Wpis z mikrobloga

Motocyklowa wycieczka w góry Kaukazu. Cz2

Nie ma różnicy czy łowisz ryby czy też ludzi. Zasady są te same. Zarzucasz przynętę obserwujesz i w odpowiednim momencie wkraczasz do akcji.

Po wjechaniu do Federacji Rosyjskiej wszystko wydało się jakieś takie większe. Droga szeroka na trzy Białoruskie jej odpowiedniczki i w dodatku płaska jak stół.
Prosty zabieg, a w oczach przyjezdnego robi kapitalne wrażenie.
Zatrzymaliśmy się kilka kilometrów od przejścia aby porozumieć się ze znajomym który zadzwonił do Polskiej ambasady na Białorusi. Tam powiedzieli wprost że to było wymuszenie łapówki i potwierdzili iż żadne dodatkowe papierki nie są nam potrzebne.
Teraz już spokojni ruszyliśmy dalej. Po niedługim czasie skręciliśmy na drogi boczne i następnie leśno-polne.
Zawsze jak wjeżdżam do nowego dla mnie kraju to bacznie przyglądam się wszystkiemu co mnie otacza i wyszukuje różnic pomiędzy nowym krajem a tym z którego przyjechałem i z Polską.
Na razie Rosja wydawała mi się identyczna jaka nasz kraj. Strzeliste sosny, trójkątne świerki, na podłożu mech i trawy takie jak w naszym kraju. Gdyby nie sporadyczne znaki miejscowości myślał bym że jestem u siebie.
W Rosji w ogóle nie dba się o nie asfaltowe drogi. Więc te po których jechaliśmy były w różnym stanie. Kierowaliśmy się w stronę Kurska. Gdy było nam wygodniej jechaliśmy lasami i wiejskimi drogami a gdy takowe drogi znikały wjeżdżaliśmy na główne asfaltowe.
Na pierwszy nocleg usilnie szukaliśmy jeziora, niestety znaleźliśmy tylko staw osadzony na torfowej ziemi. Znów poszedłem brudny spać.
W południe następnego dnia zajechaliśmy do jakiegoś miasteczka na obiad. Jako że jedynym który umiał czytać po Rosyjsku był mój nowy znajomy o stoickim inaczej usposobieniu, przeczytał na głos kartę dań.
Dowiedzieliśmy się że na daniu nr 13. jest napisane kotlet z wieprzowiny. Wszyscy trzej zamówiliśmy po kotlecie a ja jeszcze domówiłem jakiejś warzywnej sałatki.
Kobieta trochę dziwnie się na nas patrzyła gdy składaliśmy zamówienie i naciągnęła nas jeszcze na kompot.
Po pewnym czasie przyniosła trzy kotlety mielone na spodeczkach które podaje się pod filiżanką z kawą.
Trochę dziwny sposób podawania obiadu ale czekamy dalej. Po pewnym czasie przyniosła jeszcze dwie sałatki. Nadal czekamy...
Pawełek po dwudziestu minutach poszedł zagadać. Kiedy dostaniemy kartoszki.
Od tamtego dnia wiem że w kraju Putina każdy element który ma się znaleźć na talerzu zamawia się osobno.
Na szczęście dostaliśmy w gratisie chleb. Więc zrobiłem sobie kanapkę którą przegryzałem sałatkę.
Od tamtego wyjazdu jeszcze dwukrotnie byłem w tym kraju w 2018 i 2019 ale już za chleb trzeba było płacić. To był ostatni rok gdy dawali go do obiadu gratis jak sól czy pieprz.
A odnośnie chleba zawsze w Rosji będą się was pytać czy go nie chcecie, nie ważne co zamówicie.
Może tylko w Petersburgu albo w Moskwie gdy pójdziecie zamówić Pizze to się nie zapytają czy podać chleb. Natomiast do steka za 90zł już nie omieszkają się zapytać (nie zapomnijcie domówić ziemniaczków i sałatki).

