Wpis z mikrobloga

Dziś miałem drugą rozmowę w sprawie pracy odkąd po raz kolejny uderzyłem pięścią w stół i zachowując resztki ludzkiej godności rzuciłem wolontariat na budowie u janusza.

Tak jak poprzednim razem spotkanie miało odbyć się o godzinie 10. Z tą różnicą, że tym razem biuro agencji znajdowało sie bezpośrednio w kołchozie.

Przed samym spotkaniem nie stresowałem sie wcale (co jest do mnie zupełnie niepodobne). W ostatnim czasie czułem niepohamowany sceptycyzm względem życia i często myślałem o magiku, ale nie były to realne plany.
Po raz kolejny znalazłem się w patowej sytuacji.
Dużo rozmyślałem na temat mojego beznadziejnego życiowego położenia i po raz kolejny uzmysłowilem sobie, że niezależnie od tego jak się to wszystko potoczy - jesli tylko nie zrezygnuje z podejmowania kolejnych prób to gorzej nie będzie.

Na skutek tych rozmyślań pogodziłem się ze stanem rzeczy i ogarnęła mnie przyjemna obojętność na sprawy.

Z racji skomplikowanego dojazdu do kołchozu z domu wyszedłem już o godzinie 8. Na miejsce dotarłem w nieco ponad godzinę. W otaczającej aurze podróż komunikacją miejską, pociągiem, a następnie 2 kilometrowy spacer przez las nie były niczym przyjemnym, ale przez całą drogę mimowolnie wizualizowałem sobie w glowie jak to może wygladać, co skutecznie wyparlo z mojej glowy myśli o komforcie podrozowania.

Po dotarciu na miejsce zgłosiłem się do biura i kazano mi czekać. Usiadłem więc i czekałem.
Z początku byłem sam, lecz po chwili zaczęli schodzić się inni kandydaci na kołchoźników, aż wreszcie zgromadziło się nas tam kilkunastu.
Kilku siedziało, kilku stało, nikt z nikim nie rozmawiał.

Czas upływał wolno, a ja wśród tylu nieznajomych ludzi zaczynałem czuć się coraz bardziej nieswojo.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić nerwowo scrollowałem stronę ze śmiesznymi obrazkami.

Chwilę po godzinie 10 pani z rekrutacji zaczęła pojedynczo wołać zainteresowanych do gabinetu, począwszy od tych znajdujących się najbliżej pokoiku w ktorym urzędowała.
Fakt znajdowania się w dalszej odległości był mi mocno na rękę.

Nie rozpisujac sie juz przesadnie:

Do gabinetu wszedlem jako jeden z ostatnich.
Rozmowa była krótka i tresciwa.
Na wstępie usłyszałem kilka krotkich pytań a następnie
W kilku zdaniach przedstawiono mi warunki pracy.
Na koniec pani rekrutant spytała czy jestem zainteresowany ofertą.
W ciągu kilku sekund ciszy w myślach zdążyłem wyobrazić sobie utopijną rzeczywistość, w której odpowiedź brzmialaby inaczej, po czym odpowiedziałem: Tak.

Po odbyciu sie rozmów z wszystkimi kandydatami na kołchoźników odbył się krótki obchod przyszłego obozu pracy.
Na pierwszy rzut oka ta praca wydała mi się czymś, czego szukam.
Wprawdzie pod wzgledem fizycznym do najlżejszych nie należy, ale pod wzgledem manualnym i psychicznym nie powinna być większym wyzwaniem...

Po obchodzie raz jeszcze zapytano czy jestem zainteresowany pracą i tym razem rowniez odpowiedziałem twierdzaco.

W tym momencie poinformowano mnie, że niestety sama chęć podjecia pracy nie wystarcza i muszę jeszcze odbyć właściwą rozmowę rekrutacyjną z jakimś szychą kołchozu i dopiero po niej się okaże co dalej.

Wówczas zacząłem się stresować.
Przypomnialem sobie rozmowy tego typu z przeszlości i to jak zawsze niezreczne dla mne były...

Zaprowadzono nas do jakiegoś pokoiku i kazano czekać na wywołanie do gabinetu znajdujacego sie nieopodal.
Poza mną czekało około 10 osob.

Tym razem wywolywano imiennie i pech chcial, że byłem na poczatku listy.
Stresowalem sie dosc mocno, ale byłem w stanie względnie to kontrolować i rozmowa nie przebiegła najgorzej.
Ku mojemu zdziwieniu odnioslem wrazenie, że nawet
wzbudziłem nutke zrozumienia mojego przegrywu i lekką sympatie u mojego rozmówcy.

Po rozmowie odetchnalem z ulgą i wrocilem do poprzedniego pomieszczenia, by w oczekiwaniu na wyrok towarzyszyc pozostałym.

Po wszystkich rozmowach okazało się, że znacznej wiekszosci kandydatów podziękują, ale z jakiegos powodu mnie zdecydowali się zatrudnić.
Nie będę ukrywac, myślałem, że te końcowe rozmowy są tylko formalnością i ze przyjma juz nas wszystkich, wiec troche mnie to zaskoczylo, ale ucieszyłem się, że znalazłem się wśród tych przyjętych.

Wielu mirkow może dziwić tak rozwlekły opis mojej rekrutacji do zwykłego kołchozu i możecie myśleć, że przecież to nic wielkiego.

Z jednej strony jest w tym racja, bo przecież to praca jak kazda inna.
Z drugiej jednak, moja sytuacja jest obecnie naprawdę nieciekawa i nowa, stała praca po ciężkim okresie i pracy dla janusza pozwoli mi odetchnac i rozpocząć nowy, lepszy etap
mojego planu wychodzenia z przegrywu (tym samym oddzielając grubą kreską epizod pracy na budowie).

Oczywiście, nie ma co zapeszać, bo jeszcze oficjalnie mnie nie przyjęli, ale musiałbym się naprawde bardzo postarać żeby teraz mnie nie zatrudnili...

#przegryw #wychodzimyzprzegrywu #depresja ##!$%@? #mirekwogniuwyzwan
  • 14