Wpis z mikrobloga

Legia Warszawa utrzymała się w lidze*. W ostatnich latach graliśmy mecze o nic po zapewnieniu sobie mistrzostwa. Teraz będą mecze w najbardziej klasycznym bezpiecznym środku tabeli, może niekoniecznie z Jagiellonią, która może wtedy jeszcze obawiać się o utrzymanie. Ale ostatni mecz z Cracovią będzie pozbawiony jakiejkolwiek stawki. Będę się wtedy jeszcze szerzej do tego odnosił.


Co zdecydowało, że po trzech porażkach Legia nagle wygrała, strzelając pięć goli? Nie ma co sprowadzać tego do faktu, że tym razem bardziej im się chciało. Po prostu, po raz pierwszy od dawna, Legii wreszcie ułożył się mecz. Nie trzeba było odrabiać strat, na prowadzeniu była przez ponad 99% czasu gry, a wśród wszystkich przewag, ta jednobramkowa utrzymywała się względnie najkrócej. Dawno nie było takiego komfortu, a na to, że Legia będzie w stanie osiągnąć korzystny wynik mimo straty trzech goli, chyba nikt by nie wpadł.

Normalnie wkurzałbym się na kolejny mecz bez czystego konta i tak beztroskie podejście w obronie. Nawet jeśli pierwszy gol wziął się z wcześniejszej przebijanki (mmm Warta vibes), a drugi padł po rykoszecie, to i tak Legia broniła w tych sytuacjach po prostu żałośnie. W poważnej analizie, a ta taka nie jest, powinno się to wziąć pod uwagę. Ja jednak wolę się cieszyć tym, że wreszcie mecz Legii oglądało się przyjemnie i z happy endem. Patrząc trochę wstecz, w ciągu ostatniego półrocza były jeszcze tylko dwa mecze powyżej 4,5 gola – wygrany z Bruk-Betem 4:1, no i 2:3 w Zabrzu. Po tym, co tam się działo, nie można było wykluczyć, że nawet tutaj będziemy w stanie stracić gola na 5:4, a potem na 5:5, ale nie tym razem. Sprawdziłem przy okazji, że ostatni raz Legia strzeliła 5 goli w jednym meczu ponad rok temu, z Wisłą Płock.

Zawsze można też zwracać uwagę, że przeciwnik był cienki i że to w sumie żaden wyczyn. Cóż, jak spojrzałem na skład Górnika i zobaczyłem Janickiego, to przypomniało mi się zwycięstwo 7-0 z Wisłą Kraków. Nie wiem zresztą, czy to wtedy nie padł poprzedni gol strzelony przez Legię w 1. minucie. Nie liczyłem tego, ale takie szybkie bramki chyba pomagają w tym, aby na koniec był wysoki wynik, to się może dość często wiązać ze sobą. W każdym razie – oczywiście, że Górnik wyszedł bardzo wysoko i popełniał absurdalne błędy. Tylko że niestety pamięć nie chce mi w takich sytuacjach zawodzić – pamiętam inny mecz z Górnikiem, mianowicie poprzedni mecz z nimi u siebie, po którym został zwolniony Vuković. Górnik wyszedł wtedy jeszcze wyżej, klepał nas 3-0, a i tak były ogromne możliwości do wykorzystania przestrzeni i skontrowania ich. Jakby spojrzeć tylko na te dwa mecze – zrobiliśmy postęp, wypunktowaliśmy rywala, zanim on zdążył to samo zrobić z nami. No ale wiemy, co się działo po drodze.

Inna jeszcze rzecz, która nam sprzyjała – wyszedł skład zbliżony do tego, który grał z Lechią. Niby nie różni się wiele od tego w Mielcu, między innymi ten sam słaby środek pola, ten sam młodzieżowiec wciskany niejako na siłę na skrzydło, a napastnik czy to jeden kołek, czy drugi, bez różnicy. A jednak dało się to oglądać. Slisz i Sokołowski na tle Górnika wyglądali dobrze, choćby dlatego, że mieli mnóstwo wolnego miejsca. Cały zespół zagrał agresywnie i to też się opłaciło. Skrzydłowi łatwo znajdowali miejsce za plecami obrońców rywala i z tego raz za razem szło zagrożenie. Jak pokazał mecz z Lechią, chyba nie ma nic lepszego, co mógłby ten skład personalny pod wodzą tego trenera zaprezentować. Jeżeli widzimy, że idzie w ostrą, fizyczną walkę, a podania na wolne pole na skrzydła dochodzą do adresatów, to znak, że jest dobrze. To może wystarczać do pojedynczych niezłych występów, zwłaszcza przeciw tym zespołom, które nie cofną się przed nami, a spróbują zagrać trochę ambitniej. To jednak może pójść w dwie strony, bo tydzień temu Legia ewidentnie nie dawała sobie od początku rady z naciskiem Stali Mielec (echhh), a teraz sama potrafiła tak zaskoczyć już na początku meczu.

