego współlokatora i odgłosy z dołu od razu ustawały na amen. I sam nie wiem czemu, ale wolałem nie przerywać mu tej uciechy, trwałem w ciszy tak długo, aż mi całe plecy cierpły i dupa albo bok, zależy czy spałem na plecach, czy na boku, ale czekałem cierpliwie, aż skończy i wyjdzie z pokoju, wtedy dopiero odprężałem się i nagle całe moje ciało wstrząsane było falą nieziemskiej rozkoszy, malując na mojej twarzy uśmiech szeroki niczym banan Chiquita. Trudno w to uwierzyć, jeszcze trudniej pojąć, ale ten skończony już akt samogwałtu mojego współlokatora nie rozpraszał się w otchłani nicości, lecz był jakby zsyłany na mnie, do tego ze zwielokrotnioną siłą. Nie potrafiłem wtedy zrozumieć, nie potrafiłem znaleźć wytłumaczenia co się ze mną działo, ale teraz myślę, że mogło to być coś w stylu dreszczyku adrenaliny związanego z robieniem czegoś w sekrecie, ukrywaniem pewnych rzeczy przed innymi ludźmi. Człowiek regularnie potrzebuje podobnych podnieceń, jeśli nie odczuł ich nigdy, to sam nawet nie zdaje sobie sprawy z tej potrzeby, ale gdy ich już kiedyś przypadkiem zazna, #!$%@? trudno będzie wyrzec się ich na zawsze i nie ulec im ponownie. Generalnie chciałem kiedyś spytać mojego ziomeczka od tych magicznych onanistycznych wizji o #!$%@? dokładnie może chodzić, opowiedzieć mu o własnych doświadczeniach, myślę, że mógłby mi wszystko wyjaśnić, ale mocno się cykałem, nawet kilka głębszych nie potrafiło przełamać we mnie tego lęku.
Trwało to już jakiś czas, na początku odbywało się 2-3 razy w tygodniu o losowych godzinach porannych, jednak już po miesiącu regularność wzrosła do perfekcji - każdego poranka praktycznie o tej samej godzinie, minucie i sekundzie, jak w zegarze atomowym. I stało się to w pewnym momencie nieodłącznym elementem egzystencji zarówno mojego współlokatora, jak i mojej własnej, codziennym rytuałem, który musiał zostać odprawiony, aby reszta dnia miała w ogóle jakiekolwiek prawo bytu. Ohh pamiętam dokładnie ten niezwykły okres, można powiedzieć, że żyłem wtedy od poranka do poranka - te kilka minut po przebudzeniu się wypełniało po brzegi kielich mojego życia, natomiast wszystko, co działo się później aż do zapadnięcia w sen, opróżniało go błyskawicznie do zera, ogołacając mnie ze wszystkich sił i chęci do dalszego istnienia na świecie. I dochodziło do tego, że gdy współlokator wyjeżdżał z akademika do domu na weekend czy #!$%@? wie gdzie i w jakim celu, ściskał mnie straszliwy smutek na samą myśl, że mój ukochany rytuał nie zostanie jutro wypełniony. Od razu psuł mi się humor i popadałem w kilkudniową depresję, musiałem w takich razach #!$%@?ć przed snem co najmniej 3 mocne piwka piweczka na hejnał, żeby w ogóle zmrużyć oko lewe i 2 kolejne, aby zmrużyć oko prawe i wtedy dopiero normalnie zasypiałem. Zdarzało się także mojemu współlokatorowi sromotnie zaspać i na nasze nieszczęście nie miał czasu zwalić sobie rano kutange ... wtedy gdy wychodził na uczelnię i zostawiał mnie samego, szlochałem do poduszki niczym małe dziecko i ogarniała mnie tak potworna desperacja, że aż miałem ochotę przebiec się po całym akademiku błagając, aby ktoś zrobił sobie dobrze pod moim łóżkiem za flaszkę albo na przykład 2 paczki fajek. Jednakże wtedy spływało na mnie opanowanie, jakiś wewnętrzny głos odzywał się we mnie, potępiając moje nieczyste myśli. I miał #!$%@? zupełną rację ten wewnętrzny głos, do kogokolwiek należał, tak nie można było robić, to by nic nie dało, niemożliwe było, żeby jakiś pierwszy lepszy losowy student debil masturbator zastąpił mojego boskiego współlokatora, to by nie dało nic.
Po kolejnych dwóch tygodniach wpadłem na genialny pomysł. Kupiłem takie malutkie lusterko w drogerii i postawiłem je na półce naprzeciwko łóżka w taki sposób, że z pozycji leżącej na górze miałem widok idealnie na knagę mojego współlokatora i mogłem teraz doświadczać całej przyjemności także przy pomocy zmysłu wzroku. Na wszelki wypadek upewniłem się co w tym lustrze dokładnie widać z jego perspektywy, wiadomo, że jak ktoś kogoś obserwuje, to i sam jest obserwowany, ale na szczęście widok padał na obszar, gdzie zwykle znajdowały się moje nogi, nie było więc najmniejszych szans na przypadkowe złapanie kontaktu wzrokowego. Postanowiłem także zaopatrzyć się w lornetkę, jako że z odległości dzielącej moje gałki oczne od lustra trochę #!$%@? widziałem, natomiast z lornetką już było cacy, wiedziałem co jest czym, gdzie kończy się linia żołędzia, gdzie spoczywa dłoń, gdzie pościel, i tak dalej. Wcześniej to się wszystko jakoś zlewało w jeden #!$%@? i nie można było odróżnić poszczególnych elementów. Trzymałem tę lornetkę cały czas pod poduszką i wyciągałem dopiero, gdy mój współlokator kładł się spać. Na wszelki wypadek robiłem wtedy trochę hałasu tym łóżkiem, że niby przewracam się z boku na bok albo drapię się po głowie, a tak naprawdę dobywałem lornetki i miałem ją już przygotowaną do porannych obserwacji. Gdybym rano zechciał sięgać ręką pod poduszkę, to zaraz by się wszystko trzęsło wte i wewte, wte i wewte, wte i wewte, wte i wewte, narobiłoby się srogiego rabanu i #!$%@? bombki strzelił, a tak to wszystko było gotowe zawczasu. I tutaj może na razie zakończę całą historię, jest jeszcze wiele do opowiedzenia, ale teraz muszę się zbierać do roboty. Wszystko w swoim czasie.
  • 2