Wpis z mikrobloga

Ponieważ na fejsie historie z moim kumplem Patykiem cieszą się nawet niezłą popularnością, pomyślałem, że wrzucę też tutaj. A co! Tyle lat byłem biernym obserwatorem, że można jakiś ślad po sobie zostawić.

Dziś historia prosto z lat 90, gdy genialny pomysł Patyka, zainspirowany przerażającym odcinkiem MacGyvera z inwazją mrówek, pozbawił nas brwi, rzęs, części włosów, a Grubemu wbił kawałek drewna w łydkę.

A było to tak…

Oprócz gry w piłę, oglądania Tsubasy i #!$%@? w Mortal Kombat na Amidze dużo czasu spędzaliśmy na dworze, czy, jak mawia mój kumpel który jest ze wsi spod Tarnowem, na polu.

Rejon działania mieliśmy dość szeroki – obok nieprzebytych połaci Puszczy Paprocańskiej, pełnych dzikiego zwierza i patusów wąchających klej, po przykopalniane hałdy pełne postgórniczego śmiecia, który dla nas był prawdziwie bezcenny, bo umożliwiał długie godziny eksploracji i gwarantował zawsze znalezienie czegoś nowego.

Bez różnicy czy był kawał zardzewiałe śruby, czy odbita w resztkach węgla paprotka. Resztę załatwiała wyobraźnia.

Hasaliśmy tam naszą ekipą: Patyk, Gruby, Mati, Łysy i ja.

Jeżeli nie jesteście ze Śląska i hałdy kojarzą Wam się z tym jak wyglądał ekran miasta Nekropolii w Heroes III to trochę macie rację, a trochę nie.

Generalnie hałdy to taki pofałdowany mutant, jakby Nekropolię skrzyżować z Rampartem i osadzić na planie gór z Settlers 1. Jest węglowo-trawiasto, pofałdowanie i w ciul przestrzeni.

Teren do zabaw i wdrażania młodzieńczych pomysłów idealny. Prawdziwa arena dzikich przygód.

A jak to bywało w latach 90, pomysłów mieliśmy bez liku, i co jeden to głupszy. Cud w ogóle, że przeżyliśmy bez amputacji czy szklanego oka (choć parę razy było blisko).

Musicie wiedzieć, że wielką miłością Patyka, oprócz toksycznych dziewczyn, niemieckiego porno na VHS i konieczności co rusz łamania sobie członków, był ogień i wszystko co z nim związane – najlepiej żeby fajczyło się długo, spektakularnie i wybuchało na końcu.

Większość pieniędzy jakie zarobił, albo dostał od starych, wydawał na petardy i wysadzał nimi co tylko się dało. Raz nawet wpadł do jeziora, na szczęście po pachy, bo lód się pod nim zarwał, kiedy chciał eksperymentować z Achtungami (takie jebutne petardy, którymi patusy w szkole wysadzały kible) i, jak to określił, „możliwość wybicia przerębla poprzecznego”.

Jako, że wtedy namiętnie oglądaliśmy MacGyvera, Patyk zainspirowany odcinkiem o mrówkach (kiedy Macgyver wypalał miotaczem ognia całe stado), przygotował własną miksturę.

„Chłopaki, robimy napalm. Jak wyjdzie, to podepniemy do tego dezodorant i zrobimy miotacz ognia”!

Jeżeli myślicie, że ktoś zaprotestował i powiedział, że to niebezpieczne, to jesteście w błędzie. Zamiast słów, „niebezpieczne”, „groźne”, „to może urwać jajca”, używaliśmy eufemizmu „zajebisty pomysł, musimy to przetestować!”.

Patyk zakradł się do warsztatu starego (jego stary był mechanikiem), wziął słoik po kompocie i wymieszał wszystko co znalazł. Jakieś smary, farby, głównie jednak rozpuszczalnik i benzyna.

Kolejnym etapem były testy poligonowe na hałdzie.

Przygotowaliśmy więc prasłowiański stos całopalny z kawałków drewna, jakiś części podkładów kolejowych, kawałków stempli górniczych.

Wrzuciliśmy nań wszystko to co się tam dało znaleźć, co choć imitowało drewno, a co górnicy uznali za niepotrzebne i niewarte wyniesienia do domu.

Więc były to naprawdę najbardziej żałosne i niepotrzebne, zasyfione, przesiąknięte mazutem resztki, bo kradzież sprzętu na kopalni to dla górnika był nie tylko honor, ale i obowiązek.

Ponieważ nie znaliśmy mocy ładunku, i nie wiedzieliśmy jak pali sie benzyna (dziś już wiem, że się nie pali, ale wybucha), to jak to zwykle bywało, nikt nie chciał tego podpalić.

Więc urządziliśmy bieg na 200 metrów i ustaliliśmy, że kto ostatni dobiegnie do mety, ten podpala.

Gruby coś tam burkał pod nosem, że mu się to nie podoba, ale go przegłosowaliśmy.

Wynik był oczywisty i wypadło na Grubego xD

Kiedy Gruby w końcu dobiegł, przestał charczeć i sapać, odzyskał kolory, i jako tako doszedł do siebie, byliśmy gotowi do akcji.

Stanęliśmy dookoła stosu, jak w jakimś kręgu przywołania demona. Plan był taki, że Patyk polewa miksturą, zaczynamy spierdzielać i kiedy się wszyscy odwrócą, Gruby liczy do trzech, rzuca zapaloną gazetę i biegnie do najbliższego drzewa, za którym ma się schować.
Ale czy Gruby nie zrozumiał, czy zrobił to nam na złość za przegrany bieg, to zamiast czekać, na sygnał, podpalił gazetę i rzucił, kiedy Patyk jeszcze kończył schylony rozlewać.

