Wpis z mikrobloga

W sumie dzisiaj mnie naszło, żeby opisać naukę jaką wyciągnąłem z tego, że moje zdrowie psychiczne się popsuło. Chciałbym zaznaczyć, że to są wyłącznie moje własne doświadczenia i przemyślenia i na pewno nie odnoszą się do wszystkich osób cierpiących na deprechę, ale może da komuś wgląd co dzieje się w głowie człowieka, który zmaga się z tym cholerstwem.

Kiedyś, zanim dopadła mnie choroba, zastanawiałem się dlaczego ludzie odbierają sobie życie. Przecież zawsze może być lepiej, poza tym, jak popatrzy się na przykłady samobójstw, to praktycznie zawsze te decyzje nie są podejmowane pod wpływem impulsu, bardzo rzadko zdarza się, że komuś przytrafia się coś przykrego, a ten chwilę później wiesza się albo skacze pod pociąg. Niemal zawsze jest to decyzja podejmowana po dłuższym czasie, wydawałoby się przemyślana, a jednak nie można stawiać jej koło zdrowego rozsądku. Więc co, tchórzostwo? Zmęczenie?

Zmęczenie to w sumie dobry kierunek. W moim przypadku, kiedy depresja była gorsza niż zwykle działo się coś takiego:

Wyobraź sobie najbardziej stresujący moment w życiu. Jeśli miałeś relatywnie bezstresowe życie, będzie to chwila przed ustną maturą, jak miałeś gorzej to może być to niebezpieczna sytuacja w której masz świadomość, że zaraz możesz zostać zabity lub zgwałcona. Człowiek w takich sytuacjach czuje strach i telepanie się całego ciała.

Teraz wyobraź sobie coś bardzo przykrego, na przykład moment w którym dowiadujesz się, że ktoś bliski zginął/zmarł. To powoduje pustkę, niedowierzanie, rozgoryczenie i przede wszystkim smutek. Wszystko to z czasem przechodzi, ale chodzi konkretnie o pierwsze wrażenia.

No to teraz wyobraź sobie, że czujesz jedno i drugie razem, przez cały dzień, tydzień, miesiąc. Raz mocniej, raz słabiej. Nie jesteś w stanie spełnić podstawowych obowiązków, nie jesteś w stanie uciec przed tymi uczuciami. Albo nic nie jesteś w stanie przełknąć, albo objadasz się, że jesteś w stanie przytyć o 100% swojej masy ciała w rok. Do tego całość potwornie męczy, nie tylko psychicznie ale też fizycznie. Godzina 16, 17 i jesteś wykończony, padasz z nóg mimo, że nic dzisiaj nie zrobiłeś.

Mi akurat zasypianie po czymś takim przychodziło łatwo, przesypia się też większość dnia. Wtedy czasem śnisz. O rzeczach przyjemnych, czasem mniej, ale podczas snu nie ma tego co opisałem powyżej, nie trzęsiesz się, nie boisz, nie czujesz pustki. Jest błogo, czasem śni Ci się, że jesteś szczęśliwy, że problem który Cię trapi jest rozwiązany, że miłość Twojego życia w końcu odwzajemnia Ci to co do niej/jego czujesz, że osiągasz sukces i że jesteś tym kim zawsze chciałeś być, masz poczucie humoru i wzbudzasz u innych osób sympatię, że Twoje życie się liczy. Tak jest do momentu aż się nie obudzisz. Wtedy padają pierwsze słowa Adasia Miałczyńskiego z "Dnia Świra".

o #!$%@?.


Wszystkie wymienione potworne uczucia przychodzą w ciągu najbliższych kilku sekund, jedyną reakcją jest zwinięcie się do pozycji embrionalnej, czasem człowiek zaczyna ronić łzy. Pierwszą myślą jest "czemu musiałem się obudzić". Kolejną myślą, która będzie się co rano powtarzać jest "a może gdyby się nigdy więcej nie obudzić..." Prędzej czy później, to co kiedyś wydawało Ci się największą głupotą zaczyna mieć bardzo dużo sensu.

Z dedykacją do tych, którzy wciąż walczą z tymi myślami i w pamięci o tych, którzy ulegli.
#depresja #myslisamobojcze #samobojstwo #zdrowiepsychiczne #psychiatria