Wpis z mikrobloga

#pilkanozna #szamo

„Naj­bar­dziej wszyst­kim w Le­gii pod­padł Da­riusz Ku­bic­ki. Przy­je­chał z An­glii i chciał na dzień do­bry po­ka­zać co to nie on. Wszyst­ko by­ło­by w po­rząd­ku, tre­ner z twar­dą ręką pew­nie był nam po­trzeb­ny i pew­nie wszy­scy bez szem­ra­nia za­ak­cep­to­wa­li­by wpro­wa­dzo­ną dys­cy­pli­nę. Nie­ste­ty, Ku­bic­ki prze­do­brzył. Nie sza­no­wał ni­ko­go. Na­praw­dę ni­ko­go. Nie sza­no­wał na­wet Lu­cja­na Brych­cze­go.

„Kici” to fan­ta­stycz­na po­stać, żywa le­gen­da. To on pod­po­wie­dział, by w se­zo­nie 1996/97 wziąć mnie do gry, mimo że już by­łem od­pa­lo­ny do Po­lo­nii War­sza­wa. Ce­nił mnie dzię­ki na­szym wspól­nym tre­nin­gom. Cho­ciaż, tak szcze­rze, to nie za bar­dzo miał ku temu po­wo­dy, bo tre­nin­gi ogra­ni­cza­ły się do tego, że strze­lał mi gola za go­lem, kie­dy chciał i jak chciał.

Usta­wiał pił­kę i mó­wił:

– Pierw­sza dla cie­bie.

I bum – we mnie. So­czy­ste, czy­ściut­kie ude­rze­nie.

– Dru­ga, że­byś wie­dział, że bro­nisz.

I bum – do zła­pa­nia.

– Trze­cia dla mnie.

I wte­dy już pił­ka lą­do­wa­ła w sa­mych „wi­dłach”, ab­so­lut­nie nie­moż­li­wa do obro­ny.

– Nie ma cię – śmiał się Brych­czy. – Czwar­ta też dla mnie.

Zno­wu od­da­wał taki strzał, że mo­głem tyl­ko za­pła­kać.

– Cią­gle cię nie ma – iro­ni­zo­wał. – A te­raz dla cie­bie…

Kie­dyś pod­czas jed­ne­go z ta­kich tre­nin­gów Ar­tur Bo­ruc nie wy­trzy­mał, zdjął rę­ka­wi­ce, ci­snął nimi o zie­mię i syk­nął:

„– Idź pan w #!$%@?, pa­nie Lu­cja­nie!

Brych­czy to nie­by­wa­ły tech­nik, żon­glu­je dwie­ma no­ga­mi, prak­tycz­nie nie od­ry­wa­jąc stóp od pod­ło­ża. Ude­rza tak, że pił­ka spa­da w ostat­niej chwi­li, tuż pod po­przecz­kę. Po­tra­fi zro­bić wszyst­ko. Kie­dyś na Le­gii wy­cho­dzi­ło się z tu­ne­lu pro­sto na cho­rą­giew­kę na­roż­ną. Tam dwóch chło­pa­ków z ze­spo­łu urzą­dzi­ło so­bie kon­kurs wkrę­ca­nia pił­ki do bram­ki, z rogu. Pierw­szy się na­pi­na – nie tra­fił. Dru­gi skon­cen­tro­wa­ny – nie tra­fił. W tym mo­men­cie z tu­ne­lu wy­ło­nił się pan Lu­cjan i nie zda­jąc so­bie spra­wy, że trwa ja­kaś ry­wa­li­za­cja, po pro­stu pod­biegł i od nie­chce­nia kop­nął usta­wio­ną w na­roż­ni­ku pił­kę, pro­sto do siat­ki. Za­wo­dy za­koń­czo­ne.

Ku­bic­ki był je­dy­ną oso­bą w Le­gii, któ­ra od­no­si­ła się do Brych­cze­go bez na­leż­ne­go sza­cun­ku. Wy­rzu­cił jego rze­czy z szat­ni tre­ner­skiej, bo uznał, że po­trze­bu­je wię­cej miej­sca na swo­je szpar­ga­ły.

„Kici” dys­kret­nie się od­gry­zał.

Pod­czas zgru­po­wa­nia wszy­scy usta­wi­li się do roz­ło­żo­ne­go na świe­żym po­wie­trzu sto­łu szwedz­kie­go. Brych­czy już pra­wie do­cze­kał się na swo­ją ko­lej, gdy na­gle przy­szedł Ku­bic­ki i bez sło­wa we­pchnął się przed nie­go, na do­da­tek lek­ko go od­py­cha­jąc.

– Spier­da­laj! – po­wie­dział Brych­czy, jed­no­cze­śnie za­kry­wa­jąc usta, by moż­na było po­my­śleć, że to głos ko­goś in­ne­go.

„Kuba” nie dał się zwieść.

– To było do mnie? – od­wró­cił się i za­py­tał ostrym to­nem.

„Obok le­ni­wie prze­cha­dzał się kot.

– Nie, do tego kota – od­parł pan Lu­cjan.
  • 8
@majsi: Na razie czytałem tylko fragment dostępny w sieci, ale całość będę miał za kilka dni w rękach. Podobno całkiem spoko.