Wpis z mikrobloga

Wycieczka w góry Kaukazu w roku 2016.
Jadąc przez chmury. Cz.8

Gdy ruszyliśmy w dalszą drogę po pewnym czasie wyprzedził nas jakiś czerwony pseudo sportowy samochód chyba Calibra. Droga była górska i kręta, ale miała dobry asfalt. Samochód został z tyłu lecz nie odpuszczał i na którejś prostej wyprzedził mnie i uczepił się chłopaków, lecz oni się nie poddawali. Po kilkunastu kilometrach poddał się samochód a dokładniej jego pasażerka, samochód gwałtownie się zatrzymał a kobieta gwałtownie otwarła drzwi tuż przy nich stojąc zaczęła wymiotować wprost na pobocze.
-Wygrałem!
Tak dokładnie wtedy krzyknąłem gdy miałem ten samochód. Mała rzecz a cieszy.
Obiad próbowaliśmy zjeść w jakimś przydrożnym barze. Weszliśmy do środka, wystrój przypominał bardziej mały sklep niż jadłodajnię.
Pawełek jako znawca języka Puszkina zagadał do właścicielki odnośnie tego co można zjeść w tym przybytku, zagadał bo menu nie było. Właścicielka powiedziała że zaraz przyrządzi nam jakąś Gruzińska potrawę. Jako że znajomy nie mógł się dogadać z jakim mięsem będzie to potrawa, dlatego kobieta zaprowadziła go na podwórko i z garnka wyciągnęła jakiś kawał mięsa z żółtym tłuszczem.
Następne pytanie było za ile będzie obiad, odpowiedź brzmiała że nie długo tylko musi jeszcze ziemniaki obrać.
Ostatnie pytanie brzmiało ile nas będą kosztować te trzy obiady, kobieta długo wykręcała się od odpowiedzi, mówiła że porozmawiamy po obiedzie. Jednak Pawełek dopytywał i w końcu padła suma 70 lari, to było około 90 zł więc bardzo drogo jak na miejsce które nawet zbytnio barem nie było. Wkurzony na próbę naciągnięcia nas przez miejscową, notabene nie pierwszą, Pawełek aby wbić jej gwoździa zadał pytanie:
-A ile to będzie za jedna porcję? Bo każdy chce płacić osobno.
Barmanka nie była dobra z matematyki i taką zapowietrzoną Pawełek zostawił przy tym mięsie na podwórku. W tamtym czasie w miejscowościach do których zjeżdżało się sporo zagranicznych turystów płaciło się w popularnych restauracjach za obiad około 15 lari.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej kupiliśmy kilka arbuzów. Konsumpcja wypadła blisko jakiegoś miasteczka pod drzewami. Tam odwiedziły nas krowy, też lubiły arbuzy. Ja korzystając ze sjesty przyjrzałem się tylnym stelażom gdyż na każdej ze stron przytwierdziłem po kanistrze 5L z benzyną plus niepotrzebnie zabrana zmiana opon. Razem wychodziło na stronę 8kg obciążenia. Najwyraźniej to było za dużo i jedno z mocowań stelaża stwierdziło że sobie pęknie. Chłopaki dokarmiali parzystokopytne a ja pojechałem szukać spawacza. Znalazłem takowego dość szybko. Był to jakiś duży warsztat, za robotę nic nie chcieli i jeszcze spawacz na odchodne powiedział że służył w Bornym Sulinowie. Jak po latach się okazało nie był to pierwszy którego spotkałem w Azji a przyznawał się do służył w Polsce.
Pawełek jeśli się dało wybierał drogi gruntowe. W taki oto sposób zawędrowaliśmy do wioski w której ładnie ubrane dzieci z plecakami wracały ze szkoły na koniu i to jeszcze na oklep. Chłopiec na oko miał 9 lat a jego siostra z 7. Do tej pory się zastanawiam czy tego konia trzymali pod szkołą przywiązanego przez sześć godzin lekcyjnych, czy może dzieciaki wypasały go na pobliskim pastwisku i zabrały go w drodze do domu.
W biednych krajach warto się zapuszczać na wieś aby zobaczyć jak się biedniejszej części społeczeństwa żyje. Gruzja wtedy już nie należała do biednych krajów ale górskie wioski bardzo powoli się zmieniają. Sporo chałup było zrobionych z miejscowych łupek skalnych. Zresztą jak większość domów w górach. Czasem wydawało mi się że kamienie nie są łączone zaprawą. Albo dawali jej tak skąpo że na zewnątrz nie wystawała. Podwórka to prawie zawsze było wielkie klepisko. Jakieś kury biegały, jakieś owce się szwendały i kaukaz szczekał za wysokim ogrodzeniem, często z litego materiału aby nie można było zobaczyć co jest w środku jak w Czeczeni.