Jak już jesteśmy przy jedzeniu to główny skłądnik na talerzu pokazuje w jakiej części kraju się aktualnie znajdujemy.
Puki będziemy w tak zwanej białej Rosji to wszędzie domyślnie będą nam dawać ziemniaki jako główny zapychacz przy obiedzie.
Natomiast gdy będziemy w rejonach muzułmańskich to częściej dostaniemy ryż jako główny zapychacz. Natomiast podstawową sałatką którą zawsze dostaniemy gdy innej nie zamówimy to będą pokrojone ogórki (prawie zawsze ze skórką) i pokrojony pomidor, czasem okraszą to cebulką lub szczypiorkiem ale nigdy nie zapomną o majonezie, dużej ilości majonezu.
Z tym dodatkiem też jest śmieszna rzecz, tak jak my lubimy keczup i dodajemy do wielu potraw tak Rosjanie lubią majonez i dodają do wielu potraw. Niech was nie zdziwi zupa do której łyżką nałożyli porządną porcję nie śmietany tylko majonezu.
I nie ważne że w tej zupie pływa marchewka, nać pietruszki, kawałki parówki(najtańsze mięso) ryż i ziemniaki. I tak na wierzch dowalą wam jeszcze łyżkę majonezu. A czym grubsza kucharka tym więcej majonezu dorzuci.
Jeżdżąc te parenaście tysięcy kilometrów po rosyjskich drogach poznałem głównie jedzenie drogi, które jest też jedzeniem prostym i tanim czyli jedzeniem biedoty.
Podstawa w barze to zupa, zawsze są to te same cztery zupy nie zależnie gdzie się znajdujesz.Ewentualnie może którejś nie być gdy się skończyła. Natomiast w karcie dań prawie zawsze będzie.

Ucha- czyli zupa z przypominająca rosół tylko zamiast makaronu ma ziemniaki a zamiast mięsa ma rybę. Zazwyczaj jest w karcie dań ale często jej nie ma dostępnej.

Soljanka- Człowiek ma wrażenie że kucharz wrzucił do niej co akurat mu pozostało. Więc znajdziesz w niej kawałki parówki albo innej kiepskiej wędliny, kawałki warzyw które mieli pod ręką, zazwyczaj jest to marchewka, kiszona kapusta, kawałki ziemniaków. Bywały też kawałki pomidora i oliwki pokrojone w plasterki. Smak kwaskowaty i trochę słodki. Barwa od przezroczysto czerwonej do tłusto czerwonej.
Koniecznie z łyżką majonezu!

Pamiętam jak jadłem ją pierwszy raz.
Najpierw ją zlustrowałem z wierzchu i nabrałem przekonania że to zupa zrobiona z odpadów poobiednich, ale nic trzeba spróbować. Biorę pierwszą łyżkę wypijam, drugą, trzecią i myślę nie no jest za dobra jak na odpady. Podnoszę czwartą porcję...
-Nie no #!$%@? przesadzili. Mówię do kolegi.
-Ale co nie smakuje? Dopytuje znajomy.
-Oni to robią ze wszystkich odpadków. Perswaduję i aby to udowodnić podnoszę kawał cytryny który znajdował się w zupie.
Wtedy sobie wyobraziłem że robią ją ze zlewek w której znajduje się nawet resztki herbaty. Apetyt mi przeszedł. Potem się okazało że ta zupa ma nie wiele stałych elementów ale cytryna w skórce musi w niej być inaczej to nie soljanka.
Warto spróbować.
Spory talerz zupy to wydatek około 4zł.

Szczi- w każdym barze jest inna bo legenda głosi że jedyny stały element to kapusta, czasem zupa bardziej zawiesista czasem bardziej rosołowata. Ale ogólnie bliżej jej do rosołu jeśli chodzi o przezroczystość. Smak? Trudno powiedzieć bo tutaj naprawdę robią ją z tego co im zostanie. Potrafią dodawać nawet marynowane pomidory i ryż. Choć zazwyczaj są to ziemniaki czasem ziemniaki i ryż razem, marchewka, kapusta nie zawsze kiszona. A zapomniał bym łyżka majonezu musi być.
Koszt za spory talerz 4zł.

Borszcz- Składniki kapusta kiszona, ziemniaki i trochę buraków czerwonych. Za mięso robi parówka lub inne kawałki najtańszej niby szynki. Kolor zależy od ilości buraków, czasem trudno rozróżnić ją od solianki a czasem przypomina kolorem nasz barszcz. Przez kiszoną kapustę jest bardziej kwaskowata niż nasz barszcz i bardziej wodnista.A i bym zapomniał, łyżka majonezu musi być!
Tależ 4 zł.

