Wpis z mikrobloga

Najwyższa z gór. Cz 13

Wierzyłem że gorszej drogi prowadzącej do granicy nie może już być. Tak jestem człowiekiem małej wiary.
Droga wiodąca od granicy z Tadżykistanem była gruntowa a za grunt robiła w większości mokra glina, częściowo przykryta śniegiem.
Łatwiej się jechało po śniegu, ponieważ opony motocrossowe się mniej ślizgały.
Na górze widzieliśmy Mercedesa na Kirgiskich blachach. Jako on się tam dostał? Nie mam pojęcia.
Droga prowadziła zakosami na dół. Przejechaliśmy tak kilka kilometrów. Po drodze spotkaliśmy jakiś Azjatów z krajów rozwiniętych, oraz niżej jednego europejczyka który próbował poczęstować nas czekoladą, odmówiliśmy. Chyba jeszcze nie wiedział że następną kupi dopiero za 500km.
Wszyscy oni prowadzili rowery pod górę.
Powiedzieliśmy że mają szczęście iż jadą z Kirgistanu do Tadżykistanu gdyż codzienny i nieustający wiatr dmie właśnie w tą stronę stronę. Okazało się że jest to informacja powszechna wśród rowerzystów i każdy wybiera ten kierunek przejazdu. No prawie każdy, pewien Polak znany z survivalu na youtubie wybrał taki jak my. Jego problem polegał na tym że jechał rowerem w odróżnieniu od nas. Nie dał rady.

Zjeżdżaliśmy coraz niżej i niżej minęliśmy nawet jakąś chałupę a Kirgiskiego przejścia granicznego nadal nie było.
W końcu zatrzymało nas ogrodzenie i zamknięta brama.
Za bramą całkiem kulturalne budynki a za przejściem widać było zielone fragmenty roślin.
I nawet cieplej się zrobiło i przestało tak wiać.
Gdy bramę otwarto akurat była przerwa obiadowa.
Luźna rozmowa na dworze z pogranicznikami przebiegała w miłej atmosferze.
Obserwując czyste budynki z cegły oraz zadaszenia i kanały do przeglądu podwozia w samochodach. Doszliśmy do wniosku że ten kraj to jednak jest bogatszy. Baraki stały, ale na uboczu i służyły tylko za sypialnie, w odróżnieniu od Tadżyckich gdzie pogranicznicy uzupełniali papiery zaraz obok naczyń i mając łóżka za plecami.
Nawet pracownicy jacyś tacy milsi. No i te skrawki roślin za ogrodzeniem cieszące oko.
Było ciepło i prawie nie wiało. Miła odmiana po niegościnnych górskich terenach Tadżykistanu.
-Teraz musicie się udać do Tego dużego budynku. Poinformował nas jeden z rozmówców.
No to poszliśmy.
-GDZIE MI SIĘ TU W BUTACH ŁADUJESZ! Na dwór i ściągaj je. Wykrzyczał jeden z pograniczników siedzący w budynku.
No tak przez moment dałem się ponieść fantazji i myślałem że w innym kraju będą inne obyczaje.
Teraz znów w skarpetkach dreptałem od jednego urzędnika do drugiego i tylko raz musiałem wyjść na zewnątrz aby pokazać co wiozę na motocyklu.
W końcu w skarpetach poszedłem do najważniejszego podbijacza pieczątek.
A tam wisiał wielki plakat ze zdjęciami informujący jakie zwierzęta są pod ochroną i jakie kary grożą za zabicie danego przedstawiciela fauny.
Władca pieczęci powiedział abym się zaznajomił z planszą.
-A ile tej pantery śnieżnej macie w kraju? Zapytałem łamanym Rosyjsko Polskim.
-Chyba niewiele bo kłusownicy większość odstrzelili.
Lubię jeździć na wschód także z tego powodu że ja jako Polak nie znający żadnych języków a tylko kilka słów po rosyjsku, jestem w stanie jakoś się dogadać w Kirgistanie, czyli w kraju o którego dokładnym położeniu Geograficznym mało kto wie w Polsce.
Na odchodnym kolega zapytał się jednego z pograniczników jak dostać się do piku Lenina.
- Jedziesz prosto, we wiosce w lewo przejedziecie 40 km i przed mostem w lewo, pod łukiem witających wspinaczy a potem ze skosa stepami. Będziecie się wspinać?
-Nie absolutnie nie. Odpowiedziałem
-Czemu? To łatwa góra.
Jakby była łatwa to by tam się dało wjechać motocyklem, pomyślałem.
Trochę dziwna sytuacja bo Pik Lenina leży po stronie Tadżyckiej lecz tuż przy granicy z Kirgistanem i to od tej strony ludzie się na niego wspinają.

