Wpis z mikrobloga

Ahoj Mirki & Mirabelki,

Jeśli macie ochotę na dalsze rozważania o DDA, to zapraszam do lektury. Dziś będzie o związkach, nie tych chemicznych, lecz partnerskich. Link do poprzedniego wpisu tutaj

Jakim partnerem/partnerką jest DDA? Oczywiście nie ma na to pytanie jednej, prostej odpowiedzi. Każdy z nas jest inny, pewne schematy postępowania mogą się w różnym nasileniu powtarzać. Być może odnajdziesz siebie (jeśli jesteś DDA) lub swoją partnerkę/partnera (jeśli jesteś w związku z DDA), w jednej z następujących postaci (imiona fikcyjne, a historie mogą trącić schematem, ale wybrałam przykłady z życia wzięte):

Ewa pakuje swoje rzeczy i bez słowa, nagle opuszcza swojego partnera. Ma fajnego faceta, z którym się nawet nie kłóci, ustabilizowaną sytuację, wszystko układa się idealnie. A jednak, Ewa czuje, że się dusi. Ma wrażenie, że nie jest sobą, dopasowuje się, staje na głowie, by spełnić oczekiwania partnera. Nie przychodzi jej do głowy, że może powiedzieć “nie”, że może być sobą - nieidealnie idealną, że może, a nawet powinna mówić o swoich potrzebach. Nie wie, że związek jest dawaniem i braniem z obu stron, że potrzeby obu stron dyskutuje się i szuka wzajemnie rozwiązania, bo z rodzinnego domu wyniosła, że na jej potrzeby nie ma miejsca. Odejście to jedyna opcja.

Adam, podobnie jak Ewa, jest w związku z super dziewczyną – miła, wspierająca, której bardzo na Adamie zależy. On jednak, podobnie jak Ewa, czuje, że się w tym związku dusi. Jak on w ogóle trafił na taką dziewczynę, przecież nie jest jej wart? Wszystko jest takie idealne, spokojne, milusie. Co to do cholery jest? Podświadomie brakuje mu napięcia i dramatów, które dominowały w jego domu rodzinnym. Jego związek to klatka ziejąca nudą, więc trzeba przesunąć trochę granice tego milusiego bezpieczeństwa lub przetestować granice partnerki. More drama please!

Kuba jest zmęczony, pracuje od rana do wieczora, by zarobić na dom o jakim marzy jego dziewczyna. Ona akurat nie ma pracy, w sumie odkąd są razem trudno jej było znaleźć pracę. Ale to nic, Kuba jest zakochany po uszy i bardzo mu na dziewczynie zależy. Po drodze do domu musi jeszcze zrobić zakupy i odebrać od szewca buty dziewczyny. W sumie mogłaby to sama zrobić, ale nie ma samochodu, a do sklepu są od domu 2 km. W ogóle, jego dziewczyna ostatnio ma dużo na głowie, szuka pracy i jest zestresowana, więc nie chce ryzykować kolejnej kłótni w domu. Kuba zrobi wszystko, by uszczęśliwić dziewczynę. Tak bardzo boi się odepchnięcia i tak dobrze potrafi odtwarzać wyniesioną z domu rodzinnego rolę opiekuna matki, która miała ciężkie życie z ojcem alkoholikiem, że nawet nie zauważa, że jest w związku sam.

Anka wyszła za mąż szybko. Małżeństwo było jedyną drogą ucieczki z domu rodzinnego. Nie dałaby rady sama, na szczęście spotkała Jacka. Jacek jest zupełnie inny niż jej pijący ojciec - nie pije, chce mieć rodzinę, nie spędza dnia poza domem, z kolegami w knajpie. Jacek po pracy najchętniej, a w zasadzie wyłącznie gra w gry na komputerze. Anka i Jacek mieszkają z rodzicami Jacka. Na nic innego nie mogą sobie pozwolić, zresztą rodzice Jacka potrzebują pomocy, gdyż są mocno schorowani. Anka codziennie po pracy szybko ogarnia jedzenie dla męża i syna, i idzie do teściów, by im pomóc. Jest zmęczona, ale kto nie jest. Grunt, że ułożyła sobie życie zupełnie inaczej, niż jej matka. Czy aby na pewno?

