Wpis z mikrobloga

Rok 2030. Odsiaduję już ósmy rok za artykuł na razie nie przytoczę jaki kodeksu karnego. Świadkami na moim procesie byli szanowani obywatele RP o prestiżowym statusie w społeczeństwie - psychopata z lordozą, alfons, burdelmama i kilka kobiet dorabiających po godzinach na substancje które pozwolą im jeszcze lepiej dorabiać po godzinach. Wzorowi kontrybutorzy kapitalizmu.

Jest nas siedmiu, cela ma z pięć metrów kwadratowych (ale przynajmniej mamy kibel!), jedno z kojów jest puste. Żaden z nas już nie pamięta, w jakim dokładnie zakładzie karnym się znajdujemy - zbyt często jeździliśmy konwojami. Łóżko na którym leżę należy do mnie od niecałego tygodnia. Jeszcze próbujemy się ustawić w naszej celi.

W ponad dwutysięcznostronnicowej książce "Archiwum tagu #kononowicz na Wykopie - stan na 06.01.2021" (a więc i potwornie nieaktualnej) czytam wpisy @Docent_nauk i @boboli90210. W oczach mam łzy. Nigdy tych ludzi na oczy nie widziałem, a od czterech lat za nimi tęsknię bardziej niż za własną mamą.

Nagle z koja nade mną wystaje czyjś łeb i się na mnie gapi. Unikam nawiązywania kontaktu wzrokowego, próbuję chociaż udawać, że dalej czytam książkę. Nie mam więc jak się przyjrzeć dokładnie twarzy, która z jakiegoś powodu się mną zainteresowała.

"Nowy. Co ty tam czytasz?" - słyszę. Zastanawiam się, co odpowiedzieć. Przyznać się do bycia wykopkiem, a co dopiero widzem tagu #patostreamy to będzie absolutny samobój. Równie dobrze będę mógł zostać cwelem. Zamarzłem - podobnie jak cała reszta celi, która starała się udawać, że my nie istniejemy.

Wystający łeb znika na moment, by za moment przede mną pojawił się cały człowiek. Gapi się na mnie bez mówienia ani słowa. Staram się go ignorować. W pewnym momencie czuję, jak wyciąga coś z kieszeni. Modlę się, by nie była to kosa którą zaraz mnie dźgnie albo wsadzi mi ją w jakiś otwór w ciele. Nagle czuję jak coś ląduje mi na czole. Nie jest to bolesne, raczej mnie to łaskocze. Na książce ląduje mi karta: król karo. W mgnieniu oka podnoszę głowę i patrzę się na osobę, która nią we mnie rzuciła.

To nie jest człowiek. Przypomina on bardziej szklaną rzeźbę, która delikatnie świeci się na czerwono własnym światłem.
"Walenty?!", krzyczę. Nie słyszę żadnej odpowiedzi. Czerwone światło blednie, a szklana figura staje się coraz bardziej przezroczysta. Siedzę z otwartą z wrażenia gębą przez jakieś pięć minut. W końcu koledzy z celi zwracają na mnie uwagę. Przyglądają mi się, pytają kto to jest Walenty. Nie odpowiadam. Zamiast tego spuszczam głowę na dół z zamiarem powrotu do lektury. Jednakże książka zniknęła - w ręku została mi jedynie karta: król karo.

Zauważając, że karta jest nieco zakurzona, pocieram ją. Zamykam na moment oczy by zanurkować we wspomnieniach, a gdy je otwieram dostrzegam, że nie jestem już w celi. Rozglądam się dookoła. Wokół mnie piętrzą się nowoczesne, budowane na wzór norweskich drewniane bloki. Wszędzie jest pełno zieleni, na dachach budynków są panele słoneczne oraz wiatraki. Ulicami jeżdżą rowery oraz samochody na silniki elektryczne. Spuszczam głowę i rozglądam się najbliższemu otoczeniu - jestem na środku placu zabaw. Ponieważ jest noc, jest on pusty.

Siadam na moment na huśtawce próbując wyjść z szoku. Po minucie ktoś mnie zaczepia.
-Dzień dobry, nazywam się aspirant Bartosz Masłowski, czy ja albo któryś z moich kolegów może panu w czymś pomóc?
-Masłowski?
-Masłowski.
-Tak jak @bartosz-maslowski na Wykopie?
Policjant wyszczerzył zęby.
-Bo wie pan - kontynuuję - ja nie wiem co się dzieje.
Pokazuję mu kartę, króla karo. Policjant wybucha gromkim śmiechem i mnie obejmuje, po czym wyciąga krótkofalówkę i mówi:
-Zero zero, tu Srebrzyste Ostrze, zgłoś się.
-Z tej strony zero zero, słucham, Srebrzyste Ostrze.
-Znalazłem go!
-Zrozumiano. Przyprowadź go na Belweder. Bez odbioru.

Aspirant Masłowski gestem pokazał mi, że mam iść za nim. Po drodze widziałem nowe, fantastyczne bloki, place zabaw dla dzieci, fabryki, Fasty, zakłady mleczarskie Spomasz, i inne zakłady. Widziałem wszechobecne patrole policji na ulicach, bo od tego jest policja i straż miejska. Od tego oni są. Od tego są oni. Od tego są.
-Co to w ogóle za miejsce? - pytam.
-Ha! To są Starosielce! - aspirantowi aż się zgięły kolana ze śmiechu - Wczoraj były wybory prezydenckie i zgadnij kto je wygrał.
Oniemiałem. To nie może być. To niemożliwe.
Nie minęły trzy minuty zanim dotarliśmy pod najwyższy budynek w całych Starosielcach. To drewniane, skandynawskie monstrum miało dwadzieścia pięter, a na samym jego szczycie widniał wielki neon "BIURO INTERWENCJI OBYWATELSKICH".
-Zapraszam. Tym razem bez jałmużny.
Gdy przekroczyłem drzwi, za biurkiem w recepcji uświadczyłem Majora Suchodolskiego.
-Dzień dobry panu - powiedział - i witamy w Biurze Interwencji Obywatelskich. Powiadomiono nas o pana przybyciu. Czy ma pan jakiś dokument tożsamości?
-Nie...
-He, he, he. Proszę się tym nie przejmować, zaraz wyrobimy panu nowy.
Major szybko wystukał coś na klawiaturze komputera, po czym drukarka coś z siebie wypluła. Była to karta - król kier.
-Nie rozumiem...
-Tak się teraz identyfikują elity - wyjaśnił mi Masłowski - jesteś jedną z nich. Witaj wśród 54 Wybrańców.
-Błazen by chyba bardziej pasował...
-Jeden błazen jest zarezerwowany dla Mariana.
-A drugi?

Nie otrzymałem odpowiedzi.

-No dobrze, to w takim razie czemu wszystko jest tutaj takie... dziwne? - pytam.
-Bo wczoraj były wybory prezydenckie - odpowiada Masłowski wzruszając ramionami.
-I kto wygrał?
-Naczelny błazen Rzeczypospolitej. Walka była zacięta, ale wygrało mniejsze zło.
-I całe szczęście - wtrącił się Major - całe szczęście. Dzięki niemu ludzie mnie teraz chwalą, bo umiem czytać.

FIN

#muremzawalentym #pasta #pdk
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach