Wpis z mikrobloga

Dobrze, że mamy to za sobą. Kolejny raz pierwsza runda eliminacji okazuje się być trudna do sforsowania.

Generalnie lubię ten okres w roku, kiedy gramy w tych eliminacjach, zwłaszcza z totalną egzotyką. Oczywiście nie sprawia to zbyt dużej przyjemności gdy przegrywamy, ale akurat w zeszłym roku Legii zdarzyło się to tylko raz. Teraz też wynik jest po naszej stronie i to jest najważniejsze. Podobnie jak rok temu, jest to kwestionowane, bo za nisko, kompromitacja itd. Znamy to dobrze.

Rzecz jasna Legia zagrała bardzo słabo. Miała ogromne problemy z przebiciem się przez drużynę Linfield ustawioną bardzo głęboko. Sama skomplikowała sobie sprawę, bo jeszcze pierwszy kwadrans wyglądał jako tako, próbowali jeszcze szybszego rozegrania, pojawiły się jakieś sytuacje podbramkowe. Jednak potem było coraz gorzej, a im dłużej utrzymywał się wynik 0:0, tym było trudniej. W piątek Legia bardzo ułatwiła sobie sprawę w Bełchatowie, strzelając gola już na początku meczu. Tutaj zespół ewidentnie się zaciął, widać było frustrację i brak pomysłu, wszystko samo się napędzało.

Najgorsze było tempo gry. Było niemiłosiernie wolne. Odnosiłem wrażenie, że wystarczyłoby choćby minimalnie przyspieszyć, i już byłoby zagrożenie. W dodatku Legia niewystarczająco wykorzystywała środek. Właściwie robiła to tylko po to, żeby przenieść ją na drugie skrzydło, skąd były próby dośrodkowań. Przed polem karnym Linfield robiło się całkiem sporo miejsca i dopiero Kante potrafił to wykorzystać, i to zresztą nie wahając się specjalnie ze strzałem. Większość zawodników musiała sobie piłkę przyjąć, poprawić, rozejrzeć się i jeszcze trochę pomyśleć, i dopiero potem ewentualnie spróbować zagrać piłkę.

Dopiero po strzeleniu gola zrobiło się więcej miejsca i pewnie należało zrobić z tego 2:0. Ewidentnie też zeszła już presja z głów zawodników. Oczywiście można się śmiać, że piłkarzy zawodowych w Polsce coś takiego paraliżuje, ale ja nawet tego nie oceniam, tylko po prostu widzę, że ma to miejsce. Ta niemoc jest widoczna gołym okiem. W dużej mierze ten mecz tak wyglądał przez niewystarczające przygotowanie taktyczne, jednak ta blokada psychiczna powiększała się coraz bardziej w miarę upływu meczu.

Jak na mecz, w którym wiadomo było, że trzeba będzie atakować, i to drużynę głęboko cofniętą, skład nie był najlepszy. Gwilia gwarantuje spowalnianie gry, wprawdzie w skrócie zobaczymy go w roli asystującego Kante, a także w rozegraniu do Luquinhasa, ale takie przebłyski (czy po prostu zwykłe podania) miały miejsce rzadko. Także Slisz nie sprawdził się w rozegraniu, o ile w defensywie nie można mieć do niego zastrzeżeń, to miał ogromne problemy z podawaniem piłki do przodu. Antolić niestety też zwalniał niemal wszystko co mógł, ale on akurat w środku i tak był najbardziej pożyteczny. Myślałem, że może warto by wprowadzić Martinsa za Gwilię, ale czy on byłby w stanie coś zmienić? On też niestety przygasł i gra maksymalnie bezpiecznie, nie zapędza się aż tak do przodu.

Problem stanowił także brak przebojowości Karbownika, były raptem 2-3 sytuacje, gdzie wygrał pojedynek i stworzył w ten sposób realną przewagę. O ile jeszcze Mladenović z Luquinhasem próbowali rozrywać obronę Linfield z różnym skutkiem, to na prawej stronie kompletnie to nie wychodziło. Nie było elementu zaskoczenia, przeciwnicy dość łatwo czytali Wszołka i Karbownika, w większości przypadków z góry było wiadomo, co oni zrobią. Nawet gdy byli dwóch na jednego, to jeszcze nic nie oznaczało. Jeden się chował za plecy obrońców i zawodnik z piłką de facto i tak zostawał sam.

