Wpis z mikrobloga

Czasem tak po prostu jest, że niektórymi rzeczami trzeba się podzielić - może to będzie dla kogoś przestroga.

Kiedy byłem małym chłopcem, kiedy jeszcze żyli moi ulubieni dziadkowie, kiedy miałem jeszcze kontakt z bratem, byłem bardzo szczęśliwy. Nie żebym teraz był jakoś szczególnie nieszczęśliwy, bardziej ma to związek z kompletnym poczuciem pustki i obojętności. A może tylko mi się tak wydaje, pomyślę nad tym dokładniej w dalszej części wpisu. Wracając do tematu - wszystko dookoła ukochałem w sposób niezwykły. Jako kilkulatek zadawałem mnóstwo pytań, chciałem wiedzieć wszystko o wszystkim, zachwycić potrafiłem się najmniejszą błahostką. Mama zaszczepiła we mnie pasję do książek, pochłaniałem je w ilościach hurtowych. Już w wieku 10 lat udało mi się przebrnąć przez całą trylogię "Władcy Pierścieni" z czego jestem bardzo dumny do teraz. Trylogia filmowa w piątkowe wieczory (Superkino w TVN) to było święto dla mnie i dla mojego brata; zawsze zamawialiśmy pizzę i oglądaliśmy naszych ulubionych bohaterów z szeroko otwartymi ustami, to były magiczne chwile, które wspominam chyba najlepiej. Chociaż patrząc na to wszystko teraz, z perspektywy czasu, wiem, że wtedy powinienem był się już powoli martwić. Będąc małym chłopcem nie zastanawiałem się zanadto, dlaczego mama zawsze zamawia pizzę w tajemnicy przed tatą. Zawsze chodził spać wcześnie, koło 20 leżał już w sypialni i szykował się do spania. Raz tylko mama powiedziała do mnie i brata coś w stylu "Tata nie byłby zadowolony, że wydajemy pieniądze na takie głupoty jak pizza". Nie mam pojęcia, dlaczego tak było, bo wiem, że ojciec miał pieniądze, ale nie wiedzieć czemu niechętnie je wydawał. No, poza piwem i papierosami, ale jako kilkuletni chłopczyk nie skupiałem się na takich rzeczach. Szkołę podstawową wspominam dobrze, miałem świetnych kolegów, nauczyciele mnie lubili, a ja do mniej więcej czwartej klasy bardzo chciałem się uczyć. Ekscytowałem się skalą stopniową - w końcu będę mógł pokazać na co mnie stać, a ta mityczna średnia ocen powinna wynosić nie mniej niż 5.0, nie chciałem być gorszy od starszego o dwa lata brata. Powoli jednak mój zapał do nauki gasł, mama co prawda bardzo mnie chwaliła za oceny, ale brakowało mi pochwał od taty. Piątki kwitował początkowo skinieniem głowy, gorsze oceny surowymi reprymendami, zaś na końcu odnosił się obojętnie już do wszystkich otrzymanych stopni. Stałem się zapominalski, czytałem jeszcze więcej. Szczególnie po nocach, gdy nie mogłem spać. Kilka razy polonistka gorąco mnie zachęcała, żebym wystartował w popularnym "Kangurku" z języka polskiego, ale bałem się. Sam nie wiem, czego. Raz tylko dałem się namówić, ale stchórzyłem. Teraz myślę, że obawiałem się porażki wobec której tata nie da mi wsparcia, którego tak potrzebowałem. Wiem już, że ojciec jest najważniejszą podporą dziecka. Trampoliną od której powinienem się odbić i w razie czego łagodnie na nią upaść, by w razie potrzeby odbić się jeszcze raz. Mocniej i wyżej. Niestety na ten moment byłem już tylko powietrzem. Chociaż, może nie powietrzem, bo powietrza chociaż nie trzeba karmić, a ja stwarzałem nawet tak głupi problem. Przełom gimnazjum i podstawówki to czas w którym tata bardzo podupadł finansowo i zaczął pić już co wieczór. Lubił mieć pieniądze, a ich brak traktował jako plamę na honorze i życiową porażkę. Zaczął robić huśtawki i domki z drewna pracując od rana do wieczora ze swoim przyjacielem. Nie zarabiał jednak tyle, ile by chciał, a gdy wspólnik odszedł, zamknął interes. Zbiegło się to w czasie ze śmiercią mojego dziadka od strony ojca. Nie za bardzo za sobą