Droga do Omalo.
Najładniejsza jej część jest na początku, gdy jedziesz droga wykutą w skale i często do połowy umownej jezdni wiszą nad tobą pozostałości zbocza. Do tego dochodzą mikro wodospady które przelewają się przez jezdnię i zielone bujne rośliny o długich momentami pnączach. Jak dla mnie mocno zawiało wtedy egzotyką godną pocztówek. Reszta drogi powoli pnie się w górę. Na początku dostrzegasz że gdzieś zniknęły drzewa, następnie podziwiasz widoki a jedyna roślinność jaka się trafia to trawa. Po drodze podziwiasz miniaturowe kapliczki zrobione z lokalnych łupek a w centralnej części zazwyczaj jest podobizna wykuta w marmurze z dopiskiem kiedy się dany osobnik urodził i kiedy zginą. Taki odpowiednik Polskich krzyży przy drogach. Rożnica polega na tym że chyba nikt tam nie umierał samotnie. Zazwyczaj są to dwie osoby rzadziej więcej.
Przy jednej z takich kapliczek był stół i ławki, gdy skończyliśmy na nim jeść posiłek a ja ruszałem w dalsza trasę nadjechali Gruzini. Zaprosili kolegów do wspólnej biesiady. Gdy chłopaki pili miejscowy bimber, któryś z nich się zapytał miejscowego:
-Jak zginęli ci z których twarze są na tej płycie?
-A pijani jeździli to nie wyrobili zakrętu i stoczyli się z góry.
-A ta cała reszta z tych kapliczek przy drogach?
-Też byli pijani.
Wypili jeszcze rozchodniaczka i pojechali mnie gonić. Ja dogoniłem gościa na v-stromie 650, gość miał opony szutrowe i o dziwo (albo i nie gdyż to była Gruzja a trzeci język który się tutaj słyszy to Polski) był Polakiem. Pogadaliśmy o trasie i innych krajach, chłopaki dojechali i pognaliśmy dalej.
Droga wije się po zboczach gór ale po ilu tego chyba nikt nie zliczy. Nawierzchnia jest dobra bo wzniesienia składają się z dużej ilości wymieszanych z ziemią drobnych kamieni.
Jeśli zejdzie lawina to jest usuwana przez rozstawione co jakiś czas spychy, o ile kierowcy się o tym dowiedzą i do nich dojadą i są trzeźwi. Zazwyczaj trwa to kilka dni.
Lekkie problemy nastręczyły mi ostre nawroty często po gołej mokrej skale i przez złe rozmieszczenie bagaży podnosiło mi przednie koło gdy zbyt gwałtownie ruszałem.
Najpierw minęliśmy wysokość Śnieżki następnie Rysów i wjechaliśmy na wysokość chmur, które pchane wiatrem pełzły nie ustanie w górę stoku. Dziwne uczucie jak pierwszy raz jedzie się w chmurach, które notabene przesuwają się dość szybko po zboczu. Wydaje się że wszystko jest we mgle prócz drogi.
Dojechaliśmy do najwyższego punktu trasy i... złapałem kapcia. Nie co dzień łata się dętkę na prawie 3000m n.p.m W tym momencie nadjechał Polak którego minęliśmy na trasie. Pogadał popatrzył i pojechał, mówił w którym miejscu się zatrzyma i abyśmy go tam odwiedzili.
Zaczął padać grad który przeszedł w śnieg i następnie deszcz. Wraz z Grzesiem zabraliśmy się za wyciąganie i łatanie dętki. Gdy wszystko idzie idealnie to zabieg trwa godzinę. Nie szło idealnie.
Gdy my zaczynaliśmy ściągać koło, Pawełek położył się na ziemi wziął plecak pod głowę i poszedł spać.
Kilkaset metrów niżej dotarliśmy do punktu który napawał mnie niepokojem. Mianowicie przez drogę szerokości ciężarówki przelewał się wartki strumień głęboki na 30cm. Woda wypływała z pod śniegu powyżej drogi i spływała pod po jej przeciwnej stronie.
