Wpis z mikrobloga

#feels #gorzkiezale #zwiazki #logikaniebieskichpaskow #katharsis #motywacja

Pierwszy raz miałem napisać o tym z trzy lata temu, jednak ostatecznie naprostowałem jakoś moje sprawy, jakoś ruszyłem moje życie i przez kilka miesięcy wydawało mi się, że wszystko jest już na dobrej drodzę. Wtedy po tych kilku miesiącach, nastąpił mały przełom a w moim życiu zaczął się istny psychiczny roller coster.
Chciałbym też do tego wrócić, bo napewno rękawić nie rzucę w kąt, właściwie to je dopiero założę. Dajcie też kilka słów otuchy
Dodam jeszcze że, cieszę się że to napisałem, trochę mi ulżyło. Napisałem co nie co już z tydzień temu, ale w międzyczasie zdążyłem już nawet usunąć konto, bo strasznie się ostatnio miotam w życiu. Kolejne dni jednak, dały mi bardzo dużo do myslenia odnośnie mojego postepowania.

Nie byłem w związku od dawna, mam już 29 lat na karku, a w prawdziwym związku byłem z 4-5 lat temu – wtedy nastąpił koniec. Przez wiele lata uważałem, że to była jej wina, że to przez nią się rozstaliśmy, a prawda jest taka, że jako wymagająca od życia kobieta, jako sama dająca bardzo dużo od siebie, też chciała coś ode mnie w zamian. Prawda jest taka, że ja poza dymaniem i tym, że jestem po prostu fajny na swój sposób, nie mam nic do zaoferowania. Rozwinę to oczywiście dalej, ale tutaj tylko wspomnę, że jako koleś, który zawsze miał jakiś potencjał (nie jestem geniuszem, ale zawsze potrafiłem logicznie rozumować i łączyć fakty, skończyłem całkiem dobre studia etc..) w ogóle go nie wykorzystywałem. Wolałem zawsze sobie pograć na konsoli, pojarać zioła, pospijać browarów czy powciągać tanich kresek, ot cały ja. Leń połączony z weekendowym ćpunkiem. Oczywiście wszystko za fasadą zajebistości, ogarnięcia i #!$%@? o wielkich planach, których nigdy nawet w małym stopniu nie zrealizowałem. Z biegiem lat rzecz jasna jest co raz gorzej, od kilku lat żadnej zmiany, nic kua. Równia pochyła – wrócę do tego.

Kilka miesięcy temu, pod koniec listopada miałem jeden z takich moich życiowych cykli kiedy mam zryw, kończę ze wszystkim co złe w moim życiu i przez kilka tygodni jest lepiej. Akurat wtedy spotkałem w galerii handlowej pewną dziewczynę, nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, postanowiłem podejść. Umówiliśmy się i summa summarum zaczęliśmy się spotykać. Jak poprzednia dziewczyna, wzięła mnie lekko mówiąc za kogoś innego, uważając nawet że jestem bardzo szczery, że bardzo jej się w to we mnie podoba. Przyznam, że też mi się bardzo spodobała, nawet poczułem motyle w brzuchu, coś czego nie czułem przez lata, bo uczucia które towarzyszą mi na codzień nie należą do tych przyjemnych. Z reguły jestem wk
wiony, narzekam, użalam się nad sobą, a tutaj miła odmiana. Oczywiście zaczęło mnie co raz bardziej dotykać to jak bardzo się pomyliła, jak bardzo nie wie z jaką łajzą ma do czynienia i ostatatecznie zacząłem całkiem podświadomie (jak teraz na to patrzę) dawać jej co raz to więcej powodów do tego aby jednak przejrzała chociaż trochę na oczy, że nie jestem jednak dla niej o ile jestem dla kogokolwiek normalnego. W końcu, jakoś ze trzy tygodnie temu zadzwoniła do mnie z pytaniem czy możemy się zobaczyć i czy poważnie rozmawiamy. Yes!!! Tak, zajebiście. Przyjechała i zerwała naszą znajomość. Szanuję, że nie chciała się bawić w jakieś przyjaźnie i inne bzdety. Było mi smutno, bo od dawna nie było mi z nikim tak dobrze, a z drugiej strony cieszyłem się, że to zrobiła, bo właściwie co miałbym jej powiedzieć jeśli ja miałbym to zrobić? Podkreślę, że było to z trzy tygodnie temu i to jest istotne, bo przez kolejne tygodnie sporo się zmieniło.
Ekmh, nie potrafię się przyznać jak bardzo słabym człowiekiem jestem i jak bardzo chcę pokazywac światu, że jest zupełnie inaczej.

