Wpis z mikrobloga

-1 w krokach pozostających do fazy grupowej i +1 do serii meczów bez porażki w 90 minutach. Na papierze wygląda to lepiej niż na boisku, ale lepiej przybliżać się do celu nawet w taki sposób, niż cieszyć się z porażki/odpadnięcia po bohaterskiej walce.

To odpadnięcie jeszcze jest możliwe, zwłaszcza przy takiej formie Legii. Ale już to, że mając słabszy dzień grała do końca i znowu strzeliła ważnego gola w doliczonym czasie, jest lepsze niż gdyby miała się poddać i nic nie zrobić. Kilka razy w sezonie trzeba umieć przepchnąć taki kiepski mecz na swoją korzyść, a gdy robi się to w kluczowym momencie sezonu, to tym bardziej propsy.

Oczywiście ten mecz nie powinien tak wyglądać. Dostaliśmy od początku obiecujące, ofensywne ustawienie, które od razu przyniosło skutek. Slisz w obecnej formie raczej by nie przeprowadził takiego rajdu ani go nie wykończył. Pech sprawił, że ten plan, mimo szybko strzelonego gola, posypał się, a sprawy wymknęły się spod kontroli bardziej niż się spodziewano.

Flora nie broniła bardzo głęboko, tylko starała się wychodzić do nas, ale i tak tworzyły się przestrzenie, które można było zagospodarować. Parę razy zawodnicy Legii byli nieatakowani na połowie Flory i udało się nawet zawiązać kilka akcji. Z piłką przy nodze było tak sobie, ale jeszcze nie tragicznie. Za to na swojej połowie już działy się koszmarne rzeczy. Czasami pod naciskiem, a czasami nawet bez, Legia traciła piłkę, gdzie zespół był ustawiony już mocno z przodu i był kompletnie nieprzygotowany do tego, że zaraz trzeba się wracać i bronić. Po pewnym czasie Florze opłacało się nawet wybijanie piłki na chaos, bo nawet jeden-dwóch zawodników było w stanie się przebić przez naszą obronę.

Na szczęście taki Zenjov niewiele był w stanie zrobić, ale już Ojamaa wkręcił nas kompletnie. Nie tylko Juranovicia, ale swoim zwodem oszukał też Wieteskę, który zrobił krok w niewłaściwą stronę i odsłonił napastnika, który był w ten sposób zupełnie nieobstawiony. Całkiem niezły byłby to mecz Wieteski, nawet za wybicia w aut nie mam pretensji, bo lepsze to niż jego bawienie się w stylu Rzeźniczaka. Ale tu niestety popełnił błąd. Hołownia był od niego znacznie gorszy, tak że jego stroną zwykle coś się działo niedobrego pod naszą bramką, ale w decydującym momencie nie jest nawet w top dwójce winnych, tak to się układa.

Nie wiem, czy to trudy gry co trzy dni, czy inne problemy, ale problemem była też słabsza dyspozycja Martinsa i Emreliego. Ten pierwszy dawał się ogrywać w starciach, które trzy lub siedem dni temu rozgrywał jak profesor. Azer miał podobno problemy ze zdrowiem. To chyba mogło się odbić na nim, bo o ile nie można mu odmówić chęci, to z jego gry nic nie wynikało.

Jak jeszcze dodamy do tego niewielkie wykorzystanie wahadeł i Pekharta, który do kreatywnych nie należy, to zostaje nam właściwie tylko Luquinhas i kilka jego przebłysków. Nie bardzo wiem, czemu Mladen i Jura byli tak dziwnie ustawieni w pierwszej połowie. Niby wychodzili do przodu i brakowało ich, gdy trzeba było wracać, ale nie byli też ustawieni bardzo szeroko i wysoko, tylko gdzieś w okolicach połowy boiska. Po zmianie ustawienia w drugiej połowie trochę się to poprawiło, udało się m.in. zacentrować na głowę Pekharta, ale mam wrażenie, że Legia próbowała grać trochę inaczej niż do tej pory. Sporo prób przebicia się środkiem i szukanie wahadeł dopiero wtedy, gdy są całkowicie nieobstawione (to drugie to akurat na plus). Szkoda, że potrzebowaliśmy straty gola i korekt w składzie, żeby końcówka mogła wyglądać przynajmniej trochę lepiej. Nadal było to męczące, patrzeć jak Legia próbuje strzelić z ataku pozycyjnego, ale przynajmniej przeważała w tym okresie, a nie grała wyrównany mecz z Estończykami.

Wreszcie dał nam coś stały fragment. Wprawdzie znowu możemy mówić o pomocy ze strony przeciwnika, ale przynajmniej zagranie Mladenovicia i nacisk Jędrzejczyka na coś się w tej akcji przydały. Już wcześniej mogło to się lepiej skończyć po rzutach rożnych, ale była interwencja bramkarza, a potem zawodnika z pola na linii. Z akcji, oprócz główki Pekharta w drugiej połowie i strzału Luquinhasa z dystansu, ciężko coś przywołać w drugiej połowie, a jednak stałe fragmenty w końcu przyniosły konkretne zagrożenie i przede wszystkim gola.