przepadali, nie wiem dokładnie, co było między nimi, wersję są różne w zależności od tego, kto przedstawia akurat swoją. Wujek, ciotka, mama... Każdy opowiada o tym zupełnie inaczej. Jako nastolatek stawałem się po prostu smutny. Nie chciałem wracać do domu po szkole, wiedziałem, że znowu będą toczyły się głośne awantury. Bałem się nawet poprosić o nową bluzę czy buty, zawsze musiałem rządzić się z pieniędzy otrzymanych na urodziny lub inną okazję. Może trochę roszczeniowo podchodziłem do tego typu spraw, ale chciałem się ładnie ubrać, a do tego czasem pojechać do kina lub nawet na głupi spacer do parku. Takich atrakcji jednak nie mogłem uświadczyć, mama stanowiła kurę domową przykutą do podwórka, domu i ewentualnie drogi do sklepu. Pieniądze miała skrupulatnie wydzielane, a z każdego nawet najmniejszego wyjścia musiała się później tłumaczyć. Ojciec, rzecz jasna, wychodził gdzie chciał i kiedy chciał, nawet w środku nocy. Czy miał romans? Mama twierdzi uparcie, że tak. Dla mnie były to jednak tylko kolejne bezsenne noce, gdy zapłakana mama miotała się po podwórku i wypatrywała męża w nadziei, że może jednak jej nie zdradził. Pod koniec gimnazjum czułem się już jak - kolokwialnie mówiąc - wielkie, nikomu niepotrzebne gówno. Paliłem dopalacze, stopnie leciały na łeb na szyję, u szkolnego pedagoga lądowałem minimum raz w tygodniu. Nie byłem jednak nikim pokroju chuligana, nikogo nie krzywdziłem. Stałem się kimś w rodzaju klasowego błazna, psociłem i robiłem wiele głupot, byleby być lubianym. Zresztą, nikt poza matką się tym nie interesował. Pedagog wychodził z założenia, że trzeba mnie dla przykładu surowo ukarać, a mi było to całkowicie obojętne, bo przynajmniej będę miał czym chwalić się przed kolegami. W domu nikt za bardzo się nie przejmie. Z bratem kontakt straciłem całkowicie, co jest swoistym paradoksem, ponieważ dzieliliśmy pokój. Bardzo się ucieszyłem, gdy zdałem gimnazjum z wcale nienajgorszymi wynikami w testach gimnazjalnych. Złożyłem papiery do byle jakiego liceum, w byle jakiej dzielnicy po byle jakim researchu. Ot, przynajmniej zaczną się imprezy z prawdziwego zdarzenia. Czas szkoły średniej spędziłem faktycznie na imprezowaniu, epizodach depresyjnych, rozpaczliwych próbach zawiązywania bliższych relacji. Tak bardzo pragnąłem akceptacji i bycia lubianym. Wiele razy słyszałem, że jestem przystojny i zabawny, ale nie miałem wcale tak wielu znajomych. Większość stanowili imprezowicze z którymi kontakt urywał się aż do następnego wspólnego zalania pały na domówce albo starym rynku. Maturę zaliczyłem bezproblemowo, również wcale dobrze, za radą matki wylądowałem na studiach. Filologia polska. Szybko z niej zrezygnowałem, aczkolwiek nie ukrywam, że miałem sporą smykałkę do choćby dziennikarstwa, co przy wyborze specjalizacji w późniejszym czasie ściśle mogłoby się wiązać ze wspomnianym kierunkiem studiów. Ach, ile bym dał, żeby cofnąć teraz czas. Wylądowałem w Januszexie za 2200 netto, z toksyczną szefową, pozbawionymi ambicji współpracownikami. Zbiera mi się na łzy, gdy pomyślę, że tylko w takim środowisku czuję się bezpiecznie. Wśród wypranych z życia zombie dla których osiągnięciem jest #!