Nie zawsze taki byłem, chociaż trochę bym tutaj skłamał. Nie zawsze aż tak było źle. Początek jest dosć niewinny, ponieważ na tyle na ile łączę pewne zdarzenia w moim życiu, to za małolata byłem często jany w domu za głupoty i zachowanie moich rodziców często bywało naprawdę abstrakcyjne. Ogólnie zostałem wychowany w duchu zwracania uwagi na innych ludzi, odpuszczania kiedy dochodzi do konfliktu, pochylania się przed innymi. Do tego nie mieliśmy na chacie lekko, przez większość mojego nastoletniego już dzieciństwa przewijała się choroba jednego z rodziców, klimat wiecznej smuty na chacie. Raz, że jako dzieciaczek straciłem zaufanie do rodziców – bo lepiej było przemilczeć fakt, że ktoś się do Ciebie doprdala w szkole, bo i tak usłyszałbym zapewne że po co zaczynałem...to dwa kiedy była sytuacja, w której należało postąpić słusznie i kogoś bronić, to lepiej było dołączyć do grupy.
To zabawne, bo nie zawsze taki byłem. Wykazywałem zawsze odwrotne zachowania, potrafiłem wstawić się za kimś, ruszyć na grupę dzieciaków uzbrojonych w kije i kamienie kiedy bili kolege, ale to się po prostu zmieniło na przestrzeni lat.
Wtedy wyrobiłem w sobie ewidentnie moją życiową postawę, konformizm. Przemykanie przez życie, byle jak, ale aby tylko przemknąć.
Wracając jeszcze do sytuacji z chaty. Przez sytuację na chacie nie potrafiłem też się zbuntować rodzicom, bo zawsze miałem w głowie, że nie mogę ich przecież zawieźć, bo i tak mają ciężko. Do tego, że z reguły byli zajęci swoimi problemam, to byłem racze zostawiony sam sobie, ale też bez kolegów, przyjaciół bo nigdy nie potrafiłem sobie wyrobić jakiejś pozycji w grupie, zawsze na doczepkę.
To mi zawsze przeszkadzało kiedy w rachubę wchodziły jakieś zajęcia dodatkowe czy coś. Przykładowo trenowałem karate jeszcze w czasach podstawówki, podobno szło mi bardzo dobrze i wiecie co? Po trzech latach przestałem chodzić, tak długo nie potrafiłem sobie poradzić w grupie, niby nie ofiara, ale zawsze na uboczu, zawsze dostosowywanie się do grupy.

Wspomniałem wam o dziewczynach, które miały mnie zawsze za kogoś innego, kogoś ogarniętego etc.. Dwie sprawy.
Po pierwsze to zawsze towarzyszyła mi postawa – rób tak żeby nikt nie dojbał tj, zawsze po lini najmniejszego oporu, ale to zawsze. Zawsze byle jak, na kilka procent swoich możliwości, byle tylko zrobić i nara. W szkole zawsze tak było, przyszła matura – to samo. Na studiach identycznie. Człowiek jakby się spiął to byłaby szansa na stypendium etc, ale po co? Byle jak wystarcza.
Ja nigdy nie zrobiłem w życiu niczego na 100%, nigdy. Serio, nie jestem w stanie wskazać ani jednej takiej rzeczy, choćby miała to być jakaś trywialna sprawa, to nigdy nic. Zawsze byle jak, zawsze na odp
rdol. Czasami jak mam pomóc w czymś ojcu to sobie myślę jak bardzo słabym pomocnikiem jestem, bo nawet u siebie robię byle jak xD

Po drugie to właśnie fakt, że potrafię sprawiać dobre wrażenie, potrafię się zajebiście dobrze sprzedać. Robić wrażenie, że masz do czynienia z kimś rzetelnym, godnym zaufania. Ludzie zawsze mnie lubili. Teraz jest nieco inaczej, bo ja sam emanuje cholernym zgorzknieniem, jakbym miał z 50 lat na karku i był po trzech rozwodach zakończonych alimentami,. Do tego nie umiem już udawać. Jeszcze kilka lat temu potrafiłem uwierzyć, że jestem zajebisty – może dlatego że stopień mojego nieogarnięcia był jeszcze w jakichś ramach. Tzn, potrafilem coś jeszcze zrobić poza marnowaniem czasu. Czasami coś przeczytałem, trochę pochodziłem na siłownie, czegoś nowego spróbowałem.

