Wpis z mikrobloga

Ganta, północna Liberia, listopad 2019

To będzie zły dzień.

- Jedziemy do Miss Elizabeth, tam sobie pojemy! - krzyczy Jonathan z tylnego siodła Yamahy. Umyślnie poprosiłem go, abym mógł kierować. Jedynie ułożone na kierownicy dłonie przestają mi się trząść.

Wczoraj pokolędowałem, nie powiem. Nocny rajd po okolicznych barach, dochodzący zewsząd krzyk nigeryjskich raperów, wszechobecna, kwaśna woń potu ściekającego po ścianach zatłoczonych spelun. Wizyta w jakimś szemranym bałaganie, przy piątym „Clubie”, rozlewany hojnie przez liberyjskich browarników w prawie litrowych butelkach, przestałem już liczyć. "Ganta nigdy nie śpi!" – to zdanie słyszałem przez cały wieczór aż do zarzygania, które nastąpiło później.

- Tutaj! - Pasażer klepie mnie w ramię.

- Ey, mama! - Jonathan wydziera się chwilę po tym, gdy naszą wizytę oznajmia dźwięk zawieszonego ponad drzwiami dzwoneczka.

Pusto. Kilka ogrodowych krzeseł, pofalowane ceraty. Leniwe bzyczenie muchy przebija płynącą niewyraźnie lokalną muzykę z radyjka na baterie w kącie.

- Jonathan! – podstarzała Murzynka wyłania się zza zaplecza wyciskając ścierkę w dłoniach. Obejmując mego towarzysza spogląda nieufnie w moją stronę - Co dla was, good men?

- Ćwierć kurczaka - mówię nieśmiało, spoglądając na obficie zastawione kurzem półki.
- Nie ma.
- Świniaka z…
- Nie ma.
- To co #!$%@? jest?! – czuję się jak Bogdan Smoleń w rozmowie z Laskowikiem.
- Potato green.

Potato green. Liście ziemniaków na wodzie. Od tygodnia nie przyjmuję nic oprócz liści ziemniaków i piwa. Jeszcze dwa dni i przemienię się w kartofla, może dostanę jedynkę na liście PSL.

Biorę potrawki, michę ryżu i pompowany bochen na pół.

- To ci może nie smakować Gregos. Gorzkie, korzenne, mocne… - szepcze Jonathan, gdy odchodząc od lady zauważam w kącie wystawki rząd małych, plastikowych buteleczek z krzywo nalepionymi etykietami.

- Army bitter, 40% my boy! - wykrzykuje ekspedientka śmiejąc się do rozpuku.
- I beg you mama - zamawiam kiwając głową, do tego piwo zbożowe i dwie szklanki.

Podchodzimy do stolika w rogu izby, głowica wiatraka buczy cicho krążąc pod sklepieniem.

- Gzegor… - mój kompan rzuca czapkę w kąt ocierając pot z czoła - … już niemal południe, może byś jutro do Monrovii wyruszył?

- Jonathan… Przecież wiesz, że nie mogę – rzucam siadając na ogrodowym krześle. Na ceracie pomiędzy nami ląduje talerz z chlebem, ryżem i obleśną, zielonkawozgniłą papką. W życiu tego nie przełknę.

Łamiąc plastikowe wrzecionka, jednym ruchem zdejmuję nakrętkę z szyjki. Korzenny płyn spływa po zatłuszczonych ściankach szklanek, mieszając się z pieniącym słodowym piwem.

Układam wargi na krawędzi naczynia. Przełykając chełst gorzkiego płynu wypuszczam głośno powietrze. Ziemisty posmak spływa wzdłuż przełyku przenikając wgłąb ciała. Nakładam łychę parującej kartoflanki, kwaśna woń wbija się w nozdrza ocieplając podniebienie. Chwytając szklankę pociągam kolejny łyk i wyjmuję z kieszeni telefon.

„Będę jutro wieczorem".

To będzie dobry dzień.

#wanderlust – tag z mojej ostatniej tułaczki po Afryce Zachodniej (oś Wybrzeże Kości Słoniowej – Liberia – Sierra Leone), oraz innych opowiadanek i podróży.

Blog | Insta

#ciekawostki #pozdroze #podrozujzwykopem #tworczoscwlasna #afryka #swiat #liberia #gruparatowaniapoziomu #alkohol #jedzenie
Dwadziesciajeden - Ganta, północna Liberia, listopad 2019

To będzie zły dzień.

...

źródło: comment_1589033756lEUlYNTpfAVIxg2H9r9GYB.jpg

Pobierz
  • 5