Wpis z mikrobloga

Od zremisowanego meczu z Bruk-Betem minął równy miesiąc. Legia znowu zremisowała, ale tym razem, za sprawą siły przeciwnika, odbiór i wyniku, i samej gry jest już inny niż w Niecieczy.

Wiadomo było, że nagle Legia nie przyjedzie rozstawiać Raków po kątach w Częstochowie. Musiała wyjść na boisko z pewnym respektem, ale też zagrać w taki sposób, żeby dać sobie szansę na korzystny wynik. Plan przez długi czas wychodził naprawdę nieźle. Nie jakością, ale odpowiednim ustawieniem w obronie i walką Legia mogła nawet wygrać. Nie udało się, ale ciężko mieć pretensje.

Znalazłyby się argumenty na korzyść obu zespołów, więc remis jest dość sprawiedliwy. No bo Raków przeważał przez większość meczu, widać było, że dyktował warunki, ale też miał problemy ze stworzeniem klarownych okazji, a gola strzelił właściwie z niczego. Podobnie można mówić o golu strzelonym przez Legię, która może żałować, że nie podwyższyła tego prowadzenia, gdy były na to okazje, ale równie dobrze mogła przegrać, gdy Raków przycisnął w końcówce. Patrząc na to jeszcze inaczej, Raków grał kilka minut w dziesięciu i takie podjęcie ryzyka w ostatnich fragmentach też mogło mu się nie opłacić. Na pewno było ciekawiej, niż zapowiadały to pierwsze minuty.

W aktualnej sytuacji nie oczekiwałem od Legii innej gry, a i tak fragmenty drugiej połowy były ponad to, czego się spodziewałem. Wynik przez pewien czas był całkowicie ponad stan i choć nie udało się tego utrzymać do końca, to jednak przynajmniej można było postraszyć Raków. Zresztą gole mocno zmieniały obraz gry w tym meczu. Legia na drugą połowę wyszła odważniej nastawiona, Raków nie potrafił odzyskać kontroli, tym bardziej szkoda tego okresu, że nie udało się go zwieńczyć drugim golem. Znowu z drugiej strony patrząc, Raków wtedy też złapał nas na kontrę i trzeba było cały czas pamiętać, że z ich strony możliwe jest zagrożenie. Za to gdy Raków wyrównał, znów wyglądał lepiej, a Legia musiała skupić się na defensywie.

Daleko tego meczowi do perfekcyjnego w wykonaniu zawodników Legii, bo z tyłu pojawiło się kilka błędów, a w ofensywie można było zrobić więcej. Przynajmniej był on o tyle optymistyczny, że dało się nawiązać walkę z zespołem z czołówki, Legia nie położyła tego meczu wyraźnie w kwestii taktyki czy przygotowania fizycznego. Na pewno mogło być lepiej piłkarsko, ale przy tym składzie, mocno zorientowanym na defensywę nawet wśród zawodników występujących z przodu, niestety były spore ograniczenia. Jak zwykle mogliśmy liczyć na to, że Josue coś wykreuje. Trzeba przyznać, że dawał dużo w kwestii utrzymania się na połowie przeciwnika z piłką, pokazywał efektowne zagrania, a w drugiej połowie zdołał także posłać kilka otwierających podań. Gorzej siedziały mu stałe fragmenty, ale i tak po jednym z nich było groźnie. Ostatnio jednak odbiory na połowie rywala w wykonaniu innych zawodników powodują, że nie musi być zaangażowany w każdą akcję bramkową. Tak było przy golu na 4:0 z Niecieczą, jak i dzisiaj z Rakowem.

Dużym pozytywnym zaskoczeniem jest Rosołek, który przecież ma za sobą kiepską rundę w Arce, bez porównania z tym, co było wiosną zeszłego roku. Latem wrócił, niewiele pokazał, choć grał m.in. ze Slavią (dla mnie chyba jeszcze większa zagadka niż pokonanie Bodo, patrząc na to, jaki skład wystąpił w Pradze). Praktycznie od pierwszego powrotu z Arki szedł ciągle w dół, po drugim powrocie nic nie wskazywało na to, żeby mogło być lepiej. A on wciąż daje konkrety, podobnie jak Wszołek, który też wracał z niebytu, choć oczywiście innego (on też na razie na plus). Raz na jakiś czas, tak jak z Wisłą i dzisiaj, Rosołek jest w stanie zrobić akcję w stylu prawdziwego skrzydłowego, czego raczej nikt się nie spodziewał. Najbardziej szkoda okazji w drugiej połowie, kiedy wypuścił go Josue, ale za lekko podał do Wszołka. To był też pierwszy mecz wiosną, w którym Rosołek zagrał, ale Legia nie wygrała. Do tej pory zabrakło go tylko z Wartą i na wyjeździe z Niecieczą.

