Wpis z mikrobloga

1105 + 1 = 1106

Tytuł: Atlantyda (Historia zaginionej Oceanji)
Autor: Maurycy Jokai
Gatunek: fantasy, science fiction
Ocena: ★★★★★★★★
Tłumacz: Antoni Lange
A gdy minęło dni siedem i mgły się rozproszyły, mieszkańcy Oceanji przerazili się, spoglądając na siebie. Wrzody i trąd obsypały Im twarz, nosy i wargi popuchły, włos powypadał, ciało się zgięło. Sam Bóg złamał postać tych, których żałował, że stworzył.

Niebo zaś, które tę część świata pokrywało, stało się nadzwyczaj ponure i żółte. Zniknął błękit, zniknęła promienność słońca. Można było na tern sklepieniu burem obliczyć fałdy, jakie układały chmury,

Ale nie było jeszcze dość kary.

Nie miał wszak przyczyny jeden człowiek, aby śmiać się z drugiego. Wszyscy byli jednakowo brzydcy, wszyscy jednakowo straszni — a jednak szyderstwo było jeszcze głośniejsze, śmiech jeszcze wstrętniejszy.

Zwierzęta domowe nie poznawały swych panów i, nagle, te oswojone, przyzwyczajone do miejsca istoty, gromadami opuszczać poczęły miasto i, jakby smutku pełne, ruszyły w góry. Psy i małe, śpiewne, żółte ptaszki uszły na śnieżne wierzchołki. Jakby zmówiły się ze sobą, psy nie szczekały, ptaki nie śpiewały, aby opuszczeni gospodarze nie gonili za niemi.

Miejsca ich zajęły kruki i wilki. Grobowe te zwierzęta, niby za wspólną zgodą, postanowiły podzielić się ciałem ludzkiem.


Ponieważ przypadkowe dotarcie do tej pozycji ma w moim przypadku swoją historię, dość zresztą sentymentalną, postanowiłem się nią poniżej podzielić. Jeśli kogoś nie interesują wspomnienia starego pryka, a jedynie kilka zdań o samej książce, można od razu przejść niżej. Niewiele się straci. Pozwoliłem sobie zaznaczyć wyraźnie, w którym miejscu zaczyna się opis książki.

