Wpis z mikrobloga

Mądrości zbiorowa pomóż, proszę, bo sama już nie wiem co powinnam zrobić. Może Wy, w miarę obiektywnie, moglibyście mi coś doradzić. Jeśli oczywiście postanowicie przebrnąć przez ten mój przydługi wysryw. Właściwie powinnam napisać to z anonima, bo ktoś mógłby się może domyślić kim jestem, ale trudno. Nieco ponad rok temu dostałam pracę "na zastępstwo". Akurat nie miałam żadnych innych opcji zatrudnienia, zresztą liczyłam, że za parę miesięcy uda się mój projekt, który wcześniej przygotowywałam, pieniądze zawsze się przydadzą, więc ok, wzięłam tę robotę. Licząc, że to max na parę miesięcy.
Przez wirusa mój projekt niestety nie wypalił. I ogólnie sytuacja na rynku pracy jest jaka jest, więc lepiej jest chyba mieć robotę jakakolwiek by nie była, niż nie mieć żadnej. Moją robotę znienawidziłam zanim minął mi w niej pierwszy miesiąc, m.in. przez panujące w niej absurdalne (przynajmniej z mojej perspektywy) stosunki (mogę nie być obiektywna, bo nie jestem przyzwyczajona do wielopiętrowej hierarchii w pracy, na dodatek w zespole, który liczy ledwie 20 osób), a także niezbyt fajne kierownictwo. Jeśli zaś chodzi o pieniądze - nawet na kasie w markecie dostałabym więcej. "Prestiż" byłby ten sam. Szybko wydarzyły się też dwie rzeczy: zostałam obarczona nie tylko pracą kobiety, za którą dostałam posadę, ale i jeszcze drugiej osoby, która się zwolniła (tak powiedzmy w 80%, bo trochę jej rzeczy dostały też inne osoby). Miało to być tak "na trochę", do czasu aż na miejsce tej osoby zostanie ktoś zatrudniony. Owszem, przyszła nowa osoba, ale tych dodatkowych obowiązków ze mnie nie zdjęto (zresztą jest ich coraz więcej) i nie przekazano jej. Druga rzecz: przekonałam się, że mimo że się staram jak potrafię i nie opieprzam się (jakoś zawsze lubiłam mieć świadomość, że na każdą złotówkę wypłaty zapracowałam), to jednak nie nadaję się do tej pracy: nie mam "mentalności" jaką powinno się w niej mieć, no i zdarzyło mi się kilka mniejszych i jeden większy błąd. Szczęśliwie nie jest to praca, od której zależałoby ludzkie zdrowie, życie, czy majątek. Ale i tak to źle, że zdarzyły mi się te błędy. Źle się z tym czuję.
Teraz kobieta, za którą mam zastępstwo ma wrócić do pracy, tylko jeszcze nie wiem dokładnie kiedy (nie chcę wchodzić w niepotrzebne szczegóły). No i zaczęło się rozstrzyganie o moim dalszym losie. Z udziałem jedynie kierownictwa tego zespołu. Mnie nikt nawet nie pyta o zdanie w niczym, tylko jestem "informowana" co sobie kierownictwo postanowiło co do mnie i to nawet nie są jasne informacje, tylko takie "ogólne". Jest to, tak mi się wydaje, strasznie lekceważące wobec mnie. Ogólnie to moi przełożeni wydają się myśleć, że robią mi "przysługę", że w ogóle chcą mnie jeszcze zatrzymać dopóki ta kobieta, za którą tam jestem, jest na urlopie.
Z mojej perspektywy zaś wszystko wygląda tak: pensja, którą dostaję starcza mi ledwie na czynsz za mieszkanie i rachunki za prąd i gaz. Po ich opłaceniu zostaje jakieś 200-300 zł, zależnie od miesiąca. Gdybym nie miała oszczędności, musiałabym chyba przerzucić się na "freeganizm". Pracuję zaś na cały etat i naprawdę zap...am, przez co "w nagrodę" jestem zawalana jeszcze większą ilością pracy. Atmosfera pracy jest słaba. Tzn. szeregowi pracownicy tacy jak ja są ok., to mili i fajni ludzie. Gorzej z moją bezpośrednią przełożoną: może nie jest to mobbing, ale jej zachowanie trudno by nazwać uprzejmym. Generalnie przez wirusa jakoś tak wszystko się "rozlazło" i zrobiło się bardzo nerwowo, więc narastają tarcia między szeregowymi pracownikami a szefostwem i raczej taka atmosfera jeszcze długo się utrzyma, chyba że coś ją rozładuje.
Wiedząc jak słabo wyglądają moje perspektywy na pracę w tym miejscu, kilka miesięcy temu postanowiłam, że już czas na większą zmianę i przebranżowienie się. Tak więc od kilku miesięcy praktycznie codziennie uczę się z myślą, że jak zdobędę już potrzebne umiejętności znajdę sobie o wiele fajniejszą pracę. A może nawet (co chyba byłoby dla mnie najlepszą opcją), zacznę pracować na własny rachunek. Mam jednak świadomość, że ten plan może nie wypalić, nie mam jednak żadnego innego, zaś w swoim wyuczonym zawodzie wiem, że w obecnej sytuacji zwyczajnie nie mam co liczyć na żadne zatrudnienie.