Pojechaliśmy najpierw zatankować, na stacji zapłaciliśmy walutą z sąsiedniego kraju i też ją w tym przybytku wymieniliśmy.
Z potrzebnych rzeczy kupiłem kartę do telefonu która.... nie działała.
Z ciekawością rozejrzałem się dookoła domy we wiosce jakieś takie większe i nawet niektóre miały tynk oraz skośne dachy.
Dzieciaki trochę brudne i usmarkane ale za to chodziły w tylko w cuchach światowych marek.
Buty adidas i puma, spodnie adidas, nike, koszulki i bluzy tak samo. Nawet niektóre rozpadające się rowery były reeboka, do tamtej pory nie wiedziałem że ta firma produkuje jednoślady Potem się okazało że adidas, puma, fila, sprandi i jaką sobie tam światową firmę nie wymyślisz też produkuje rowery. Choć nie, jednośladu Rolexa nie widziałem.
-To musi być bogatszy kraj niż ich sąsiedzi. Wyraziłem głośno opinię.
Ruszyliśmy pod szczyt Lenina. Najpierw jedna wioska, potem druga następnie trzecia i już jesteśmy za daleko. Znów druga i szukamy mostku.
Mostku nie ma, we wiosce nie wiedzą o co nam chodzi. A kolega ma tą przypadłość że zawsze chce wybierać najkrótsza drogę. Dlatego kluczymy mimo posiadania przez niego dobrej nawigacji.
Gdy w końcu zjechaliśmy z asfaltu i przejechaliśmy pod łukiem witających wspinaczy. Teraz będzie łatwo pomyślałem.
Po kilometrze drogi się rozchodziły po kolejnym znów i znów. Zaczęliśmy błądzić. W końcu jechaliśmy mniej więcej na azymut zmieniając drogi jak nam któraś za bardzo w bok odchodziła.
Po trzech godzinach jazdy nadal nie było widać celu. Ale widok był nie tuzinkowy gdyż góry po stronie Tadżykistanu kończyły się tak nagle jak brzeg ciasta karpatka w foremce.
Zanocowaliśmy pomiędzy pagórkami. Rano postanowiliśmy wymyć filtry powietrza. Gąbka miała w sobie na tyle dużo wilgoci że pozamarzała przez noc.
Kilka godzin później zatrzymałem się przed którąś z kolejnych łach śniegu.
Mimo usilnych namów współtowarzysza postanowiłem ostatnie dwa kilometry przejść pieszo.
Bałem się wjeżdżać na strome wzniesienia ze względu na możliwość wywrotki na kamień i rozbicia karterów w motocyklu.
Kolega nie miał takich obaw i pojechał, pod koniec trasy ugrzązł w starej zaspie śniegu.
Chyba łatwiej było by ten motocykl wyciągnąć z piasku.
Dotarliśmy do stałej bazy wypadowej na szczyt Lenina. Zabudowa barakowo-drewniana ale spora, musi się tam dużo ludzi w sezonie kręcić.
Wracając spotkaliśmy pierwszego susła, był tak wypasiony że wydawał się gruby jak udo u Japońskiego sumo.
Kolega wybrał znacznie krótszą drogę, choć nie koniecznie łatwiejszą. Prowadziła przez wioskę glinianych lepianek. Wyglądało to jeszcze gorzej niż w Tadżykistanie.
Pojechaliśmy do miasta Osz. Po zjeździe z gór dopadły nas upały. I to takie jakich nie zaznaliśmy od początku wycieczki. Zrobiło się aż za ciepło.
W Osz zanocowaliśmy w guest house czyli w domu gościnnym. Polecam tą opcję dużo bardziej niż motele gdyż z bliska można obejżeć architekturę domostw ich umiejscowienie oraz pogadać z miejscowymi którzy zazwyczaj są skorzy do pogadanek. A to wszystko za cenę motelu.
Dom był na planie prostokąta gdzie z 3 stron były zabudowania a zasadniczo jedno wielkie domostwo a po środku ogródek z winoroślą i kwiatami. Dziedziniec wyłożony marmurem. Budynek niby jednolity ale w środku był podzielony na kilka osobnych mieszkań. Wyglądało to tak jakby dziadkowie mieli mieszkanie a obok ich dzieci które także miały osobne mieszkania. Z zewnątrz wyglądało jak wielki parterowy dom w kształcie litery U.
Na mieście udało nam się kupić działającą kartę do telefonu i zjeść smaczną kolację. Niestety dla znajomego kelnerka pomyliła zamówienia i podczas gdy ja już jadłem to kolega dostał baraninę której tak nie cierpi.
I ta jego mina, gdy zorientował się w zaistniałej sytuacji przypominał wtedy pięciolatka któremu każą zjeść brokuła.
Gdy wracaliśmy, przed bramą do domu jakaś grupka małolatów się ustawiła i popychając jedne drugiego zaczęli śpiewać po Kirgisku, nie mam pojęcia co, ale myślę iż coś patriotycznego typu rotę. Szybko rozgonił ich właściciel domu.
Miło wspominam to miasto gdyż była to wielka odmiana po tych dniach jazdy na wysokościach w niskich temperaturach oraz po kompletnym braku roślinności.
Chodziliśmy w krótkim rękawku pośród domów, drzew i kwiatów,ludzie się uśmiechali i nie widać było na ich twarzach tego marazmu jak w wysoko położonych Tadżyckich wioskach.
Za kilka dni mieliśmy się spotkać z Polakami wiozącymi nam części do motocykli w Biszkeku.
Wyjechaliśmy kierując się w kirgiskie góry i gruntowe drogi aby tym sposobem dostać się do stolicy. Ujechaliśmy całe 50 km gdy znajomy stwierdził że musi jakoś ponownie uszczelnić śrubę wychodzącą z głowicy bo leci z niej olej. A smarowidło wydobywało się z pod niej od kiedy silnik został przytarty w Tadżykistanie.
Szybkie uszczelnienie niewiele dało i postanowiliśmy rozbić się nad pewnym rozlewiskiem, do którego strach było wchodzić gdyż wydawało mi się że widziałem pływającego w nim węża.
Jednak miejscowi łowili ryby ale w woderach .
Specjalny klej sechł 12h łącząc metal z uszczelkami wyciętymi z gambitu.
Przenocowaliśmy na wąskim skrawku trawy pomiędzy góra a rozlewiskiem.