Brakowało też gry dołem. O ile piłka kilka razy dotarła do Pekharta, to z jakiegoś powodu nie potrafił porządnie uderzyć piłki głową – albo brakowało timingu, albo lepszego ustawienia. Te dośrodkowania mogły nawet przynieść skutek, ale czasami trzeba było też spróbować czegoś innego. Właśnie wyjście poza schemat w wykonaniu Kante dało nam zwycięstwo, trzeba było szukać innych rozwiązań już wcześniej. Przejście na dwóch napastników niewiele pomogło, Rosołek też parę razy znalazł się w polu karnym, ale ciągle czegoś brakowało. Koniec końców sami sobie skomplikowaliśmy życie.

Przez większość meczu nie było podstaw do oceny zespołu w defensywie. Niestety Wieteska jak zwykle musiał coś odwalić, byłby chory, gdyby nie walnął babola. Jeszcze rozumiem, że grał kosztem Lewczuka z powodu lepszego wyprowadzenia piłki, ale wiemy też, że potrafi w nim popełnić także bardzo prosty błąd. Ostatecznie Boruc musiał bronić dwa trudne strzały, trochę dużo – pamiętamy, że mieliśmy mecze, gdzie bramkarz był zupełnie bezrobotny. Nie ma co rozdzierać szat, skoro nie skończyło się to źle, ale tak proste błędy z braku koncentracji… Teraz się upiekło, ale w kolejnych rundach trzeba się tego wystrzegać.

Vuković był zadowolony, niestety trochę to wygląda podobnie jak rok temu, mam też wrażenie, że za duży respekt poświęcił rywalowi przed meczem. Nie udało mu się też za bardzo wstrząsnąć zespołem w przerwie. Legia mimo wszystko potrafiła bardziej zepchnąć rywala do obrony, podejrzewam, że teraz mógł być też pomysł na wyciąganie go spod jego bramki, ale to wszystko nie wychodziło. W zeszłym sezonie parę razy Legia pokazała, że jest w stanie grać atakiem pozycyjnym, ale ma w tym duże braki i trener będzie miał sporo pracy, aby jeszcze to usprawnić.

Ja bym aż tak się tym meczem nie przejmował. Oczywiście oglądało się to z dużym trudem, nie powinno to tak wyglądać. Ale wygląda, i to nie od dziś. Od lat mamy problem ze słabszymi drużynami w eliminacjach, my w odróżnieniu od innych drużyn jesteśmy w stanie przynajmniej kogoś przejść. Ja w ogóle się cieszę, że ten mecz doszedł do skutku mimo przypadku korony w zespole. Gdybyśmy nie mieli tyle szczęścia i wylosowali wyjazd na Wyspy Owcze, moglibyśmy teraz zgrzytać zębami jak Slovan. Nadal też nie jest powiedziane, że jesteśmy czyści. Trzeba będzie zagrać następną rundę, a nie wiadomo, czy nie będzie kolejnych zakażeń w zespole. Gramy u siebie, więc problemów z kwarantanną być nie powinno, ale jeżeli korona trafi któregoś z kluczowych zawodników, to możemy ucierpieć na samym boisku.

Ten mecz trzeba było zagrać i zapomnieć. Po Bełchatowie liczyłem na to, że nie będzie aż takich męczarni, niestety były, ale liczył się tylko awans. W tydzień może się sporo zmienić i może będzie to wyglądać lepiej. Paradoksalnie może lepiej będzie z Omonią, bo Ormianie mogą też się tak zabunkrować. Z drugiej strony, Berg to wysoka półka pod względem taktyki, więc może swój zespół odpowiednio ustawić. Może nie było to idealne losowanie, pewnie byliby korzystniejsi przeciwnicy, ale skoro gramy u siebie, to nie można za bardzo narzekać. Trzeba będzie znowu przejść, obojętnie jak, a martwić się będziemy później.

#kimbalegia #legia
  • 4
@Kimbaloula: Nadal nie rozumiem zachwytu nad Omonią.

Czy wy wiecie, że Omonia straciła swojego najlepszego strzelca jak i kilku innych podstawowych zawodników w tym okienku? Czy wy wiecie, że Omonia bazuje na zawodnikach po 30?

Przeciwnik jak przeciwnik szanować trzeba, ale jak ktoś mówi o tak osłabionej Omonii, że jest to groźny rywal to ja naprawdę tracę wiarę w polski futbol.

Jeszcze się nie zdziwię jak to Ararat awansuje bo grają
@technojezus: A gdzie ja się nią zachwycam? Nawet nie widziałem ich na oczy. Zresztą Berg też mógł się zmienić, może już nie przykłada takiej wagi do taktyki. Bardziej z tym mógłby być problem niż piłkarsko.