Problem polegał na tym że tam też leżał śnieg a woda wyżłobiła w nim otwór na tyle mały że co najwyżej można tam było się zmieścić na czworakach i na tyle duży aby woda człowieka tam zniosła co skutkowało by nieuchronnym utopieniem, tym bardziej że spad terenu w tamtym miejscu był na tyle duży że zastanawiałem się czy nie ma tam przypadkiem wodospadu. Tak tego miejsca się bałem. Przejechałem ostatni i nawet nie poczułem ze mi motocykl nurt znosi, kolejny raz wyobraźnia zadziałała zbyt mocno.
Kilka dni później na oficjalnej krajowej drodze spotkaliśmy roztopową rzekę która płynęła w poprzek jezdni i spadała ze zbocza. Ja przejeżdżając przez nią nic nie poczułem a najlżejszy i najmniej obładowany Pawełek mówił że go woda spychała ku przepaści. Oraz oświadczył że było to dużo gorsze doznanie niż to w górach.
Czym niżej zjeżdżaliśmy tym pogoda się poprawiała a temperatura rosła. Wjechaliśmy do Omalo, okazało się że to zasadniczo głównie domy poskręcane na szybko, dominuje płyta pilśniowa jako budulec piętra. Tam spotkaliśmy Polską rodzinę w Defenderze. Jakoś się tak miło rozmawiało a chłopaki marudzili że każde wino jakie kupili bez banderoli zalatywało octem że od kobiety dostali butelkę.
Nie szukaliśmy już rodaka na motocyklu gdyż chłopaki jakoś go nie polubili i pojechaliśmy rozbić się na łąkach kilkaset metrów powyżej miejscowości.
Łąka była świetna wystawa idealna a widoki najlepsze jakie widziałem w Gruzji. Pastwisko z jednej strony kończyło się nagle pionową spadkiem, nie wiem ile set metrów głębokości miał tamten jar ale śmiałek który by tam skoczył musiał by po drodze pokonać obłoczki które kłębiły się poniżej naszego miejsca. Pierwszy raz w życiu byłem wtedy ponad chmurami.
Z rana odwiedziły nas krowy i ich opiekun pies, który chyba nie za bardzo ogarniał swoją robotę. Nie lubił jak krowy mu się za trochę bardziej rozchodziły a jak któraś odeszła to ją tak nie umiejętnie zapędzał że nieszczęsna biegła daleko na inne pastwiska.
Gdy nadeszły konie na popas, pies stwierdził że to chyba największe zagrożenie dla stada krów i zaczął je gonić.
Co robi Gruzińska krowa (te w górach były małe) gdy widzi że rozpędzony koń na nią biegnie?
Nic.
Dochodzi do zderzenia, gdzie krowa macha kopytami w powietrzu. Koń biegnie dalej a pies za nim.
Co robi druga miniaturka krowy gdy widzi że koń na nią biegnie?
Nic.
Dlatego składa się jak przeciwnicy Chucka Norissa gdy dostali z pół obrotu. Krowa też dostał, no może nie z pół obrotu ale cios z podkutego kopyta był tak konkretny że cudem było to iż jej żuchwy nie wyrwało.
Pies jakoś tak nie umiejętnie gonił konia że ten zawrócił i pobiegł prosto na pierwszą krowę.
Co robi krowa na widok konia który kilkadziesiąt sekund temu ją potrącił a który rozpędzony znów biegnie na nią?
Nic.
Dlatego przewraca się na ziemię i prawie robi obrót o 360 stopni.
Gdy pies się zmęczył i dał koniom kontynuować spacer na wyższe pastwiska my nie mogliśmy się przestać śmiać o czworonożny pasterz teraz nas obserwował i to spode łba. Tak byliśmy jego kolejnym celem a droga prowadziła obok niego. Czasem się zastanawiałem jak ciężko być piechurem w górach Rumunii albo Gruzji. Co chwile jakiś pies cię atakuje. A nie siedzisz na motocyklu na którym można dodać gazu w odpowiednim momencie.

