Wpis z mikrobloga

No coś tam kopiemy… Niniejszym Legia obiła wszystkie zespoły ze strefy spadkowej (miejsca 14-16) po dwa razy, każdemu strzelając po sześć goli w dwumeczu. Jeszcze lepszy bilans ma z 13. Wisłą Kraków (10:1), a najniżej notowanym zespołem, z którym straciła punkty, jest 12. Wisła Płock.

Jakby ułożyć najlepsze mecze tego sezonu, to aż trudno wybrać top 3. Chyba trzeba by nawiązać to popularnego formatu na YouTube i pokusić się o hehe TOP 10 XD Chyba tylko domowy mecz z Wisłą Kraków był lepszy od dzisiejszego, mimo niskich wyników bardzo cenię też zwycięstwa po 2:1 z Wisłą Płock i Cracovią. Do tego 4:0 przeciwko Jagiellonii, Koronie oraz 5:1 z Górnikiem, a z wyjazdowych Śląsk i Lechia – to już rzeczywiście jest blisko dziesięciu spotkań. W poprzednich sezonach ciężko byłoby uzbierać nawet kilka tak dobrych występów, czy to pod względem gry, czy wysokich wyników. Wtedy były to raczej wyjątki i pojedyncze wyskoki, a teraz tak dobre mecze stają się może nie standardem, ale widzimy je stosunkowo często.

Co jest uderzające w takich meczach, to ogromna różnica w niemal każdym elemencie gry na korzyść Legii. Każdy może powiedzieć: to tylko Arka (ŁKS, Wisła, ktokolwiek), ale wielokrotnie na boisku starcia z takimi rywalami były bardzo wyrównane lub nawet z gry wyglądaliśmy słabiej. Jak spojrzymy na przebieg tych meczów, na tabelę, bilans bramek, to wreszcie zapanowała normalność. Przewaga, którą Legia ma na wielu polach, wreszcie jest widoczna w większości meczów. Tych dobrych meczów było już za dużo, aby to był przypadek. Solidne punktowanie pozwala na wyrobienie sobie już naprawdę niezłej sytuacji w tabeli (chyba najlepszej od czasów Henninga Berga, przy czym podział punktów sztucznie potem naszą przewagę zmniejszył). Musiało minąć 5-6 lat, aby znów Legia grała i punktowała na tak dobrym poziomie, co trochę oddaje skalę tego zjawiska.

Jedną z większych pochwał na temat Legii, jaka przychodzi mi do głowy, jest taka, że przy patrzeniu na jej grę, nawet przy niekorzystnym wyniku, człowiek jest w miarę spokojny, że zaraz strzelą. Przewaga jest na tyle duża, przeciwnik na tyle głęboko cofnięty, na tyle dużo jest sytuacji, że trudno nie mieć takiego wrażenia. Stracona bramka nie powoduje podłamania, grają tak samo jak wcześniej, albo nawet lepiej (akurat nie dzisiaj, bo oczywiście 30 sekund gry nie ma co oceniać). Legia wie też, kiedy przyspieszyć, a kiedy zwolnić. Nie da się 90 minut grać pressingiem, ani też dociskać przeciwnika w jego pole karne. W wielu przypadkach udaje nam się dyktować tempo gry i toczy się ona na naszych warunkach.

Dziś ten mecz przypomniał mi dwa inne, rozgrywane w przeszłości przy Ł3. Pierwszy to… z Realem Madryt, ale nie dlatego, że tak dobrze gramy, takiego odlotu u mnie nie ma. Po prostu był to ostatni mecz przy pustych trybunach na tym stadionie, a gol dla rywali też padł w 1. minucie. Natomiast druga połowa bardzo przypomniała mi mecz z tego sezonu z Górnikiem (5:1). Wtedy wystarczyło przyspieszyć przez 10 minut drugiej połowy i w tym czasie strzeliliśmy cztery gole. Teraz przejście z remisu do bezpiecznego 4:1 zajęło nam 12 minut, w obu przypadkach bardzo zaangażowany był Wszołek, a także była pomoc rywali poprzez trafienie samobójcze. Przy czym wtedy odpuszczenie po piątym golu było trochę za duże, Górnik strzelił po rzucie rożnym, a także potem ze spalonego. Tutaj tempo siadło, nie przemęczaliśmy się, ale Arka nadal nie była w stanie nam zagrozić. Ależ by tutaj się przydało pięć zmian… No ale i tak mieliśmy możliwość oszczędzania się na niedzielę, przy czym i tak do końca nie odpuściliśmy Arce – tylko przez słabą skuteczność tych goli nie było o 2-3 więcej, a tu mowa tylko okresie po 60. minucie.

Cieszy dyspozycja niektórych zawodników, jak i to, że nawet ci, którzy grają słabiej, nie obniżają poziomu aż tak drastycznie. Prawdopodobnie swój najlepszy mecz w Legii zagrał Vesović, już od dłuższego czasu wyróżniał się, ale dziś przeszedł sam siebie. Czy to sam, czy z pomocą Wszołka, orał prawe skrzydło, podejmował w przeważającej większości słuszne decyzje, a przy tym notował znakomite ostatnie podania. Skończył mecz z jedną asystą, a powinien ich mieć co najmniej 3-4, ale to już nie jego wina. Potrzeba było dwóch lat, aby wreszcie transfery Jozaka wypaliły, bo Pan Antola też regularnie wznosi się na poziom przerastający tę ligę. Gdyby tak jeszcze Remy nie łapał co chwilę kontuzji, to może mielibyśmy już trzy bardzo dobre transfery z tamtego okresu, nieco dobrego z tamtego zaciągu zrobił też Cafu, a nawet Philipps miał pewien potencjał.