Pirożki- Moim zdaniem jest to pozostałość starej Słowiańskiej potrawy jaką się także w Polsce dawno temu jadało. Ponieważ ciasto jest pączkowe trochę bardziej ciężkie, smażone na głębokim tłuszczu a farsz zamiast na słodko jak u nas jest na słono. Zazwyczaj jest to zasmażana kapusta(kiszona) z cebulą, piure ziemniaczane z serem białym i cebulą, jest też opcja z parówką w środku. Jadłem je w kilkunastu różnych miejscach w Rosji i zawsze były dobre. A farszu jest w nich tyle że zasadniczo to ciastem się go okleja dookoła a potem wrzuca na głęboki tłuszcz.
Pierożki niestety są podawane bez naszego ulubionego majonezu.
Większe od dłoni.Całkiem smaczne.
Jeśli zjemy dwa na śniadanie, na obiad zupę z pierogiem a na kolację samą zupę to nawet najgrubsi nie poczują głodu.
Sztuka 2-3zł.

Gdy zamawiacie w lepszych barach zupę to czasem zamiast majonezu podadzą łyżkę kwaśnej śmietany. Ilość tłuszczu w organizmie Rosjanina musi się zgadzać!

Po czterech dniach jedzenia zup i pierożków okolice wątroby zaczynają dawać o sobie znać.
I wtedy przerzucamy się na sałatkę, kartoszki i mięso to jest obiad dla bogaczy.
O ile ziemniaki i sałatka są tanie jak u nas to często SAM kawałek mięsa np: kotlet,dewolai czy inny zraz kosztują po 15-20zł za 100g.
Chyba warto być Rosyjskim hodowcą trzody chlewnej.

Zakończmy tą dygresję i wróćmy do wycieczki.
Na nocleg zajechaliśmy nad jezioro blisko dużego miasta. Próbowaliśmy się dostać do lini brzegowej ale wszędzie tam gdzie był jakikolwiek dostęp, stałł ośrodek wczasowy tylko i wyłącznie dla urzędników miasta. A to wszystko położone pomiędzy bagnami, trzcinami i lasem.
Wróciliśmy się do miasta i pojechaliśmy wzdłuż rzeki. Rozbiliśmy się przy jej mniejszej odnodze. Na terenach zalewowych. Cóż to była za przyjemność móc umyć się po tych kilku dniach bez kąpieli. A wieczorem przyszła burza, tak mocno padało że zaczęło mi padać nie wiedzieć skąd do namiotu. Błyskawic było tyle że chyba bym dał rady bez lampki przeczytać tomik poezji Wiesławy Szymborskiej.
Bałem się jednego że rzeka płynąca obok mocno podniesie swój poziom i nas w nocy zaleje. Jej tafla była tylko o 50 cm niżej niż my. Na szczęście poziom wody się tylko nie znacznie podniósł a główna ulewa poszła nad miasto a nie na nas.

Po południu kolejnego dnia wjechaliśmy do pewnej wioski na uboczu. Moglibyśmy ją nazwać nawet sztampową.
Dlaczego?
Miała podstawowe elementy post sowieckiej wioski:
Odpadający tynk w szkole podstawowej był? Był
Popiersie lenina przed szkołą, było? Było
Brama uwieńczona czerwoną gwiazdą ,była? Była.
Główna droga we wiosce gruntowa, była? Była.
Drewniane podupadające chaty, były? Były.
Za wioską dało się przejechać tylko ciągnikiem? Nie dało się...
Chcieliśmy pojechać główną drogą za wioskę ale nie byliśmy w stanie przejechać błotnistym brodem przez rzeczkę. W sumie nawet nie ryzykowaliśmy, gdy znajomy wsadził w to błoto buta i nie dość że wpadł do połowy łydki to jeszcze nie mógł wyjść o własnych siłach. A to był dopiero początek trzęsawiska.
Zawróciliśmy do centrum wioski aby wstąpić do sklepu. Sklep nie wielki bo miał jakieś 20m2 ale posiadał prawie wszystkie podstawowe rzeczy które mogą się przydać mieszkając daleko od cywilizacji. W asortymencie były:
Ubrania w tym myśliwskie, wkręty do drewna te akurat leżały obok kitketa, nafta, folie malarskie. Farby, pędzle, rozpuszczalniki Itp. Oczywiście wszelkiej maści środki higieniczne były, tak samo jak garnki z nierdzewki, szampony, przybory szkolne i wody kolońskie. Nawet mieli mrożonki do odgrzewania w domu.
W sumie najbardziej zaskoczył mnie węgiel drzewny na glira a jeszcze bardziej dwa rodzaje podpałek do tego.
Wszystkiego po trochu, a zakupy podliczała starsza ekspedientka która liczyła wszystko w głowie pomagając sobie czasem liczydłem.