Wielu zawodników jest do wyróżnienia. Wiem jednak, że dla takiego Slisza to raczej wyjątek niż coś normalnego, a przed meczem bardziej zastanawiałem się, czemu Vukoviciowi tak łatwo przychodzą zmiany w bramce (dzisiaj byłaby ona nawet, gdyby nie było takiej potrzeby), a w środku trzymał się wciąż tych samych ludzi. Sokołowski wreszcie pokazał, to co w Piaście, czyli podłączenie się z drugiej linii. Co ciekawe, gdy przychodził do Legii, miał najwięcej goli w Ekstraklasie w tym sezonie z całego zespołu, tyle że wszystkie strzelone dla Piasta. Po tym meczu też ma najwięcej, wspólnie z Pekhartem – po 7. Ale nie ma co sprowadzać ich występów tylko do goli. Ważne, że nie przegraliśmy wyraźnie środka, a z powodzeniem w nim rywalizowaliśmy.

Jak zwykle klasę pokazał Josue, przez którego musiała przejść niemal każda akcja. Sporą różnicę w podejściu pokazał jego gol, kiedy miał dużą stratę do piłki po obronie bramkarza, ale to on dopadł do niej pierwszy mimo gąszczu rywali. To też gol, który nie pozostawił wątpliwości – tylko lewa noga. Niby aż prosiło się o uderzenie prawą, ale on nie dość, że uderzył lewą, to jeszcze tak idealnie.

Z takich mniej oczywistych postaci bardzo podobała mi się gra Johanssona, którego teoretycznie powinny obciążać trzy stracone gole po dograniach z jego strony, ale to nie do końca była jego wina. Tak naprawdę gorzej było w innych sytuacjach, kiedy uciekał mu Cholewiak. Mimo tak dobrych defensywnie zawodników na tej stronie, często zostawialiśmy tam dziurę, ale Wszołek i Johansson bardzo dużo odrobili w ofensywie. Normalnie pewnie bym miał pretensje, ale tym razem występ Szweda mimo wszystko zapamiętam z dobrej strony.

Z minusów na pewno trzeba wspomnieć Wieteskę, który popełnił kilka poważnych błędów. Przydałby się też wreszcie bramkarz, który coś by obronił, bo nawet w Górniku Sandomierski w pewnym momencie zaczął, a u nas nadal nic. Kolejny gol stracony ze stałego fragmentu, tak naprawdę to wszystko to stare grzechy, które nie zniknęły… Nie ma więc specjalnego powodu do euforii po tym meczu. Powtarzałem co tydzień, że nie będziemy w stanie co mecz odrabiać 1-2 goli, to tym razem odrobiliśmy z nawiązką trzy. Tak po prostu czasem się dzieje, że wszystko się układa, mimo że przecież niby nie powinno, bo wciąż popełniamy te same błędy.

Zabrakło może kilku zmian w drugiej połowie, bo to był mecz na podbudowanie się. Tak jak pisałem o młodych zawodnikach, tak nawet wpuszczenie Kapustki czy Muciego przy bezpiecznym wyniku mogłoby im pomóc złapać luz i może wrócić do lepszej formy. Z kolei młodych na ławce do wpuszczenia w zasadzie nie było, bo Grudzińskiego nie ma co liczyć. Może zawodnicy zagrają w ten weekend w rezerwach. Jesienią graliśmy mecze co trzy dni i było ich o wiele za dużo, teraz gramy co tydzień i wielu zawodnikom po prostu brakuje minut na boisku, a sezon już zaraz się kończy. Niestety takie dylematy będziemy mieli też w przyszłym sezonie, a potem, przy optymistycznym biegu zdarzeń, jesienią 2023: „no ale my nie jesteśmy przyzwyczajeni do gry co trzy dni…” Już coś takiego przerabialiśmy.

Teraz sytuacja Legii będzie trochę kręcić się wokół Jagiellonii. Jeżeli ten zespół nie przegra jutro z Wisłą, już matematycznie zostajemy w lidze. Za tydzień zaś gramy z nimi. Między innymi o odczarowanie stadionu, na którym od dawna nie wygraliśmy, a w czasach ESA37 graliśmy częściej niż raz w sezonie. Cały czas nie ma powodów do większej ekscytacji, nawet gdyby znowu miał być tak efektowny mecz jak dziś. Ciężko się spodziewać, że coś takiego może się szybko powtórzyć nawet w połowie.

#kimbalegia #legia
  • 4