Skierowaliśmy się w stronę Azerbejdżanu. Jak by mi ktoś powiedział że za dwieście kilometrów będę na prawdziwych stepach to bym nie uwierzył. Najpierw marznę na 3 kilometrach wysokości a by sto kilkadziesiąt kilometrów dalej chować się pod baldachimami przed słońcem.
Nawet krzaczka w Udabno i okolicach nie było. Był za to Oasis Club czyli... Teraz się skupcie bo to pogmatwane.

Udabno to jest takie brzydkie zadupie że aż strach. Nie znowu takie małe ale w 2016r. strasznie zapuszczone. Z części domów podpadał tynk, część budowana z suszonych na słońcu cegieł. W kilku chatach na piętrze w pomieszczeniach zgromadzona jest słoma albo siano.
Drogi we wiosce to wyschnięta glina z koleinami. Nie ma żadnej otwartego źródła wody. W maju upał taki że ciężko wytrzymać. Jedyna atrakcja to dwa monastyry położone kilkadziesiąt kilometrów dalej. Asfaltowa droga biegnąca obok wioski jest mocno zniszczona.
Para Polaków kupiła starą stodoło-oborę w stylu Gruzińskim, zbudowaną z wielkiej płyty i chyba bez użycia cementu. Wszystko wybiałkowane wapnem, budynek nie taki duży. Serwował jedzenie gruzińskie i miejsce na nocleg w domkach z drewna z jakieś kosmiczne pieniądze jak na Gruzję.
Nawet jak na Polskę to było drogo.
Tam nie ma kompletnie nic do robienia.
A jednak się im udało z biznesem, może dlatego że najlepsze Gruzińskie posiłki jadłem właśnie u nich. Jedzenie było tak dobre że czasem się wymienialiśmy kawałkami obiadu aby spróbować innych smaków. Jedzenie było tak dobre że na drogę kupiliśmy od nich taki specjalny gruziński chleb.
Jedzenie u nich było tak drogie że za chleb zapłaciliśmy cztery razy więcej niż w przydrożnych piekarniach. Jedzenie było tak drogie że za jeden skromny gulasz w Oasis mogliśmy w popularnym kurortowym miasteczku nakarmić dwie osoby.
Lecz gości mieli mnóstwo każda wycieczka do monastyrów się u nich zatrzymywała. Może dlatego że byli jedyni w promieniu stu kilometrów.
Podczas kolacji poznaliśmy dwie Finki. Jedna miała sztampową Fińską urodę co nie znaczy że była brzydka, miała blond włosy a druga nie przypominała mieszkanki północy miała czarne włosy i inne rysy twarzy oraz zdominowała urodą swoją koleżankę, przynajmniej według chłopaków.
Blondyna miała 35 lat i uczyła angielskiego a Czarna miała 28 i uczyła rosyjskiego.
(ewentualnie to się wytnie gdy pójdzie do druku)
Rozmowa z nimi się dobrze układała, pewnie dlatego że nic innego nie było do roboty. Pawełek próbował zachować pozory nie patrzenia się na filolożkę od rosyjskiego. Ale najwyraźniej nie umknęło to blondynie gdyż stwierdziła że znajomy ewidentnie się zakochał. Cztery lata po tym zdarzeniu gdy zagadałem do Pawełka i przypomniałem o tej czarnej, on wymienił jej imię i pokazał na facebooku jej nowe zdjęcia.
Wieczorem chłopaki wpadli na pomysł aby na pobliskie wzniesienia zabrać dziewczyny, na oglądanie romantycznego zachodu słońca. Pojechaliśmy bez kasków czarną zabrał Pawełek, Grześ miał ciężko zdejmowalny bagaż na tyle więc ja wziąłem blondynę. Jednak w jednym podnóżku kulka się zacięła od trzymania jej w pionie albo poziomie. Od tamtego dnia już się nie zacinała bo tak mi zależało na tym wyjeździe że aluminiowy podnóżek się rozdął i kulka wraz ze sprężyną poleciała w świat. Zajęło mi to kilka sekund, jakby trzeba było go wtedy wyrwać to pewnie bym to zrobił. Po drodze chłopaki kupili wino w jedynym sklepie, przepłacając dwa razy. Jak by sklepowa chciała żeby przepłacili trzy razy to pewnie by nawet nie zamarudzili. Pojechaliśmy na najwyższy pagórek w okolicy. Grześ tak bardzo chciał być tam pierwszy i pokazać że dał rade że parę razy nie dał rady i się wywalił. Ale dopiął swego. Ja uważałem aby się nie wywalić i obrałem inną drogę. Blondyna coś gadała o bracie który też jeździł na motocyklach i chwaliła zawieszenie. A ja prawie oblewałem się potem bo podjazdy mnie przerażały ale nie mogłem pokazać pasażerce że sobie nie radze i nie daj boże nie mogłem się z nią przewrócić. W końcu wjechaliśmy. Ale jakoś nikt nie potrafił zbudować romantycznej atmosfery albo mi się nie udzieliła, jednak kilka win poszło. Coś tam chłopaki pogadali Pawełek nie mógł się napatrzeć na czarnowłosą i zaczęliśmy wracać. Przed zjazdem gdy rozmawiałem po Polsku z kolegami, nauczycielka rosyjskiego stwierdziła że trochę rozumie co chłopaki mówią ale mnie w ogóle nie potrafi zrozumieć. Ach te magiczne 10% słów Polskich podobnych do Rosyjskich.
Gdy wjechaliśmy na asfaltową drogę moja pasażerka objęła mnie mocniej i wsadziła mi bez pytania ręce pod koszulkę, położyła je na brzuchu a głowę położyła na moim barku...