Po południu zajechaliśmy na stację benzynową przy głównej trasie tranzytowej.
Spotkaliśmy na niej Czechów oraz Niemców głównie na BMW GS 1200 z osprzętem Tuaretecha. Spora grupa chyba z osiem motocykli. Jechali do Kazachstanu. Wyglądaliśmy przy nich jak obdartusy. Za nasze trzy motocykle mogliśmy kupić co najwyżej połowę najstarszego BMW bez kufrów. Za naszą całą odzież łącznie z kaskiem mogliśmy kupić parę butów którą jeden z nich nosił. No może jeszcze na jedną rękawiczkę by starczyło.
A żeby było śmiesznej mój motocykl od dwóch dni miał problemy z odpalaniem. Nie wiedzieć czemu czasem nie chciał kręcić rozrusznikiem. I to właśnie był ten moment. Żegnamy się z nimi wskakujemy na motocykle oni się patrzą koledzy odpalają i ruszają a ja. A ja zostaje na miejscu.
Koledzy wracają, udajemy że niby się znamy i oglądamy rozrusznik aż Pawełek mówi:
-#!$%@?ć to. Bierzemy go na pych!
Jednak 650cm3 w jednym cylindrze nie tak łatwo przerzucić przez sprężanie. Dlatego ja siedzę na nim koledzy pchają, Niemcy się śmieją a koło stoi w miejscu. W końcu kolega wpada na pomysł dociążenia tylnego koła i silnik odpala. Pojechaliśmy.
Krajobraz powoli lecz nie ubłagalnie zaczął się zmieniać. Było coraz mniej drzew a wszędzie dookoła rosła wysoka trawa.
Pewnie nie uwierzycie ale to własnie tam była najdłuższa prosta jaką widziałem. Miała ponad 100 km i ani o 1% nie skręcała. To tam przez godzinę jechaliśmy z licznikowym 110km/h i przejechaliśmy dokładnie 106 km. Takie cuda tylko w Kałmucji.
To znaczy cudów mieli znacznie więcej. Na przykład ten że Kałmucy wyglądają jak Mongołowie i są buddystami. Ażeby być bardziej dokładnym to praktycznie są to Mongołowie, tylko mieli do czynienia ze Stalinem który używając magicznego długopisu "zniknął" ich z terenów przy Mongolskich i wyczarował ten naród na najsuchszych terenach Rosji, tuż przy muzułmańskich Dagestańczykach.

