Wpis z mikrobloga

W trzy dni Legia zdobyła tyle samo punktów co wcześniej przez miesiąc. Znowu okazało się, że można, tylko jak zwykle za późno. Forma zrobiona na fazę grupową, gratuluję, szkoda że w tym planie jak zwykle zapomniano o eliminacjach.

Ponownie od połowy października można poczuć namiastkę normalności. Da się grać co trzy dni i nie zmieniać składu. Zawodnicy przypominają sobie, że można właściwie się ustawiać, wychodzić na pozycję i próbować grać w piłkę. W tej chwili jedyne, czego sobie nie przypomnieli (a niektórzy jeszcze nigdy się nie nauczyli), jest trafianie w bramkę. Każdy poza Pekhartem ma ogromne problemy z wcelowaniem w prostokąt albo odbiera sobie szansę zwlekając zbyt długo i pozwalając przeciwnikom na blokowanie strzałów. Statystyka celnych strzałów z ostatnich dwóch meczów jest porażająca. Wcześniej też była, ale tam nawet uderzeń nie było, więc nie ma się co dziwić. Teraz prób jest sporo, więc problemy z celnością tym bardziej rażą.

Znowu zaczęliśmy od otrzymania ostrzeżenia, ale ustawienie w obronie było prawidłowe i udało się złapać Exposito na spalonego. Dopiero 75 minut później Śląsk musiał dostać prezent, aby w ogóle cokolwiek w tym meczu stworzyć. Poza tym i próbami z dystansu nie pozwoliliśmy im praktycznie na nic. Do perfekcji nadal bardzo daleko, ale przynajmniej są podstawy, na których można coś budować. Nie da się nic osiągnąć, jeśli co mecz traci się 2-3 gole. Na razie zredukowaliśmy to do jednego na mecz, choć czyste konta były bardzo blisko. Podziwiam Boruca, że powstrzymał się od reakcji w stylu Kuciaka. Na jego miejscu nie potrafiłbym się pogodzić z tak prostą utratą zera z tyłu.

Legia mogła sobie dziś pozwolić na dalsze szlifowanie stylu gry. Ujmuję to w ten sposób, bo pressing Śląska sprawiał pewne problemy, ale nie był na tyle skuteczny, żeby zrobić nam krzywdę. W pewnych chwilach można było się przerazić, jak bardzo zawodnicy Legii pilnują się, żeby utrzymać piłkę na ziemi, bo wydawało się, że zaraz ją stracą. Dalekie wybicie było stosowane tylko w ostateczności oraz w kilku wznowieniach z piątego metra. Zdarzało się sporadycznie, a nie było jedynym pomysłem na przeniesienie gry na połowę rywala. Mogliśmy to robić w nienajszybszym tempie, podejmując niekiedy spore ryzyko. Cytując prostego chłopaka z Dębicy:

Opłacało się.


Ważne szczegóły, przez które udawało się rozkręcać akcje – Pekhart wracał się do rozegrania i był w stanie odegrać z pierwszej piłki, często wręcz brakowało go w polu karnym. Wszołek znakomicie pokazywał się na pozycję, Juranović wielokrotnie mógł uruchamiać go podaniem na wolne pole. Karbownik schodził na lewą obronę, wyprowadzając piłkę i przesuwając Mladenovicia wyżej oraz Luquinhasa do środka. Gwilia atakując z głębi pola był bardzo niebezpieczny z piłką przy nodze. Zawodnicy Legii często wchodzili w pojedynki i wygrywali je. Jak na nasze warunki, była to gra z polotem, którą nieźle się oglądało.

Niestety nadal chcemy wejść z piłką do bramki, co potem przekłada się na brak celnych strzałów. Podejmujemy złe decyzje i dobre szanse uciekają. O ile strzał Karbownika w słupek to był jeszcze pech, to kiksu Pekharta nic nie tłumaczy. On wręcz kopnął piłką w swoją drugą nogę. Przy obu naszych golach można mówić o przypadku, bo Juranoviciowi wszedł strzał życia lewą nogą, a Pekhart trafił między nogami Putnockiego. Oczywiście nie ma co tego deprecjonować – super, że strzelili, ale jak ktoś będzie chciał, będzie mógł się doczepić. Pretensje należy mieć do tych, którzy nie wykorzystali stuprocentowych sytuacji, ale Czech przynajmniej potem zrobił swoje.

Może to jeszcze za mało, aby wyciągać wnioski. Jednak dziś widać było kontynuację gry z drugiej połowy meczu z Zagłębiem. Rozkręcił się Juranović, który oprócz coraz odważniejszej gry do przodu lepiej radził sobie w defensywie – oprócz jednego-dwóch drobnych błędów nie ma się do czego przyczepić. Gorzej rzeczywiście jest z Mladenoviciem, więcej roboty miał przez niego Karbownik, który właściwie grał za siebie i za Serba. Jedynym sposobem Śląska na zagrożenie nam był znany z pucharów wariant z szybkim Murzynem na skrzydle. Na szczęście większość przegranych pojedynków i strat Mladenovicia udało się naprawić.

