Wpis z mikrobloga

Przestaję rozumieć #bieganie. W tym sezonie zejść poniżej 60 minut na 10 km to dla mnie mission impossible. Poczytałem trochę wpisów na tagu, ludzie biegają od kilku miesięcy i mimo nadwagi mają lepsze czasy niż ja po 5 latach trenowania (w tym sezonie robię ok. 60 km tygodniowo) i BMI w normie.

Zdemotywowałem się, objadłem się w sobotę wieczór pizzą, wypiłem dwa piwka, i... na drugi dzień, mimo że nie cisnę tempa na max możliwości, biję swoją życiówkę na dyszkę, udało się bez forsowania tempa zejść poniżej 58 minut. No to w niedzielę po biegu, w nagrodę zajadam się klasycznym polskim tłustym niedzielnym obiadem którego nie powinno być w diecie biegacza, wieczorem piję dwie lampki wina i... następnego dnia biję rekord sezonu na 5 km, czas w okolicach 27 minut.

To wciąż daleko od czasów które by mnie satysfakcjonowały jak na tyle wkładu sił i czasu w trening, ale zastanawia mnie jak to możliwe, że akurat najlepszą efektywność organizmu mam po ciężkim kalorycznym żarciu i alko, a nie wtedy gdy się przykładam do diety, gdy biegam po jakichś makaronach i wodzie z cytryną.
  • 5
  • Odpowiedz
@southlander: każdy organizm jest inny i od dnia tez zależy, ja np rano zjem jaka smieszna ilosc granoli z mlekiem, potem trening silowy i bieganie po i 8km robie w 45 min ze sporym zapasem sił (bo nie biegam na czas) na dużo szybszy bieg, ale chciałem się trochę poopalać :D. a np tydzien wczesniej po takim samym zestawie 4km mnie niemalże uśmierciło
  • Odpowiedz
@JaktologinniepoprawnyWTF: No dobra, ale organizm na jeden posiłek nie potrzebuje aż tylu kalorii (tym bardziej tłuszczów) co w dużej domowej pitcy, czy trzech plastrach karkówy z ziemniakami. O alko już nie wspomnę, które powinno teoretycznie obciążać organizm jeszcze na drugi dzień jeśli chodzi o tego typu wysiłek jak bieganie.
  • Odpowiedz