Dobrze, że przebudził się Wszołek, do którego mam tylko jedno zastrzeżenie – skuteczność. Trochę głupio to wypominać trzeciemu najlepszemu strzelcowi zespołu, dziś gol, dwie asysty i jeszcze udział przy samobóju, ale powinien mieć co najmniej hat-tricka i tu już nie da się zrzucić winy na kogoś innego. W każdym razie to też był jeden z jego lepszych występów w Legii, może nawet lepszy od tego z Górnikiem.

Legia przypomniała o swoim potencjale ofensywnym – pomocnicy zaliczyli po jednym golu, pokazał się kolejny napastnik, przy czym powrót Sanogo przebiegł najlepiej jak mógł. Potrwało to niemal równo 11 miesięcy, to był idealny moment, aby w końcu go wpuścić. Jednocześnie myślę, że był to najlepszy mecz Pekharta w Legii, piłka szukała go nawet lepiej niż z Wisłą czy Lechem, ale wyjątkowo nie mógł się wstrzelić, często brakowało centymetrów. Nasi napastnicy pokazywali swoją grą, że mieli problemy z utrzymaniem równowagi na boisku, co może być zrozumiałe, bo przed meczem naprawdę mocno lało. Możliwe, że gdyby nie to, mieliby nawet lepsze liczby po tym meczu, choć poślizg Sanogo wcale mu nie przeszkodził w strzeleniu gola, bo Arka była już wtedy kompletnie rozbita i praktycznie na to nie zareagowała.

Pewne emocje mogła wzbudzić postawa Cholewiaka, który popełnił sporo prostych błędów, jednak na koniec znowu się okazuje, że był zamieszany w wiele groźnych akcji, oprócz gola powinien mieć na koncie także wywalczony rzut karny. W tym przypadku, co by nie zrobił, i tak wraz z Karbownikiem byłby w cieniu prawej strony z Vesoviciem i Wszołkiem. Co do Karbo, on trochę obniżył loty, standardowo miał parę obcinek w defensywie (jak zwykle też bez konsekwencji), a w polu karnym znowu problemy z decyzjami – podawać, strzelać, czy kiwać, na ogół nic z tego nie wychodziło. Niezmiennie imponuje jednak to, jakiej gry próbuje, bo nawet gdy często traci piłkę w wyniku w sumie prostych błędów, to gdy uda mu się raz czy dwa, to wygląda to efektownie, ale też efektywnie. Nie sposób przecenić jego wkładu przy wyrównującym golu – złamał schemat, Arka nie przesunęła się za Karbownikiem zmierzającym do środka, i w ten sposób zrobiło się mnóstwo miejsca dla Vesovicia. I tak jak przy Górniku kluczowe dla kolejnych goli były kontry, tak tu atak pozycyjny – rozgrywany na tyle szybko i sprawnie, że znów przyniósł nam sporo korzyści.

Legia w defensywie zaprezentowała się niemal idealnie, poza pierwszą minutą dopuściła Arkę do zaledwie jednego strzału, i to zresztą zablokowanego. Dla Majeckiego mecze w Legii to głównie nauka koncentracji, a nie bronienia jako takiego, bo znowu ma mało pracy (i znowu praktycznie co leci w bramkę, to wpada, choć te strzały są dość precyzyjne). Gol dla Arki nie był bezpośrednio ze stałego fragmentu, ale było to rozegranie po aucie, organizacja nie była najlepsza, a piłka zbyt długo znajdowała się w powietrzu i zbyt wiele razy była odbijana, aby stanowiło to jakąś trudność. Mimo to wpadło, nie dopilnowaliśmy tego. Przy czym znamienna była reakcja piłkarzy Arki. Wypowiedź Nalepy po meczu to jedno („sami się zdziwiliśmy, że strzeliliśmy gola”), ale to przede wszystkim było widać od razu po bramce. Normalnie w takiej sytuacji jest wybuch radości, a oni jakby przestraszeni, nie chcieli się wychylać z żadną radością. Zupełnie niezrozumiałe podejście Arki, oczywiście że się cofnęli to mnie nie dziwi, tylko że ten gol w ogóle ich nie napędził, a jakby tylko bardziej zdeprymował. Akurat to nie zdarza się tak często.

Czy to już moment, aby liczyć, po której kolejce zdobędziemy mistrzostwo? Jeszcze nie, chociaż wydaje się, że naturalnym momentem będzie 33. kolejka, kiedy (zależąc wyłącznie od siebie) możemy zwiększyć przewagę nad Piastem co najmniej do 13 punktów (właśnie wtedy z nimi gramy). Na pewno mecze od 31. kolejki nie będą tak łatwe jak teraz, zresztą nawet Górnika nie można zlekceważyć. Oczywiście można i trzeba się cieszyć po tak dobrym meczu, ale nie ma na to wiele czasu. Cały czas będę oczekiwał od zawodników i sztabu, aby nie odpływali za bardzo i wciąż zachowywali koncentrację. Może być to trudne przy takiej przewadze, ale ta drużyna daje nadzieję, że oprócz dobrej gry i atmosfery potrafią też racjonalnie myśleć. Na razie można być z nich bardzo zadowolonym, oby tak dalej.

#kimbalegia #legia