W defensywie bezbłędny był Lewczuk – wyłuskiwał piłkę z dziecinną łatwością i może wyprowadzenie mogło być lepsze, ale to znowu bardzo udany jego mecz. Obok błędu Jędrzejczyka nie można przejść obojętnie. Nigdy nie będę ganił za straty wynikające z podjęcia ryzyka, ale są pewne ramy. Co innego stracić piłkę pod polem karnym rywala, gdzie można uniknąć konsekwencji. Tutaj nie było takiej możliwości – tak koszmarnych błędów nie da się już uratować. Takie rzeczy się zdarzają i na szczęście nie odbiło się to na wyniku, ale nie powinny mieć miejsca. Oczywiście Jędza jeszcze zaliczył spóźnione wejście na dzika i nie poniósł za to konsekwencji w postaci kartki. Dziś jednak sędziowanie to był nieśmieszny żart, żeby wspomnieć tylko rzut wolny dla Śląska po faulu Mączyńskiego na Karbowniku, gwizdanie poślizgów, a ignorowanie wjazdów w przeciwnika bez piłki.

Michał Karbownik zmartwychwstał. Był w dobrej formie od debiutu do przerwy pandemicznej, potem poza przebłyskiem z Piastem nie wyróżniał się przez kilka miesięcy latem, po czym został sprzedany w swoim największym dołku, a teraz powoli wraca do formy. Echhh… Niektórzy mają do niego mnóstwo zarzutów. Że tak naprawdę to tylko biegnie przed siebie, a przeciwnicy ustępują mu miejsca. Że nie ma strzału ani podania i że nie potrafi bronić. Asyst mimo wszystko trochę zrobił, ale niestety nadal ma problem z odpowiednim zakończeniem akcji. Po takich rajdach powinien mieć co najmniej jednego gola i asystę. Może w miarę dochodzenia do formy uda się to poprawić, dziś w pierwszej połowie dwa razy nie wahał się, tylko od razu strzelał. Dostajemy tylko potwierdzenie, że to nie jest piłkarz kompletny, ale z potencjałem do oszlifowania. Musi rozegrać pełny sezon w lidze i zrobić postęp, bo tylko tyle czasu dostał, aby być gotowym, a może i mniej.

Ogólnie podobał mi się środek pola. Jak wspomniałem, Gwilia świetnie wyprowadzał piłkę z głębi, podejmował najmniejsze ryzyko, być może on miał za zadanie grać jak najbezpieczniej. Nie irytował mnie tak jak w niedzielę, nawet gdy trochę zwlekał ze strzałem lub podaniem, to sporo z nich wykonał dobrze. Aktualnie nie widzę go na innym miejscu na boisku niż to obecne. Ze Sliszem jest trochę gorzej. Jest najsłabszym punktem gdy zespół gra dobrze, za to był najmocniejszym, gdy grał słabo. Zastanawiam się, na ile można u niego poprawić rozegranie piłki. Zazwyczaj jego straty są dość spektakularne, nawet gdy nie jest atakowany i nie podejmuje nadmiernego ryzyka. Możemy oczywiście od niego wymagać tylko bycia dobrym przecinakiem, ale może należy stawiać mu ambitniejsze cele. Prawdopodobnie najlepiej będzie wyglądał, gdy będziemy musieli się bronić, jednak przy grze w ataku pozycyjnym mamy w kadrze lepsze opcje. Nie dziwię się mimo to, że gra kosztem Martinsa czy Antolicia. Już nawet nie chodzi o status młodzieżowca, ale taka inwestycja musi grać. Nie jest na tyle słabszy, że nie opłaca się to sportowo, a finansowo prawdopodobnie w przyszłości się zwróci.

Wspomniałem też o idealnych wyjściach Wszołka na wolne pole, szkoda tylko, że nadal nie jest on w stanie zachować chłodnej głowy w polu karnym. Ok, jako jedyny trafił w bramkę w pierwszej połowie, ale aż prosiło się o oddanie piłki do Gwilii. Brak asysty do Pekharta to akurat nie jego wina. Na tej pozycji i tak nie mamy nikogo lepszego, a Wszołek do pola karnego i tak robi dobrą robotę. Im lepiej dotrze się z Juranoviciem i choć trochę ogarnie się w szesnastce, tym większą korzyść już wkrótce powinna z tego odnieść Legia.

Pekharta właściwie też zrecenzowałem wyżej, a Luquinhas obecnie błyszczy, bo przynajmniej ma z kim pograć w piłkę. Warto zresztą zauważyć, jak Czech wypuścił Brazylijczyka przy drugiej bramce. Niby wyglądało to prosto, ale jeszcze niedawno nie potrafiliśmy przeprowadzić nawet takiej kontry. Mogę powtórzyć po Zagłębiu – to nie musiał być wielki futbol, wystarczyło zagrać NORMALNY mecz. Teraz było nawet trochę lepiej niż normalnie, tylko wynik nie do końca to pokazuje. W przyszłości przez niski wynik taki mecz nie będzie doceniony, ale na razie będziemy pamiętać, że gra była naprawdę dobra.