Z rana wybrałem się po zaopatrzenie dla nas dwóch, wstąpiłem do najobskurniejszego baru jaki był w miasteczku.
Wyboru nie było a placuszki z mięsem i cebulą były całkiem dobre. Podczas gdy ja jadłem je w cieniu olbrzymiej wierzby obok mnie dosiadł się właściciel z żoną.
Dobrze mówili po rosyjsku dlatego jakoś się dogadywaliśmy.
Zadawali standardowe pytania, jak zwykle nie dowierzając że ktoś z własnej woli przyjechał pozwiedzać ich kraj. Kilka razy głowa rodu wymieniła imię shrek. Zaciekawiony zapytałem kto to jest. Gdy z żona wytłumaczyli mi że to ich jeden z synów. Zapytałem dlaczego go tak nazywali.
-Zaraz sam zobaczysz. Powiedział do mnie właściciel i odwrócił się wołając coś po Kirgisku.
Przyszedł jakiś młody nastolatek a jego rodzice po przemowie że własnie widzę shreka wybuchnęli śmiechem, młody się zmieszał coś tam po marudził i poszedł.
Nie przypominał w 100% tej bajkowej postaci ale miał spore zadatki aby się w niego przeistoczyć.
Jednak śmiejących się z zaistniałej sytuacji było tylko tych dwoje, jego rodziców.
Ruszyliśmy w głąb kraju kierując się w stronę gór. Okolica miasta Osz zbyła rolnicza, prawie każdy kawałek ziemi był uprawiany. Rożnicę w opadach w tym kraju potrafią być skrajnie rożne od rejonów pół pustynnych po takie z opadami znacznie przekraczającymi Polskie.
Pierwsze góry jakie napotkaliśmy przypominały nasze. Trawa (jakże przyjemnie się na niej leżało w cieniu rozłożystych drzew) na zboczach i przy drogach oraz ośnieżone szczyty. Co jakiś czas strumyki z których po przefiltrowaniu można było pić wodę.
Jechaliśmy wyżej i wyżej. Najpierw zniknęły krzaki następnie trawa i inne rośliny. Za to pojawił się śnieg i owce, mnóstwo owiec które były przepędzane z jednej strony pasma górskiego na drugom stronę. A na szczycie spotkaliśmy Francuzów.
Francuzów z nosami tak opuchniętymi jak u najgorszego menela.
Okazało się że ze swojego kraju wyjechali rowerami w styczniu . Gdy z nimi rozmawiałem mieliśmy końcówkę maja. Tak ludzie z zachodniej europy mają fantazję.
Przełęcz sięgała powyżej 3 tys m n.p.m. A po jej drógiej stronie też były ładne widoki ale już nie zastaliśmy drzew i krzaków była tylko trawa a czasem tylko sukulenty.

#mpetrumnigrum #podroze #motocykle

PS. Widok na góry pasma Tenszanu w których leży szczyt Lenina.
Pobierz mpetrumnigrum - Najwyższa z gór. Cz 13

Wierzyłem że gorszej drogi prowadzącej do g...
źródło: comment_1621772694EOJte0BH2aYvu4j2zK64rs.jpg
  • 12