Nie wiem, czy Lopes robi się naszym drugim Hamalainenem, ale chyba jest trochę tańszy, a ważnych goli w końcówkach ma już coraz więcej. Nie potrafię się do niego przekonać, gdy gra od początku, właściwie nawet z ławki nie imponuje, ale gdy wchodzi w drugiej połowie, to potrafi dać konkret. Może się okazać, że warto go trzymać nawet na te kilka razy w sezonie. Już w poprzednich rozgrywkach mogłoby być ciężko bez jego trafień z Lechem i Piastem. Ktoś by grał zamiast niego, ale nie wiadomo, czy by się znalazł tam, gdzie powinien. Tak samo i tutaj, piłka poleciała w strefę idealną do uderzenia, ale był tam on, a nie kto inny. To na razie nasz wielki atut, w słabszej formie jest jeden, albo nawet dwóch podstawowych napastników? Wchodzi trzeci i robi swoje, a za nim jest jeszcze dwóch-trzech młodych, z których nie wiadomo, czy któryś się jeszcze nie przyda w tym sezonie. Obyśmy na wszystkich pozycjach mieli takie zabezpieczenie.

Z tym może być problem, bo mnożą się kontuzje. Trochę wychodzi gra co trzy dni, trochę pech, mam nadzieję, że nic związanego z przygotowaniami. W każdym razie oprócz Jasura wypadli nam już Miszta, Johansson i Kapustka, problemy mają Emreli i Martins, Jędrzejczyk może grać co najwyżej co tydzień, Mladenović pozostaje bez zmiennika. Josue został wpuszczony prawdopodobnie dlatego, że była taka konieczność, a nie dlatego, że już zasłużył na tyle minut gry. Nie mamy wyjścia, inni zawodnicy muszą wchodzić, a już w sobotę z Wisłą Płock chyba trzeba będzie zrobić sporą rotację, nawet ryzykując wynik. Ciężko mi sobie wyobrazić, że wszyscy będą w stanie zagrać za kilkadziesiąt godzin w lidze, a potem już we wtorek w Estonii. Zaplanowanie tego z głową jest teraz głównym zadaniem Michniewicza, który chyba zdaje sobie sprawę, jakie mogą być problemy przy grze co trzy dni.

Odwołuję się do pecha, bo w przypadku Miszty czy Kapustki po prostu tak właśnie było. Urazy przy cieszynkach się zdarzają, jest to w pewien sposób kuriozalne, ale w tym przypadku nie było tu nic niestosownego czy przesadzonego, a po prostu nieszczęście. To chyba jest oczywiste dla każdego, kto normalnie podchodzi do piłki. Każda niedyspozycja podstawowego zawodnika może być dla nas sporym utrudnieniem i mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Choć zwykle, gdy sztab mówi głośno o najgorszych przeczuciach, to one zwykle się sprawdzają. Oby tym razem tak nie było.

Właściwie, gdyby nie ta kontuzja Kapustki, to byłoby w miarę nieźle. Wprawdzie postawa przez większość meczu stanowi powód do niepokoju, ale to znowu jest motyw gry ze znacznie słabszymi przeciwnikami. Drużyna Michniewicza i tak wyszła z tego obronną ręką, bo stanowczo za często takich meczów nie wygrywała. Ostatnie 30 minut pokazało, że można, nawet jeżeli mamy słabszy dzień, a teoretyczny outsider radzi sobie nieźle na naszym boisku.

To wszystko może zweryfikować jeszcze rewanż, który nie będzie tak spokojny, jak byśmy chcieli. Przy takiej grze i tak wyciągnęliśmy maksimum, więc nie możemy narzekać na wysokość zaliczki przed drugim meczem. Dziś Legia miała problem z zarządzaniem korzystnym wynikiem, który utrzymywał się przecież przez 50 minut. Pojawiły się nerwy, których raczej nie zakładaliśmy. Z Norwegami udało się to przekuć pozytywnie, w koncentrację, tutaj tego brakowało, a wiemy, że nie może zabraknąć za tydzień. To nie są trzy-cztery, ani nawet dwie bramki przewagi, tylko wciąż wszystko będzie sprawą otwartą. Pozostaje pytanie, jak zawodnicy na to zareagują. Teraz już tym bardziej nie ma co się nastawiać na świetny mecz, tylko raczej na ostrożną grę, żeby nie popełnić błędu. A w międzyczasie zapewne strata punktów z Wisłą Płock, bo priorytet w drużynie jest pewnie w tej chwili dość jasno określony.

#kimbalegia #legia
  • 4
  • Odpowiedz
@Kimbaloula: możesz mi powiedzieć jaki ustawieniem Legia grała na początku, jakim po zejściu Kapustki a jakim po wejściu Lopeza za Hołownię?

Mam wrażenie, że to jest wina ustawienia i zawodnicy jakby nie wiedzieli do kogo mają grać.
  • Odpowiedz
@qluch: Z Kapustką zagrała niecałe trzy minuty, ale Kapustka zagrał w miejscu Slisza, reszta podobnie jak do tej pory (Emreli jako druga dziesiątka lub drugi napastnik).

Po wejściu Slisza bez zmian, oprócz tego, że dwaj skrajni środkowi obrońcy wchodzili w korytarze między środek a wahadłowych.

Po wejściu Lopesa czwórka z tyłu, Slisz z Martinsem zostali tak jak byli, Luquinhas trochę bliżej lewej strony, a Josue centralnie za dwoma napastnikami. Prawa strona
  • Odpowiedz