Droga do Omalo a w miniaturce to nie komfortowe miejsce tylko że wtedy wody było więcej.

https://www.youtube.com/watch?v=ianJpdwyw4Y&feature=emb_title

#motocykle #podroze #mpetrumnigrum
  • 12
Wołam plusujących poprzedni wpis. Koniecznie obejrzyjcie filmik pod tekstem. Pokazuje drogę do Omalo i samo Omalo.

@maciejc, @Uqes, @lentil_soup, @Makalakafa, @arthyart, @bocznica, @kupczyk, @wysuszony_szkielet_kostny_czlowieka, @PDCCH, @MacAron, @ravm, @muttley, @Meserole, @Bill_Brama, @togre, @Sahkez, @blisko_kebab, @rakastankielia, @Pawu1on, @DROPTABLEusers, @MajloooONE, @TenebrosuS, @KurczakPozogi, @kanciak12, @nkrnpp, @gosvami, @ptaszyl, @gawronfly,
Czasem się zastanawiałem jak ciężko być piechurem w górach Rumunii albo Gruzji. Co chwile jakiś pies cię atakuje


@mpetrumnigrum: byłem piechurem w górach w Gruzji, do tego samotnym. Najważniejsze żeby w spotkaniach z psami wykazywać się dużą dozą pewności siebie ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Fun fact: dużo pasterzy po prostu puszcza krowy luzem w górach. Chodzą sobie samopas, bez psa, a jak są zmęczone to wracają do
@brickstone: @MacAron: @golf3cabrio: @Heart: @S_____

Początek tego wpisu napisałem jeszcze raz. Zobaczcie czy jest lepszy i co jeszcze można zmienić.

Jadąc przez chmury. Cz.8

Wyprzedził nas pseudo sportowy samochód, który był prowadzony dość agresywnie. Gdyby droga była prosta to zapewne kierowca pognał by szybko do przodu a ja bym na niego nie zwrócił uwagi. Jednak asfalt wił się pomiędzy górami co skutecznie zmniejszało prędkość Calibry. A we mnie