Moja osobista historia jest mieszanką kilku schematów. Jako młoda dziewczyna jednej rzeczy byłam pewna, a mianowicie, że nigdy, ale to przenigdy nie powielę schematu wyniesionego z domu. Faceci pijący chociażby jedno piwo, nie wchodzili dla mnie w rachubę. Szukałam błyskotliwych, dowcipnych intelektualistów, którzy potrafiliby docenić moją niezależność.
Tymczasem jako pierwszy pojawił się w moim życiu, nazwijmy go Arek. Arek był miłym, uczynnym i poukładanym facetem, który marzył o karierze naukowej i rodzinie. Odkładał pieniądze na nasze mieszkanie i snuł plany na przyszłość, układając ją za mnie. Tak przynajmniej mnie się wydawało, Zwiałam z tego związku przy pierwszej lepszej okazji, przerażona faktem, że moje życie się kończy. Stabilizacja, normalność, takie milusie życie, kto by tego chciał?
Ja chciałam czegoś innego - wolności i niezależności. Przez kolejne 10 lat podświadomie przyciągałam do siebie zakochanych w sobie narcyzów, których faktycznie fascynowała moja niezależność, a raczej niedostępność, ale tylko i wyłącznie w kontekście sprawdzenia siebie. Dla tych moich cudnych narcyzów zdobycie takiej partnerki jak ja, było niczym innym niż potwierdzeniem nieodpartego uroku i własnej wartości. Urok mnie jako partnerki, trwał tak długo, jak długo zachowywałam dystans. Tymczasem ja, tak bardzo obstawiająca przy niezależności, tak naprawdę tęskniłam za bliskością, a tą myliłam z przynależnością. Panicznie bojąc się odrzucenia i nie potrafiąc stawiać żadnych granic w związku, zatracałam się w nim, tracąc poczucie własnej wartości. Moi partnerzy (piszę w liczbie mnogiej, bo przeżyłam podobny schemat w dwóch związkach), wyczuwając to, zostawiali mnie i tak oto kończył się finalnie magiczny taniec przyciągania i odpychania.

Jeśli czytaliście moje poprzednie wpisy, to może pamiętacie, że koniec drugiego związku doprowadził mnie na skraj załamania, a dzięki temu na psychoterapię. I chociaż sama powątpiewałam w prawdziwość stwierdzenia, że w momencie gdy zmieniamy nasz sposób myślenia, zaczynamy przyciągać do siebie zupełnie inne osoby, tak dokładnie stało się w moim życiu.
W pewnym momencie, zupełnie znienacka, pojawił się w moim życiu mój aktualny mąż. Dodam, że oboje mieliśmy wtedy grubo powyżej 30 lat i wiedzcie, że jest absolutnie możliwe w tym wieku spotkać wartościowego człowieka, z którym zwiążecie się na resztę życia. Podczas gdy moje koleżanki ze studiów w połowie już były rozwiedzione, ja dopiero zaczęłam myśleć o ślubie. Nie uważam, że ślub jest konieczny. Można być absolutnie szczęśliwym bez ślubu. Poznawszy mojego męża, po raz pierwszy w życiu poczułam chęć i radość, aby ślubować sobie wspólnie partnerstwo, tak jakbym dopiero teraz dojrzała do tego czym w ogóle jest partnerstwo. Forma ślubu była mi obojętna, na pewno nie kościelną. Ostatecznie, po 4 latach związku, w przeciągu niecałego miesiąca zorganizowaliśmy ślub cywilny, a obrączki odebraliśmy od jubilera 30 min przed terminem w urzędzie stanu cywilnego. Ślubowanie było dla nas ważniejsze niż ślub.

Mój niebieski też jest DDA. Być może to podobne doświadczenie z dzieciństwa i traumy wyniesione z poprzednich związków zbliżyły nas do siebie. Trochę obawialiśmy się na początku, czy nie zeszliśmy się jako taka traumatyczna wspólnota. Ale nawet jeśli tak było, od pierwszego dnia razem nasz związek zaczęły wypełniać wspólne, pozytywne przeżycia. Mając tyle lat i doświadczenia na karku, ale też w końcu nauczywszy się refleksji, weszliśmy w związek świadomi siebie. To było dla nas obojga takim totalnym zaskoczeniem, a mianowicie, że o wszystkim w związku można dyskutować, że można mieć odmienne zdanie, że nie trzeba się zatracać i że możemy mieć wspólne, ale i różne hobby. Że obowiązki możemy podzielić w fajny dla obu stron sposób 50:50, że napięcia można rozładować śmiechem, że jeśli jedno z nas zrobi coś, co nie podoba się drugiej osobie, to nie jest to zrobione na złość, tylko z nieuwagi / nieumiejętności / w dobrej wierze. A przede wszystkim zaskoczyło nas jak proste jest bycie sobą. Jeśli zbiera się we mnie jakiś dramat lub z czymś sobie nie radzę, mogę po prostu powiedzieć: “Słuchaj, dziś nie wiem czemu wszystko mnie wkurza. Przytul mnie”.Tak po prostu, bez oczekiwania, że ktoś się domyśli, bo tylko jak się domyśli, to znaczy, że kocha ( ͡° ͜ʖ ͡°) Zrozumiałam, że w związku to ja jestem odpowiedzialna za moje szczęście. Nikt inny nie uczyni mnie szczęśliwą, jeśli ja sama nad tym nie będę pracować.