$%@? kolegi z pracy przed przełożonym. Po roku czasu nastąpił u mnie jeszcze przedśmiertny dla mojej ambicji i dźwignięcia się z dołka podryg, ale trafiłem z deszczu pod rynnę. Zakład ślusarski, darmowe nadgodziny, apodyktyczny szef, który przypominał mi ojca. Dlatego też bałem się mu sprzeciwić. Nie zdobyłem się nawet na wyznanie mu szczerego powodu odejścia z pracy po niecałych trzech miesiącach. Zamiast wygarnięcia mu wszystkich złych rzeczy, których dopuszczał się na pracownikach, ja zdobyłem się tylko na głupią, zmyśloną wymówką. Byłem tak już wtedy zagubiony, że strzeliłem sobie w kolano raz jeszcze. Wróciłem do punktu wyjścia - podjąłem pracę w firmie ojca, który odziedziczył po matce. Swoją drogą, jest to zakład pogrzebowy w którym pomagałem (byłem do tego zmuszany, musiałem kopać groby i pracować przy nieboszczykach już w wieku nastoletnim). Zatrudniono mnie oczywiście na umowę o dzieło, wpisywano mi głupie godziny pracy, które nijak się miały do rzeczywistości. Harowałem po 12 godzin dziennie 7 dni w tygodniu dostając początkowo 10zł/h. Byłem nieludzko wręcz dokładny, bo ojciec potrafił doczepić się do wszystkiego, ale zamiast pochwał zawsze słyszałem tylko krytykę. Wiele razy chciałem odejść, ale mama błagała mnie, żebym został, bo inaczej firma sobie nie poradzi. Tata to pracoholik i alkoholik w jednym. Pierwsze piwa wypija już o godzinie 17, ale potrafi dłubać przy pomnikach nawet do 21, kręcąc się po podwórku już od 7. Kiedy trzeba jechać po ciało w nocy, zawsze wysyłany jestem ja. To nic, że znowu prześpię tylko cztery godziny, znów przepracuję cały dzień, a na końcu usłyszę, że przecież tata robi więcej ode mnie i nie mam prawa narzekać. Zdarzyło się nawet, że będąc ciężko chory, na antybiotyku, musiałem w środku zimy kopać z tatą grób głębinowy, bo obraził się na pracownika i stwierdził, że on sobie poradzi z tym sam. Przestraszona mama kazała mi kopać razem z nim. Zdawała sobie sprawę, że musi wybrać. Albo spokój kosztem mojego zdrowia, albo kolejna nocna awantura. Niedawno zostałem wspólnikiem, ale tak czy siak nie mam prawa głosu. Dostaję godziwe pieniądze za swoją pracę, ale jestem wycieńczony. Pracuję nadal 7 dni w tygodniu, a jakakolwiek próba podjęcia tematu przemęczenia i wyniszczenia kręgosłupa przez dźwiganie kończy się tym, że "tata pracuje i pracował więcej". Oczywiście jestem odpowiedzialny za wszystko: kosmetykę zwłok, transport, rozbiórki nagrobków do pogrzebów, a nawet kopania wszystkich dziur na cmentarzach. Tata nie kopie i nie zajmuje się kosmetyką, bo tego nie lubi i narzeka na kręgosłup. On ma prawo wyboru, ja nie. Ale nie protestuję, wtedy jest jeszcze gorzej. Obawiam się, że dla mnie nie ma już odwrotu, ale jeżeli Ty doczytałeś ten post do końca i stoisz przed otwartą furtką, jesteś w mniej więcej takiej sytuacji jak ja, odetnij się. Błagam, nie popełniaj moich błędów. Toksyczni rodzice nie zdają sobie sprawy jak bardzo cię krzywdzą i nie zdadzą sobie z tego sprawy nigdy. Pozwól sobie spróbować żyć inaczej, wiem, że to trudne i strasznie się boisz, ale wszystko będzie lepsze niż trwanie w takiej wyniszczającej relacji.

#depresja #toksycznirodzice #toksycznyojciec #ojciec #rodzina
  • 2
  • Odpowiedz
@Kornik885: J*bać takich ojców. Sam mam takiego pasożyta na karku. Od małego szczepił we mnie poczucie, że jestem gorszy od reszty. Dziećmi z rodziny sie ekscytował, opowiadał mi jak to kuzynka pojechała do zoo. A mi tylko zoo obiecał xD
Minęły lata picia, męczarni i braku spokoju. Zacząłem pracować i on stal sie nie zdolny do pracy. A zus nie wydał mu żadnego świadczenia, bo rusza rękami i nogami więc
  • Odpowiedz
@Kornik885: Tekst z trampoliną bardzo dobry i trafiony w punkt.Muszę go sobie gdzieś zapisać.Piszesz że twój dziadek miał kiepską relacje z twoim ojcem więc to znaczy że ta kosa między nimi sprawiła że twój ojciec jest taki jaki jest.Znaczy tak sobie myślę.Mam troszke podobnego ojca który też nie miał dobrej więzi z ojcem(właściwie to jej prawie nie miał) więc z tego powodu nigdy mnje nie chwalił a tylko się #!$%@?ł
  • Odpowiedz