Wpis z mikrobloga

#przegryw Dziś wracając z roboty (oczywiście w mega korkach i po dziurach, o cenach benzyny już nie wspomnę), będąc już parę kilometrów od domu, jeszcze dodatkowo mój stan absolutnego wrzenia podkręcił widok pewnej dziewuchy, będącej dawną koleżanką z klasy. Uskuteczniala ze swym ojczulkiem jakieś wykopki nomen omen... Na handelku sezonowo truskawkami (podlewanymi skażonym obornikiem z okolicznej tuczarni drobiu) oraz marnej jakości pończochami i skarpetkami, w tym odrolnieniu ziemi tak się wzbogaciła, że teraz stawia chałupkę za chatą swoich starych i braciszka młodszego... Niewydarzona, niska, nieco przy kości, wiecznie z problemami ginekologicznymi (pierwsza w klasie odwiedziła doktorka od wiadomej części ciała) oczywiście od co najmniej paru lat ma mezusia i bachora... Na dobicie powiem jeszcze więcej - jej facet z gowniakiem gapił się na mnie jak psiarnia wlepiła mi 300 zł mandat latem zeszłego roku... Co wywołało dodatkowy, maksymalny dół i kipisz psychiczny... Zaś o niej jeszcze, cóż - nie reprezentuje sobą niczego nadzwyczajnego, nie posiada też jakiegoś super wykształcenia, ani mega kwalifikacji z perspektywy obecnego rynku pracy... Ale idę o zakład, że zarabia lepiej ode mnie... Do dziś pamiętam jak wychowawczyni matematyczka pod koniec podstawówki przyznała jej jakąś badziewiasta nagrodę rzeczową, którą powinienem był otrzymać ja za jakieś tam obiektywne osiągnięcie w nauce... Minęło tyle lat, a mnie do tej pory tak to boli... Baba nie może być przegrywem, żadna, nawet inwalidka matrymonialnie może być nią li tylko przez własną kompletną indolencje... Przez całe życie (a jest moja równolatka) nie była w niczym lepsza, ani ładniejsza, a z perspektywy odmozdzonego społeczeństwa i szeroko rozumianych konwenansów osiągnęła wszystko: spełniła się jako żona, matka i buduje dom... Są dni takie jak ten (ostatnio ich coraz więcej), gdzie w nawale tej ogólnej depresyjności takie wydawać by się mogło błahostki dobijają dodatkowo jeszcze mocniej... Mój wpis nie ma na celu emanacji zazdrością, jest tylko formą wyzalenia, powiedzenia tego co czuję, pewnej życiowej prawdy... Czasem przez to wszystko czuję się jak Zenon Walencik z serialu Plebania... Umarły za życia... Niby jeszcze na szczęście mam ojcowiznę... Jednakże mentalnie jestem już dawno dziadem... Nawet nie boomerem... Tylko wspomniany chociaż doczekał się dzieci i kochającej żony... Niestety życie to nie film, zwłaszcza aktualnie...