O Kałmukach mogę powiedzieć niewiele. Ale bez wątpienia są tradycjonalistami i dbają o folklor.
W tym przypadku akurat chodziło o folklor policyjny. Jest taka stara policyjna sztuczka.
Władza wyszukuje jakąś drogę asfaltową pod długą i sporą górkę. Następnie dogadują się z kierowcą starej Rosyjskiej ciężarówki który jest obładowany materiałami budowlanymi, najczęściej są to potężne płyty betonowe. I każą mu wjeżdżać pod tą górkę z prędkością 10-20km/h. Podjazd ma kilkaset metrów a na asfalcie jest podwójna linia ciągła, której przecięcie w Rosji jest traktowane jak u nas jazda z prędkością powyżej 100km/h w terenie zabudowanym.
Oni sobie stoją na szczycie ale tak schowani abyś ich nie widział.
Nie znałem tej sztuczki i wyprzedziłem ciężarówkę na podwójnej ciągłej a miłośnicy folkloru mnie zatrzymali i zaprosili na przednie siedzenie do radiowozu.
Po czym radiowóz ruszył, na szczęście tylko zrobił sporo koło aby nawrócić.
-Daj Twoje dokumenty i maszyny. Powiedział ten przy kierownicy (drugi siedział z tyłu).
Obydwoje byli bardzo uśmiechnięci.
Dałem.
Teraz zacząłem myśleć jak wybrnąć bez szwanku z tej kabały.
-Słuchaj odwaliłeś straszną manianę wyprzedzałeś na podwójnej ciągłej. Za takie coś u nas w kraju zabiera się prawo jazdy. Zaczął jeden z nich ciągle się uśmiechał.
Milczałem.
Oni też...
Wstęp mieliśmy już za sobą teraz zaczęły się negocjację.
W tym czasie ciężarówka z betonowymi płytami wtoczyła się na górkę i zjechała w lewo od drogi aby stanąć na wielkim poboczu. Czekała.
Tą policyjną metodę można przyrównać do wędki, gdy zatrzymany odjedzie ciężarówka zawraca i jedzie w dół tam znów zawraca (policjanci zarzucili przynętę na szczupaka), po czym powoli wjeżdża na wzniesienie (policjanci powoli zwijają żyłkę z przynętą).
Jednak wróćmy do środka radiowozu.
-Ewentualnie możemy cię ukarać mandatem w wysokości 1800zł (szybko przeliczyłem w głowie sumę) tak się cieszyli że wyglądali jak dwa mongolskie słońca.
Coś musiałem zrobić postanowiłem grać nie znajomość języka.
-Nie ponimaju. (Nie, specjalnie powiedziałem po polsku aby podkreślić kompletny brak znajomości Rosyjskiego)
-Ale ewentualnie możemy tobie wystawić mandat na 1200zł. Mówiąc to dalej byli zadowoleni.
-Nie ponimaju.
........
-Słuchaj za to co zrobiłeś musisz dostać mandat, według prawa powinniśmy zabrać Tobie prawo jazdy ale zapłacisz tylko 800zł i będzie dobrze. Policjant mówił to już z normalnym wyrazem twarzy.
-Nie ponimaju.
-Weź nie ściemniaj że nic nie rozumiesz, na pewno wiesz o co chodzi. Zapłacisz 600 zł i będziemy rozliczeni. Już się nie uśmiechał.
-Nie ponimaju.
Wkurzyli się i zawołali Pawełka zagadali z nim, on zasadniczo też nagle doznał amnezji i nie ponimajał co do niego mówili. Odprawili znajomego.
-Dobra dasz 400zł i możesz jechać. Zniecierpliwionym głosem powiedziało słońce z przedniego fotela.
-Nie ponimaju.
-Ni ponimaju, ni pominaju (zaczął mnie przedrzeźniać mocno wkurzony policjant)
Po czym wziął kartkę i ołówek i zaczął się bawić w kalambury.
Ja szybko musiałem wymyślać nową strategię i przypomniałem sobie co mówił Pawełek dwa dni temu.
Mongolskie słońca bardzo się starały. Najpierw narysowali szosę, następnie linie ciągłe na szosie.
Teraz pokazywali mi palcami że to coś na kartce to jest asfalt. Ja na znak że zrozumiałem pokiwałem potakująco głową. Oni ewidentnie przestali się irytować.
Następnie jeden z nich narysował znak zakazu wyprzedzania i wskazał na linię na jezdni. Potaknąłem że rozumiem. Oni się rozpromienili.
Narysowali ciężarówkę która jedzie pod górę i okazali na tą która stało przy drodze. Potaknąłem że zrozumiałem. A teraz narysowali mnie na motocyklu, przytaknąłem a oni już się uśmiechali.
Dorysowali linię która pokazywała jak wyprzedzam Kamaza na zakazie. Gdy potwierdziłem że rozumiem iż wyprzedziłem na zakazie i że to jest nie dozwolone, znów promienieli jak dwa Słońca w kraju Dżyngis-chana
-Mandat wynosi 800zł, powiedział policjant i jednocześnie napisał mi te cyferki na kartce.
Czas było przetestować metodę od Pawełka.
-Kredit mandat. Odpowiedziałem.
Tak nagle przestali się uśmiechać że aż miałem ochotę prychnąć urywanym śmiechem.
-Mandat wynosi 800zł płacisz i my cię puszczamy.
-Kredit mandat. Gadałem jak katarynka.
-Dobra wypiszemy ci na 400zł mandatu i jesteś wolny.
-Kredit mandat.
-Ale kredytowy mandat polega na tym że zabieramy Tobie dowód rejestracyjny, ty jedziesz na pocztę opłacasz ten mandat i z potwierdzeniem wpłaty jedziesz na komendę odebrać dowód.
Lepiej zapłać teraz te 400zł. Podniesionym i zirytowanym głosem przemawiał Pan władza.
-Kredit mandat. Trzymałem się kurczowo tego słowa.
......
.....
.....
-Dobra masz tutaj swoje dokumenty i jesteś wolny. Mówiąc to policjant z przedniego fotela oddał mi papiery i pokazał na drzwi. A jego twarz wyrażała znudzenie i rezygnację.
-Spasiba Panowie. Powiedziałem po czym wysiadłem. Ruszyliśmy w stronę granicy z Dagestanem.
To co nas tam spotkało w przeciągu dwóch dni na długo zostanie w mojej pamięci.

#podroze #mpetrumnigrum #motocykle
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach