Wpis z mikrobloga

Dzień dwudziesty siódmy.

Obudziłem się w cichym, ciepłym i wygodnym łóżku. W wyniku wielu niekonczących sie rozmów z nowymi kolegami i przelotnych opadów gotowy dojazdy byłem dopiero przed jedenastą.

Z nowymi pokładami energii ruszyłem jak pocisk wystrzelony z lufy. Jechało mi się jak pierwszego dnia podróży.

Pocisk szybko ostudził kolejny opad deszczu. Do godziny szesnastej jechałem drogami przez lasy o kamienistym podłożu. Skrzyżowania spotykałem co kilkanaście kilometrów. Między nimi tylko las i pojedyncze czerwone domy. Przelotne choć częste i intensywne opady deszczu nie stanowiły przeszkody. Skupiałem się na chwilach gdy zza chmur wychodziło Słońce.

Gdy około godziny piętnastej mijałem Lemhult została już tylko jedna chmura. Taka przykrywająca całe niebo. Padał z niej nieprzerwany deszcz o różnej intensywności i wiał wiatr.

Nie miałem wyjścia jak tylko jechać dalej. Szybko przemokłem i kolejne godziny opadu nie robiły na mnie wrażenia. W dwa dni muszę pokonać dwieście czterdzieści kilometrów. Przejeżdżałem przez wiele ciekawych miejscowości, obok wielu niezwykłych obiektów a nie mogłem zrobić objazdówki ulicami. Szczególną uwagę zwróciło Sävsjö. Nie mogłem, przez intensywny deszcz, zrobić zdjęć.

Około dwudziestej drugiej gdy zbliżałem się do Vaggeryd zauważyłem wykoszoną polanę nad jeziorem. Dobre miejsce na namiot.

Rozebranie się z zupełnie przemoczonych po kilku godzinnym deszczu ubrań by iść wykąpać się z zimnym jeziorze było dla mnie czymś nowym.

#podroze #rower #rowerovsky
źródło: comment_1594097975p0kZio1SJRC6jMmO2MWCio.jpg