Krótko jeszcze o wywiadzie Vukovicia. Dobrze, że przerwał milczenie, jego spojrzenie na sprawę było potrzebne. Pewne rzeczy ocenił prawidłowo i potwierdził nam niejako, że w klubie lub wokół niego są ludzie starający się wpływać na postrzeganie futbolu przez Mioduskiego. Może trochę za ostro pojechał z Michniewiczem, ale jego ocena meczu z Karabachem jest w dużej mierze właściwa – nie należało robić takiej rewolucji w składzie. Za to na duży minus postrzeganie porażek z Omonią i Górnikiem. To prawda, że nigdy nie jest tak źle z Legią, jak się mówi. Ale te porażki były naprawdę dramatyczne. Z Omonią nie musieliśmy liczyć na brak błędów sędziego, wystarczyło zagrać o coś więcej niż 0:0. Górnika natomiast należało wypunktować dokładnie tak, jak zrobiły to ostatnio Zagłębie i Raków. Pisałem o tym już wtedy. Trener Legii nie może ot tak sobie przegrywać meczów, bo chciał sobie zobaczyć, na kogo może liczyć w pucharach. Albo inaczej – nawet jeśli chce sprawdzić kogoś innego, to nie zwalnia jego i całej drużyny od odpowiedniej organizacji na boisku. Remy czy Stolarski mogli się kompromitować, ale to nie tłumaczy straty trzech goli i braku wyjścia ze znacznie większą liczbą kontr. Vuković był pewny siebie i wierzył, że wszystko się odmieni – prędzej czy później tak by było, ale sezon przegrał z Omonią. Trzeba było już wtedy nie dopuścić do porażki, to nie byłoby zwolnienia.

Oby na następny mecz nikt więcej nie wypadł ze składu, bo już Pekhart miał problemy ze zdrowiem, a i tak zbyt wielu jest nieobecnych. To na razie główne zmartwienie przed sobotą, bo jest mało czasu, aby ktoś na dobre doszedł do siebie. Pogoń jest zresztą zespołem, który już jakiś czas temu przestał nam leżeć i jest już całkowicie odwrotnie. Zwykle o tej porze roku dostajemy tam w łeb, czas to w końcu zmienić.

#kimbalegia #legia
  • 16
@Kimbaloula:
1. Ja byłem wielkim zwolennikiem Vuko, ale nie czarujmy się Omonia to był wynik dramatycznej gry od 3-4 miesięcy. Po pierwszej przerwie spowodowanej koronawirusem coś się w maszynie zacięło i Vuko kompletnie nie wiedział jak to zmienić. Akurat za mecz z Omonia bym go najmniej winił, bo tam sędzia nas kompletnie przekręcił, ale Górnik to był dla mnie wstyd, czułem się gorzej niż po kompromitacji z Wisłą za Sa Pinto.
@miki4ever: Właśnie też o tym napisałem o Karbowniku, gra jako dodatkowy pomocnik wchodzący z lewej obrony. To, że jest nominalnie wystawiony w pomocy, nie ma aż takiego znaczenia. Bardziej należy docenić jego powrót do formy (choć to dopiero drugi mecz, więc spokojnie) niż wiązać to ze zmianą pozycji na grafice.

Tak, sędzia nas przekręcił, ale gra na 0:0 się zemściła. Myślał że podejście z Rangersów się opłaci, ale znowu wyszło tak
nie podniecaj się tym wczorajszym meczem, bo to Sląsk zagrał piach, a nie Legia mecz wybitny. 12 meczów Śląska w tym roku i efekt - 2:1:9. Oni przegrali tydzień temu w Płocku...


@AlgorytmPrima: To tak jak caly poprzedni sezon. To przeciwnicy Legii grali zle co tydzien:) Taka spiewka serio, nie ma juz sensu.
@AlgorytmPrima: Gdzie ja napisalem, ze Legia to klasa swiatowa?

Slask jak na polska lige jest mocny, tak samo Zaglebie. Co do Rakowa bezposredni mecz z Legia przegrali, skladu tez nie maja super glebokiego, jedyna szansa dla nich to dlugosc sezonu. Jakby bylo 37 kolejek to by nie mieli szans nawet na puchary, przy 30 moga powalczyc.
@miki4ever: nie, Śląsk nie jest mocny. To jest drużyna na miejsca 6-10, która czasami zagra dobry mecz. Jakby Śląsk zagrał jak z Lechem, to Legia raczej by nie wygrała. A że zagrali jak z Wisłą Płock, to wynik jest, jaki jest. No i ostatni mecz Śląsk z Legią, w Warszawie, wygrał chyba w 2011 roku. Ten mecz nie jest wiarygodny, pod ocenę formy.