Spore ciężary w tym meczu mieli środkowi pomocnicy. O ile w odbiorze z każdą minutą było coraz lepiej, to wiadomo, że przydałby się też ktoś do kreacji. Prawdopodobnie teraz najlepsze, na co możemy liczyć, to cofanie Josue, ale w takim meczu nie dziwię się, że Vuković chciał zabezpieczyć tę część boiska dwoma typowo defensywnymi pomocnikami. Naszym dużym problemem było tak szybkie zejście Pekharta, bo on przynajmniej stanowił dodatkowy atut przy grze w powietrzu, która jest bardzo mocną stroną Rakowa. Lopes zagrał na swojej nominalnej pozycji, ale w mojej ocenie wniósł bardzo niewiele. Nie ma co ukrywać, że lepiej to wyglądało przy grze dwoma napastnikami, ale w tym meczu byłoby to zbyt odważne ustawienie.

Wreszcie obrona, tam niby nie było źle, ale sporo zawodników ma w tym meczu coś na sumieniu. Cieszyłem się na brak Mladenovicia, ale Ribeiro nie radził sobie, ani z wyprowadzeniem, ani z bronieniem. Liczę, że to tylko kwestia formy po dłuższej pauzie. Jest potrzebny, bo Jędrzejczyk na tej pozycji to wyjście awaryjne, a widzę, że Hołownia spadł już mocno w hierarchii. Rose grał poprawnie, ale miał jeden bardzo spóźniony wślizg na raz, co mogło się skończyć o wiele gorzej. Raczej bez uwag Johansson i Miszta, nawet jeśli ten drugi nie był najpewniejszy i nie złapał wszystkiego, to przynajmniej skutecznie wybijał.

No i Wieteska. Przez długi czas grał bardzo dobrze, miał duże zasługi przy powstrzymaniu Wdowiaka na początku drugiej połowy. Kontynuował wysoką formę z tego roku, bo od pierwszej kolejki był liderem defensywy Legii, która traciła mało goli, jeszcze mniej prawidłowych, a do wielu sytuacji pod swoją bramką też nie dopuszczała. Niestety poważny błąd na karnego mocno zmienia ocenę. To był karny na miarę występów kuzynów z zeszłego roku, kiedy z absolutnie niegroźnych sytuacji nasi obrońcy prezentowali gole przeciwnikowi. Tu nie działo się kompletnie nic, obok Wieteski nie było nikogo, wystarczyło wybić piłkę albo przyjąć jak człowiek. Takie przyjęcie, bez żadnego ataku rywala, to dramat, a tym bardziej we własnym polu karnym. Wieteska jest odpowiedzialny za tego gola w olbrzymim stopniu. Jeszcze rozumiem Wszołka, który zagrał tę piłkę dość bezpiecznie. Jednak takie kombinacje w naszym polu karnym to ogromne ryzyko. Dlatego mimo wszystko wolę tę uproszczoną grę, bo jeżeli próbujemy kombinować, to zazwyczaj robimy nie w tym miejscu i czasie, gdzie trzeba. Taki błąd można popełnić pod polem karnym przeciwnika, ale nie w swoim. Bardzo żal tej sytuacji, bo z gry Raków miał w tamtym fragmencie bardzo niewiele i sami podłączyliśmy go znowu do prądu.

To kolejny mecz, w którym Legia osiąga niezły wynik, a mimo tego myślę, że tym bardziej trzeba mówić o pracy sędziego. Nie chodzi o to, że nas skrzywdził czy że sprzyjał Rakowowi. Mylił się w obie strony, bo chociażby ciężko wyjaśnić, jakim cudem Wszołek skończył mecz bez kartki, a Papanikolaou, jeżeli powinien wylecieć, to z bezpośrednią czerwoną kartką, a nie za dwie żółte, bo pierwszej żółtej zupełnie nie powinno być. To tylko przykłady, bo Marciniak nieustannie odgwizdywał dokładnie co innego niż należało. Po jego mowie ciała ma się wrażenie, że on koniecznie musi postawić na swoim i pokazać, że jeśli komuś to nie pasuje, to on tym bardziej będzie gwizdał, co mu się podoba. Ma przy tym taki autorytet, że zawodnicy nie bardzo ośmielają się protestować.