tl;dr: Zastanawiam się, czy nie rzucić w końcu obecnej roboty, której szczerze nie znoszę i w której płacą mi tylko nieco więcej niż najniższą krajową i nie zająć się na "pełen etat" uczeniem się umiejętności, które może w perspektywie paru miesięcy (może roku, lub nieco dłużej?) dałyby mi, przy pewnej dozie szczęścia, lepszą pracę. Na razie, z racji pracy 8 h 5 dni w tygodniu, mogę się uczyć jedynie popołudniami i w weekendy. A może ciągnąć tą robotę jak długo się da, bo w końcu jakiś "piniądz" daje? Tak naprawdę nie muszę tego robić, bo moje oszczędności wystarczyłyby mi na jakiś czas, ale wiadomo - jeśli nie dokładasz do oszczędności, to one w końcu znikną.
Sama nie wiem, co zrobić. Jak pytałam o radę w rodzinie, to jedynie mój ojciec stwierdził, że on za taką forsę to by sobie darował tą robotę. Reszta uważa, że byle jaka robota jest lepsza niż żadna. Zaś argumenty o tym, że źle się czuję w tej pracy, że jej nie lubię, że te grosze, które zarabiam nie stanowią dla mnie żadnej motywacji, żeby dalej tam chodzić i w końcu - że mogłabym tracony tam czas lepiej wykorzystać, nie spotykają się ze zrozumieniem, a raczej z podejściem typu "wymyślasz". Pewnie zastanawiacie się czemu dorosła osoba nie potrafi sama zdecydować o czymś, tylko szuka czyjegoś przyzwolenia. Kto z obecnych tu osób nie ma problemów wynikających z rażących błędów wychowawczych swoich rodziców, niech pierwszy rzuci #usunkonto. W moim przypadku takim błędem była nadmierna kontrola, która sprawiła, że nie bardzo mam odwagę podejmować samodzielne decyzje. Ale nie tego dotyczy problem, który Wam teraz opisałam. Przepraszam, że tekstu jest tak dużo i że może być mało zrozumiały. To wynik zmęczenia, ciężko mi zebrać myśli, a chciałabym poznać jakieś obiektywne opinie zanim jutro znów pójdę do roboty.
#pracbaza #kiciochpyta #gownowpis #praca
  • 30
  • Odpowiedz
jeśli nie dokładasz do oszczędności, to one w końcu znikną.


@KatpissNeverclean: nie dość że czasy pieskie na rzucenie roboty i dopiero szukanie innej
to jeszcze początek roku nie sprzyja naborom nowych pracowników

szukaj czegoś i dopóki nie będziesz miała pewniaka to zagryź zęby. Możliwie nie dłużej niż 3-4 miesiące bo się nerwicy nabawisz a dalej już tylko gorzej.
A w momencie jak dorwiesz robotę, to idziesz do szefa i mówisz że
  • Odpowiedz
@ranunculus: tylko wiesz - trochę też się boję, że mój plan przebranżowienia się nie wyjdzie. Choć bardzo wielu osobom coś takiego się udawało. I rozumiem ich wątpliwości, bo oni też się tego boją: że porzucę #!$%@?ą, ale jednak pracę, w której co prawda półsłówkami mami się mnie, że "no całego etatu to ci nie możemy dać, ale teraz dostaniesz umowę zlecenie, a potem może jakąś część etatu" (naprawdę tak mi powiedziano),
  • Odpowiedz
Ogólnie to znów chciałabym choć trochę ( ͡° ʖ̯ ͡°)czuć się z siebie dumna. I z tego, co robię. A od ponad roku niestety nie mogę


@KatpissNeverclean: no i to powinna być wystarczająca odpowiedź co masz zrobić. Choć wg mnie należy być dumnym z siebie niezależnie od wykonywanej pracy i zarobków, ale to już temat na inną rozmowę
  • Odpowiedz
@KatpissNeverclean:

mam już trochę lat, jestem po 30-tce


W takim razie chyba czas na nie przejmowanie się zdaniem rodzicow tym bardziej, że gadają głupoty; nie wiem w jakim mieście żyjesz ale 2,7k to są pieniądze na egzystencję; zrób to co chodzi ci po głowie i zaryzykuj; szkoda życia na gowno pracę tak samo jak na gowno związki; nie wyjdzie to prace za 3k znajdziesz; albo bogatego męża poszukasz ;)
  • Odpowiedz
@DildoShwaggins: moje próby znalezienia choćby biednego męża spełzły na niczym, więc na bogatego tym bardziej nie liczę. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Zresztą: zawsze chciałam mieć własne pieniądze i coś samodzielnie osiągnąć, a nie przykleić się do kogoś i od niego zależeć.
  • Odpowiedz
@DildoShwaggins: próbowałam, ale nie potrafię się "przemóc" i podejść do tego "na poważnie". Jakoś tak głupio próbować kogoś poznać przez internet, wolałabym "na żywo", ale wiem, że skoro całe swoje życie "na żywo" nie spodobałam się żadnemu mężczyźnie, to i teraz nic by z tego nie było. Zresztą - nawet nie umiem prowadzić "small talku" o niczym. No i nie mogę się pozbyć myśli, że miłość, związki itd. są dla ładnych
  • Odpowiedz
@DildoShwaggins: raczej dołączenie do stadka #przegryw mi nie grozi - nie nienawidzę płci przeciwnej za to, że nie jestem dla niej atrakcyjna.

nigdy nie jest na nią za późno


Czasem jest za późno, np. dla mnie. Więc odpuściłam sobie nierealne marzenia o znalezieniu sobie kogoś. Jedyne, co teraz chciałabym znaleźć to jakaś dobra i satysfakcjonująca praca, która pozwoliłaby mi się utrzymać, odłożyć coś na emeryturę i generalnie - być niezależna.
  • Odpowiedz