MOJA HISTORIA
W swoim stadium larwalnym – ujmując rzecz metaforycznie – lub – operując czymś zbliżonym do konkretu – w wieku nastoletnim byłem kucem. Wszystko przebiegało prawidłowo, wszystko było jak należy. Można wręcz powiedzieć, że ten mój bunt odbywał się zgodnie ze schematem. Były długie włosy, były czarne ciuchy, plecak typu kostka i mądrości Korwina. Ale przede wszystkim była muzyka. Zaczynając od metalowego „mainstreamu” czy, jak to się wówczas mówiło: pozerstwa, powoli odkrywałem kolejne, wtedy – przynajmniej według mnie – nieznane czy wręcz niszowe zespoły. Jednym z nich było polskie Turbo, którego album pod tytułem Kawaleria Szatana przyniósł mi na kasecie kolega. Do dzisiaj pamiętam jak ogromne wrażenie zrobiły na mnie już pierwsze takty po włączeniu magnetofonu. To gitary na początku otwierającego album Żołnierza fortuny były niesamowite. Dalej są, uważam tak do dziś.
Nic więc dziwnego, że stałem się fanem twórczości panów Kupczyka, Hoffmana i spółki. Drogi ich jednak się rozeszły, a ja sięgnąłem po owoc nowego projektu wokalisty, wydanego pod szyldem Grzegorz Kupczyk i CETI. Ta kaseta nosiła tytuł Demony czasu. Kilka utworów umieszczonych na niej również mnie urzekło. Jednym z nich była Atlantyda – historia zaginionej Oceanii.
Całe to dość krótkie nagranie opiera się na dwóch rzeczach. Jest tam niepokojąca muzyka w tle i recytowany fragment prozy. Właśnie ten, który jest cytatem otwierającym ten wpis. Takie wykonania bardzo mocno wpasowywały się – i dalej wpasowują – w moje poczucie estetyki. Sam tekst w nagraniu brzmi troszeczkę inaczej. Być może pewne fragmenty zostały delikatnie zmienione, być może pan Kupczyk sięgnął po inne tłumaczenie, choć akurat nie mam pojęcia czy takie w ogóle istnieje. W każdym razie te różnice są bardzo subtelne, ale są. Wychwyciłem je bez problemu, bo – co świadczy o tym jak bardzo przypadł mi do gustu ten utwór – cały tekst tego nagrania potrafię do dziś bez żadnego problemu odtworzyć z pamięci.
Wtedy, te kilkanaście lat temu, poszukiwałem intensywnie książki, z której ten fragment pochodzi. Ależ miałem ochotę przeczytać całość tej mrocznej wizji! Pytałem w bibliotekach w moim mieście, sprawdzałem w Internecie, do którego wtedy miałem dostęp tylko w osiedlowej kafejce. Bez rezultatów. Panie bibliotekarki nigdy nie słyszały nie tylko o takiej książce, ale w ogóle o takim pisarzu. Google nie zwracało żadnych wyników. Być może było to efektem tego, że na rozkładówce tej kasety nazwisko autora było zapisane jako „Yokay”. Wydaje mi się, że wtedy jeszcze algorytm wyszukiwarki nie potrafił odgadywać tego co użytkownik ma na myśli używając jakiegoś dziwnego, innego niż przyjęty, zapisu. W każdym razie po długich i bezowocnych poszukiwaniach poddałem się. Zapomniałem najpierw o książce, a później i o utworze.
Dopiero kilka dni temu, kiedy przeczesywałem zasoby tego wspaniałego projektu, jakim jest Polona, szukając czegoś zupełnie innego, przypadkowo wpadło mi w oczy nazwisko „Maurycy Jokaj”. Nie powiem, poczułem lekką ekscytację. Z delikatnie podwyższonym tętnem uzupełniłem kolejne pola w wyszukiwarce, nacisnąłem przycisk „Szukaj”, i tak! Była tam! Pobrałem plik i, porzucając wszystkie inne plany, zabrałem się do czytania.

OPIS KSIĄŻKI
W tym tomie, wydane pod wspólnym tytułem, znajdują się cztery teksty.
Pierwszy z nich to właśnie Atlantyda. Jest to wariacja na temat biblijnych wydarzeń, dość, zresztą jak sama Biblia, brutalna. Historia została osadzona na mitycznym lądzie, tytułowej Atlantydzie właśnie. Ląd ten znany był za sprawą relacji podróżników, którym udało się tam dotrzeć a później powrócić. Europejskie (osobliwie kartagińskie) władze próbowały jednak ukryć przed powszechną świadomością informacje o jego istnieniu. Obawiano się eksodusu miejscowej ludności do tej krainy mającej być istnym rajem na ziemi. Do Atlantydy dociera jednak, w wyniku dość przypadkowych okoliczności, nasz bohater, Bar Noemi. Jest to człowiek głębokiej wiary, który nie wyrzekł się Jehowy, jedynego prawdziwego Boga, nawet w godzinie ciężkich prób, za co zresztą Jehowa go wynagradza. Bar Noemi odkrywa, że ten raj na ziemi jest w istocie jednak krainą rozpusty i bałwochwalstwa. Ponieważ lud ciemny nie chce wyrzec się swoich bałwanów, on, jako gorliwy chrześcijanin, usiłuje go nawrócić a później, kiedy zatwardziałe serca odrzucają nawrócenie, przynajmniej ocalić przed gniewem bożym. To również zdaje się na nic i dlatego na krainę musi spaść kara. I spada, a jest ona wyjątkowo dotkliwa i krwawa.
Ta historia to napisana na nowo opowieść o Sodomie i Gomorze z dodatkiem plag egipskich oraz kilku pomysłów rodem z Apokalipsy. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze odrobina mitów greckich i azteckich obyczajów. Mieszkanka iście piorunująca.