Zastrzeżeń jest cała masa. Z naszej perspektywy (podkreślam: Raków znalazłby drugie tyle w odwrotną stronę): przede wszystkim rzekomy faul Wszołka, gdy Kun sam stracił piłkę, a nasz zawodnik wychodziłby na czystą pozycję. Nadepnięcie Jędrzejczyka przez zawodnika Rakowa jako rzut wolny dla Rakowa. Karny też jest trochę naciągany, bo Wieteska staje, a Grek wyciąga nogi wcześniej i rzuca się, żeby wykorzystać kontakt, ale tutaj sami daliśmy pretekst, więc nie można mieć pretensji. Ale najbardziej jestem wkurzony za sytuację z Pekhartem. Dostał w głowę, nie podnosił się długo, a ten nie dość, że go tam zostawił i ustawiał mur przy rzucie wolnym dla Rakowa (przeciwko Legii de facto w 10), to potem jeszcze próbował go podnieść, sugerując, że nic mu nie było. I na nic wytyczne o szczególnym traktowaniu kontuzji głowy, i to w momencie, kiedy rzeczywiście było zagrożenie. #!$%@?ąc od wyniku, wszystkich decyzji o faulach, karnych itd., takie zachowanie powinno być dyskwalifikujące, bo nie okazał zawodnikowi nawet minimum respektu. A to powinno działać w obie strony, skoro wymaga się szacunku dla sędziów (oczywiście słusznie).

Następny mecz w dzisiejszym programie niejako decydował, czy będziemy mocniej zaangażowani w walkę o utrzymanie, ale i… cudem o czwarte miejsce, czy może jedno i drugie oddali się od nas. Lechia wygrała z Górnikiem Łęczna, więc nadal bliżej mamy do walki o utrzymanie, ale to już 8 punktów przewagi (chyba że Nieciecza wygra jutro w Zabrzu). Za to strata do czwartego miejsca wzrosła do 11 punktów. Wygląda na to, że czeka nas kopanie się w środku tabeli, ale… spokojnie. Najpierw trzeba zapewnić sobie utrzymanie, potem 10. miejsce, a potem ewentualnie wyższe.

Z tym że następne dwa mecze będą decydujące, czy zachowamy jeszcze szanse na europejskie puchary, czy nie. Jeżeli nie wygramy żadnego z nich (a Rakowa nie przejdziemy po karnych), to obie ścieżki nam się zamkną. Najpierw gramy z Lechią i trzeba ten mecz wygrać, żeby w ogóle mieć jeszcze cień nadziei na czwarte miejsce. A najlepiej byłoby wygrać minimum dwiema bramkami, żeby chociaż wyrównać bilans meczów bezpośrednich. Tu okazuje się, jak ważny może być rzut karny z Gdańska, strzelony przez Pekharta. Nawet jeśli się uda, to i tak to będzie strata ośmiu punktów do Lechii, a do Radomiaka może być większa, a z nim już w tym sezonie nie zagramy i mamy gorszy bilans. Dlatego podkreślam, że to tylko walka o zachowanie szans i nadal jest to od nas dalej niż 16. w tabeli Wisła Kraków.

Za to kilka dni później znowu zagramy z Rakowem w Częstochowie. Dzisiejszy mecz pokazał, że nie musimy się bać. W optymistycznym wariancie możemy być w lepszej formie za te 2,5 tygodnia, w dodatku może dojść argument w postaci Verbica (na Kapustkę bym nie liczył). Mecz ligowy dał nadzieję, że w pucharze nie musimy być skazani na pożarcie. Cały czas można jeszcze liczyć na tę furtkę, dopóki jesteśmy w grze. Raków znowu będzie faworytem, co pokazuje, jak koszmarną drogę przebyliśmy przez pół roku, kiedy mimo wszystko u siebie mieliśmy argumenty, żeby pokonać ich we wrześniu, ale pamiętamy błędy Miszty i pudła Emreliego. Tamten mecz i tak był niezły, jak na to, co pokazywała drużyna Michniewicza, ale teraz trzeba się obudzić w nowej rzeczywistości i punktować, żeby na razie oddalić od siebie widmo spadku. Takie mecze nas do tego przybliżają, a do gry w europejskich pucharach nadal jest potrzebny cud. Ale i on zdaje się być odrobinę bardziej realny niż jeszcze kilka tygodni temu.

#kimbalegia #legia
  • 1