Zanim nabierzecie podejrzeń powiem, że nasz związek nie jest idealny. I to też jest dla mnie odkryciem. Możemy się złościć, narzekać i mieć ciche dni. Te zdarzają się bardzo rzadko, ale są. To jest ok. Ok, jest, że pozwalamy sobie na przeżycie emocji takimi jakie są.

Stronię od udzielania rad ani nie czuję się autorytetem do udzielania rad ani też nie sądzę, że rady są właściwe. Co działa dla mnie, nie musi działać dla ciebie. I to w sumie jest moja jedyna rada, którą zawsze mogę dać z pełnym przekonaniem: kieruj się w życiu twoja własna intuicja. Jeśli nie czujesz się dobrze w związku, jeśli jesteś niepewny/ a czy to jak traktuje cię partner/partnerka jest właściwe, wiedz, że to ty i tylko ty możesz osądzić co w danej sytuacji jest dla ciebie właściwe i czego potrzebujesz. Szukaj odpowiedzi w sobie lub przez rozmowę z drugą osobą.
Polecam też, abyś szczerze i z dystansem przyjrzał/przyjrzała się sobie - jakie schematy wyniosłem/słam z domu? Czy przypadkiem nie przenoszę relacji z domu na to w jaki sposób odnoszę się do partnera/partnerki? Dla nich nasze nieproporcjonalne reakcje w danej chwili są jeszcze mniej zrozumiałe niż dla nas samych (co też do cholery we mnie wstąpiło?).

Jeśli jesteś partnerem DDA, mam nadzieję, że nie możesz zmienić czy “naprawić” swojej drugiej połówki. Wysłuchanie partnera to wszystko, i aż wszystko, co możesz zrobić, cała reszta pracy należy do niego/ niej jak tylko będzie na to gotowy/a.

I na koniec pamiętajcie drogie Mirki i Mirabelki, że każdy z nas zasługuje na partnera, który szanuje siebie i nas. Niezależnie od naszych przeszłych traum, odpowiedzialność za własny rozwój i danie sobie prawa do bycia szczęśliwym to cel do osiągnięcia. Powodzenia!

Zapraszam do zadawania pytań i obserwowania: #podgorke
#dda #podgorke #zwiazki #niebieskiepaski #rozowepaski #psychologia #gruparatowaniapoziomu #alkoholizm
  • 11
  • Odpowiedz
@panimanager: ja jestem jak ten adaś. W kazdej relacji, nawet z kolegami nigdy nie umiałem byç miły, zawsze szukałem zwady. To dobrowadziło, do tego że zniszczyłem wszystkke znajomości, rodzina mnie nienawidzi (chocoaz ona jest wszystkiemu winna)
  • Odpowiedz
@panimanager: Ja sie mogę częściowo utożsamiać z Kubą, jednak nie mam podstaw, by sądzić, że jestem DDA, w domu nie było alko ani żadnych chorób, mimo to zatracam siebie dla innych i nie potrafię z tego wyjść od dłuższego czasu, mimo pełni świadomości tej #!$%@?, którą sobie robię. Tak na prawde nie wyobrażam sobie po 10 latach związku, że można się normalnie dogadywać :( przykre
  • Odpowiedz
@rychupeja: Hej Mirku, piszesz o dwóch różnych, aczkolwiek powiązanych, sprawach: 1. nawet jeśli pochodzi się z pozornie "normalnego" domu, można z niego wynieść niezbyt zdrowe modele "współżycia", stąd zawsze warto się przyjżeć temu, co wynieśliśmy z domu 2. jak budujemy relacje i jak rozwiązujemy konflikty w związku, temat rzeka, bo nasze pojmowanie rzeczywistości spotyka potrzeby i przekonania drugiej strony.
  • Odpowiedz
@panimanager: dzięki że się tym dzielisz. Odkąd odkryłem, że jestem DDA postępuje u mnie powolne uzdrawianie siebie. Trwa to już długo, pewnie 5-6 lat i nie wiem co powinienem zrobić dalej. Dostrzegłem chyba wszystkie schematy jakie rządziły moim życiem, jestem świadomy chwili obecnej, uważam na to co mówię, słucham... ale w dzieciństwie musiałem schować emocje, wyparłem się wielu rzeczy po to aby nie zwariować. Teraz mam 33 lata i czuję jak
  • Odpowiedz
@nieaktywny_88: hej Mirku, wydaje mi się, że dobrze cię rozumiem. Po pierwsze, w dzieciństwie nikt z nami o emocjach nie rozmawiał a uzależnienie rodzica powodowało, że to wokół tego tematu toczyło się życie rodzinne. Na przeżywanie dziecięcych radości, smutków, rozterek, nie było czasu ani miejsca. Nauczyliśmy się analizować emocje w głowie raczej niż je przeżywać. A jako dorośli jedna z rzeczy, która nami targa, to to, że jesteśmy pełni różnych emocji
  • Odpowiedz