Kolejny tekst nosi tytuł Krwawy anioł i traktuje o zemście. Rzecz dzieje się w Ameryce Południowej i zaczyna w Acapulco. Do tego miasta, w dzień św. Eustachego, wraca bohater nasz, imieniem Leon. Zastaje on tam krwawą rzeź urządzoną przez Kreolów na Hiszpanach, która ogarnęła całe miasto. Tutaj mamy kolejny motyw prawie-że-biblijny, bowiem Kreolowie zastosowali znak, który pozwalał rozróżnić ich mieszkania od mieszkań Hiszpanów. Nie jest to co prawda naznaczenie drzwi krwią baranka czy innej lamy, a tylko pozostawienie światłą w oknach, ale mimo to motyw jakoś znajomy. W tej całej zawierusze ginie żona Leona a jego samego prześladowcy próbują pohańbić, co im jednak się nie udaje. Bohater nasz wydostaje się z miasta i poprzysięga zemstę, którą, znalazłszy sojuszników realizuje. W sposób krwawy i okrutny.

Trzecim utworem jest wiersz czy może poemat (nie mam pojęcia jaka jest różnica) pod tytułem Biała dama Polski. Opowiada on w liryczny sposób o niezłomnej Polsce, wówczas pod zaborami, ale jeszcze nie umarłej „póki my żyjemy”. Tak mi się przynajmniej wydaje, choć sam tekst nie jest „ku pokrzepieniu serc” i kończy się raczej niewesoło.

Na koniec dostajemy, w opowiadaniu Na biegunie północnym obraz kolejnej krainy, tym razem położonej za kołem podbiegunowym. I to jest rzeczywiście, w przeciwieństwie do Atlantydy z pierwszego tekstu, ziemia szczęśliwa, gdzie nie ma w zasadzie żadnych problemów. Wszystkie bolączki, przynajmniej dziewiętnastego stulecia, które zauważał autor, rozwiązane są idealnie. Nie ma tam wojen, nie ma głodu, nie ma niesprawiedliwości a rząd nie zajmuje się rządzeniem tylko zapewnieniem dobrobytu ludności. Wszystko to dzieje się za sprawą magnetyzmu. To naprawdę arcyciekawy tekst mogący dawać spojrzenie na ówczesne wyobrażenie o fizyce, o problemach społeczeństw z tamtych czasów (a niektórych i z tych) i wizjach przyszłości. Mówią, że Wells (George Herbert jakby co) jest protoplastą sf. Ja po tym utworze uważam, że chyba jednak jest nim Maurycy Jokai, przynajmniej z tego co mi na dziś wiadomo.

PODSUMOWANIE
Czy warto dziś sięgać po tę książkę? Dzisiejszego czytelnika razić na pewno będzie swoją płytkością, traktowaniem zagadnień po macoszemu, niekiedy nawet naiwnością. Bo pan Jokai rzeczywiście opisuje tylko jakieś fragmenty świata ze swoich wizji, zupełnie nie skupiając się przy tym na szczegółach. Jeśli ktoś oczekuje hard sf czy fantasy na wysokim, współczesnym poziomie, to nie tutaj. Jeśli głębokich, wielowymiarowych bohaterów i relacji między nimi, to też nie. Nawet przygody nie ma w tej książce za dużo.
Autor wstępu zawierającego krótką notę biograficzną autora, który nie raczył się pod nim podpisać, informuje czytelnika, że: „Jokai miał w sobie pierwiastki, które dadzą się spostrzec u innych autorów, jak Walter Scott, Aleksander Dumas ojciec, Wiktor Hugo, nawet Jules Verne (…)” Nie zgadzam się z tym, przynajmniej w przypadku tych czterech tekstów zawartych w przeczytanym tomie. Może te pierwiastki występują w innych utworach Jokaia, a może nawet tutaj, ale są po prostu zbyt małe żebym potrafił je dostrzec.
Ja bardziej poleciłbym prozę Jokaia osobom, którym podoba się twórczość pana H.G. Wellsa. Szczególnie ostatni tekst, Na biegunie północnym, tak podobny w konstrukcji i wymowie do Pierwszych ludzi na Księżycu, ale trochę też i pierwszy, Atlantyda. Mnie się one podobały, ale ja zwyczajnie lubię takie rzeczy.