I jebło.

Jebło tak, że legendarny Andrzej na urlopie od palonego dachu (wrzucam link w komentarzu) mógłby nam pozazdrościć.

Jebło tak, że baliśmy się, czy na dole, na kopalni nie wywołaliśmy jakiś wstrząsów wtórnych.

Kiedy po huku, w deszczu opadających szczątków doszliśmy do siebie, okazało się, że wszyscy bez wyjątku mieliśmy opalone brwi i rzęsy oraz nadpalone włosy. I ryje czerwone jakbyśmy się urodzili w Pile, w której jak wszyscy wiemy było jak w Chile.

Matiemu dodatkowo ucierpiał z taką pieczołowitością pielęgnowany image, bo został pozbawiony hodowanej przez pół roku grzywki, i faktycznie miał krótko z przodu, długo z tyłu. Wyglądał jak klasyczny, przysłowiowy Czeski Piłkarz. Strasznie się #!$%@?ł na Grubego. I znowu przez dwa tygodnie musiałem robić za przekaźnik: „Powiedz Grubemu, że jest gruby i #!$%@? i nie jest już moim kumplem”. I odpowiedź: „Powiedz Matiemu, żeby #!$%@?ł i nie może przyjść do mnie na Segę”.

Patykowi dodatkowo zjarały się buty i stopiły sznurówki (oblał je sobie resztką napalmu, kiedy chciał odskoczyć od płomienia).

Miał #!$%@?, bo były to oryginalne, niemieckie Adasie, przysłane przez rodzinę z Niemiec (w latach 90 takie buty to był sztos).

Nadto Grubemu wbił się w nogę jakiś kawałek drewna (dobrze tak #!$%@?, za karę!), który wszedł w łydkę na 3-4 centymetry.

Doszliśmy do wniosku, że matka Grubego może powziąć podejrzenia co do ciała obcego w nodze swego pierworodnego, i wysypie się ustalona wersja zdarzeń, więc w drodze do domu, w lesie, wyciągnęliśmy to z niego i żeby krew się nie lała, to zakleiliśmy żywicą z jakiejś ściętej sosny.

Jeszcze nastraszyliśmy Grubego, że pewnie dostanie gangreny, zgnije mu noga i mu ją utną. A jak zakażenie pójdzie wyżej to i pozbawią go puloka. Strasznie byliśmy na niego #!$%@?. Gruby i tak bał się reakcji starych, że o nodze im nie powiedział, choć chyba nadawało się to do szycia.

Jako, że tak naprawdę żywica średnio się sprawdziła, z nogi ciągle ciekło, to żeby nie uświnić pościeli juchą, wykradł z łazienki papier toaletowy i sobie owinął giczałę jak ranę postrzałową w Szeregowcu Ryanie. Przeżył, ale ślad na nodze ma do dziś.

Najgorsze było to, że każdy z nas musiał odbyć rozmowę o przykrych i widocznych konsekwencjach naszego eksperymentu ze starymi.

Jedna zasada była święta: mogliśmy się kłócić, nie odzywać do siebie, ale jeżeli razem wpakowaliśmy się w szambo, to trzymamy w ekipie sztamę choćby nie wiem co – nie denuncjujemy się nawzajem i nie wkopujemy kumpli z paczki. Każdy winę bierze na siebie.

Najgorzej na tym wychodził zawsze Łysy, bo jedyną metodą wychowawczą jego starego, było #!$%@? po plecach i pośladkach kablem od prodiża, pod byle pretekstem. Ale Łysy twardo przyjmował razy, nigdy się nie wysypał.

Dlatego zawsze mi się ciśnienie ostro podnosi, gdy słyszę zwolenników twardej ręki, którzy wręcz chwalą się tym, są dumni, że byli bici w dzieciństwie i uważają to za naturalny i najlepszy proces wychowawczy. Czuć z czegoś takiego dumę, to trzeba być upośledzonym zwyrolem.

Łysemu takie traktowanie ostro zryło psychę i złamało życie (o tym kiedy indziej Wam opowiem).

Wracając do tematu: wymyśliliśmy więc genialny plan, że powiemy rodzicom, że chcieliśmy przetestować „maszynkę do rozpalania grilla” z Kaczora Donalda(pamiętacie, tam zawsze był taki rozdział „zrób to sam”), ale zaszedł jakiś błąd konstrukcyjny i stanęliśmy nie z tej strony wylotu.

Rozpalacz ten miał się składać z 1) Dezodorantu 2) Uchwytu z kawałka patyka i klamerki 3) Zapalniczki. Historia szyta fest grubymi nićmi, ale nic lepszego wtedy nie przyszło nam do głowy.

Najlepsze jest to, że chyba matka Matiego wysłała wtedy list do wydawcy Kaczora Donalda i chciała rozkręcić gównoburzę w jakimś Rowerze Błażeja czy Truskawkowym Studiu, że nie można dawać dzieciom pomysłów, przy których zrobią sobie krzywdę xD

Na szczęście starzy nie wymienili się informacjami między sobą, bo sprawa by się rypła. Chyba, że by uznali, że ich dzieci to kompletne debile (co z perspektywy czasu niezbyt odbiegało od rzeczywistości), bo 5 razy z rzędu opalili sobie mordy dezodorantem.

Dajcie znać jak Wam się podobało i czy chcecie więcej, bo trochę tych historii jest.

Więcej wspomnień będzie pod tagiem #przygodypatyka

#lata90 #lata90te #wspomnienia trochę #pasta
Pobierz
źródło: comment_1605206688NMIxy6Sp7duqA4orliIY2t.jpg
  • 2