Wpis dodany za pomocą tego skryptu

#bookmeter #fantasybookmeter #sciencefictionbookmeter
GeorgeStark - 1105 + 1 = 1106

Tytuł: Atlantyda (Historia zaginionej Oceanji)
Auto...

źródło: comment_1648319852Abq4jCnA7yp7cZxGq0krGs.jpg

Pobierz
  • 11
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@George_Stark: piękna historia. Ale trochę wtopa dla bibliotekarek, że nazwisko im nic nie powiedziało, bo Jókai (Mór Jókai, w spolszczonej formie Maurycy) to jeden z najsłynniejszych pisarzy węgierskich xD jest kilka jego książek po polsku szczęśliwie dla studentów hungarystyki. "Złoty człowiek" np., potężna cegła, dość niepokojący pomysł fabularny.
@ksanthippe: literatura węgierska nie jest w Polsce zbyt dobrze znana. Wiele bibliotek nie ma półki z literaturą węgierską, bo po prostu nie ma na tyle książek, żeby tworzyć osobny dział. Mam w domu kilka tysięcy książek - dział węgierski tworzą u mnie trzy powieści Magdy Szabo¯\_(ツ)_/¯
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@KatieWee: biblioteczka prywatna to dowód anegdotyczny (choć Szabó bardzo fajna ( ͡° ͜ʖ ͡°)), ale z twierdzeniem o nieznajomości lit.wegierskiej w Polsce się nie zgodzę. Starsze pokolenie miało tego tłumaczonego sporo za czasów bratnich narodów, teraz też co chwila się coś węgierskiego tłumaczy. W bibliotece nie musi istnieć półka węgierska, spokojnie się poupycha razem z portugalskimi i mongolskimi w literaturze obcej czy tam zagranicznej. Nie wiem czego
@ksanthippe: jasne, prywatna biblioteczka odzwierciedla pasje właściciela a biblioteka musi posiadać zbiory, które zainteresują wielu czytelników. Literaturę węgierską upycha się z estońską i fińską:) I nie, na studiach bibliotekoznawczych nie uczą o pisarzach i literaturze a raczej jak dotrzeć do potrzebnej wiedzy.
@ksanthippe: nie chodzi mi o nieznajomość literatury węgierskiej w Polsce - jest znana i często lubiana. Doświadczenie mówi mi jednak, że w bibliotekach częściej znaleźć można półki czeskie czy słowackie niż węgierskie.
@KatieWee:

za czytanie złych książek na polona.pl zawsze dam plusik:)

Czemu od razu złych? Ta na przykład jest, moim zdaniem, bardzo dobra. Chyba, że chodzi o jakość tych plików, bo nawet jeśli tam jest zrobiony OCR, to tekst jest tak fatalnie łamany, że wolę to przeczytać na monitorze (choć bardzo nie lubię) ze skanów, niż męczyć się żeby jakoś sensownie to samemu do epuba przerzucić. W takim wypadku zgodzę się, że
@KatieWee:

można znaleźć tam książki, których dzisiaj nikt by nie wydał.

A to się zupełnie zgodzę. W ogóle to jest fascynujące jak zmieniło się przez te niecałe dwa wieki -- bo mniej więcej w tym okresie szukam -- to, jak opowiada się historie. Fakt, że, przyzwyczajonemu do dzisiejszej narracji, trochę niektóre z tych złych książek wydają mi się naiwne, ale ma to swój urok.