Niestety od kilku lat jest równia pochyła, bedąc dokładnym od okołu dwóch lat, wszelakie ideały, resztki wiary, że coś jeszcze osiągnę w moim życiu umarły, a właściwie zaczęły umierać. Kiedyś potrafiłem jeszcze spróbować pouczyć się np nowego języka, przeczytać jakąś książkę, obejrzeć nieco ambitniejszy film czy zrobić sobie dłuższą przerwę od używek

Obecnie? Wracam z roboty, poczytam komentarze na wykopie – nawet nie klikam w znaleziska tylko przelece po komentarzach – samemu nic nie komentująć, bo do niedawna nie miałem nawet konta. Obejrzę durnoty w telewizji, te wszystkie szity typu Dlaczego Ja, Ukryta prawa (też się kiedyś zastanawiałem kto to kua ogląda xD), jak mam to sobie przypalę zioła, a jak nie mam to sobie pospijam bronki. Czasami jak jest weekend, ale to już co raz rzadziej, bo stan psychiczny mi nie pozwala mi ostatnimi czasy, to pojadłem sobie piguł czy jakaś tania kreska wleciała i można było jeszcze spróbować wyjść na miasto. Zjem pizze z mikroveli, a wieczorem zbrandzluje się do jakiejś pamięciówy, bo pornosów nie lubię, a spotykałem się z ładnymi dziewczynami. I boli jak drzazga w wiadomo czym, że człowiek miał w sobie potencjał, był coś w stanie osiągnąć, a osiągnął właśnie to.

I nie mam do nikogo pretensji, coś co jeszcze jakiś czas temu było dla mnie trudne do zaakceptowania, to właśnie fakt, że ja sam za to odpowiadam. Wiedziałem już od dawna, że stoję na równi pochyłej. Wiedziałem, że z każdym rokiem będzie co raz gorzej i spotkałem ludzi z podobnymi problemami, starszych ode mnie – wiedziałem dokąd zmierzam, jak to się skończy, a jednak poszedłem tą samą drogą.

Na koniec zostawiam wam perełkę sprzed kilku ostatnich dni, może jeszcze niebawem się to zakończy wyrzuceniem z roboty – tak roboty, bo inaczej tego nie nazwę, bo nienawidzę tego miejsca, w żołądku mi się przewraca jak myślę o tym co robię, chociaż ciężko mi jest sobie wyobrazić żebym obecnie mógł robić coś innego, bo kwalifikację mam jedynie na papierze, a do tego ja nie umiem pracować – jak pisałem wyżej, zawsze wszystko po łebkach, jedynie potrafię robić wrażenie kompetentnego.

Dostałem awans dwa miesiące temu xD, do tej pory miałem stanowisko, na którym mogłem pracować byle jak i były tego nawet dobre pieniądze. Stanowisko było na tyle niewymagające, a za razem można było sprawiać wrażenie kompetentnego, że jeden z drugim stwierdził "ej, on zasługuje na więcej, on ogarnia" no i dostałem "wymarzony" awans.
Kiedyś mój lider przyszedł do zespołu i zaczął mnie przy wszystkich chwalić, miałem przypływ szczerości i niby to w żartach rzuciłem mu tylko
"Pjoter, Ty się jeszcze na mnie mocno zawiedziesz"
"Eee, co Ty wygadujesz"
Dostałem podwyżkę, poklepanie po ramieniu i obietnice wielkiej kariery jak się sprawdzę lecz także do tego o wiele więcej obowiązków i wiecie co? Bańka pękła xD
Drugi miesiąc, a ja chyba jestem dosłownie największym negatywnym zaskoczeniem mojego szefa w jego karierze i generalnie jestem na wylocie. Odkąd zaczęła się ta cała akcja, a ja każdego dnia mam do siebie co raz to większy wstręt, jest co raz to gorzej, a kolejne naciski w pracy żebym się wziął za siebie działają jeszcze gorzej. Mam się tłumaczyć dlaczego tak jest, a ja co mam właściwie powiedzieć? XD Sorry memory, ale się srogo przejechałeś, masz do czynienia z życiowym leserem, gościem który nigdy nic nie zrobił od a do z i który od kilku tygodni ma taki meksyk w głowie jakiego nie było w narcosie?

Zdaję sobie sprawę, że to co pisze jest jak jeden wielki żal, ale nigdy tego nie pisałem. Ba, powiem nawet więcej, ja tego nigdy nikomu nie powiedziałem. To jest coś co trzymałem w sobie wiele, ale to wiele lat. Tłamsiłem. Coś co przy obecnej sytuacji, zbiegu wielu okoliczności po prostu we mnie pękło. Ja wam wrzucam te "xD" co chwila, bo obecnie nie wiem czy mam się śmiać czy płakać, bo blisko mi do jednego i drugiego. Życie mnie ostatnio tak zweryfikowało, że serio, cała bańka, którą jeszcze jakoś próbowałem utrzymać i serio mam ochotę obwieścić światu. Spójrzcie jak bardzo daliście się co do mnie oszukać
Wczoraj braciak zaszedł do mnie na chwilę i pyta co jest z Tobą, piłeś?
Odpowiedział mu zgodnie z prawdą, że nie, a on że dziwnie wyglądam. Niby smutny, niby wesoły.

Do tego, jeszcze do niedawna, miałem co do siebie wciąż dobre odczucia. Szaleństwo, ale do tej pory ani razu nie opuściła mnie wiara w siebie. Chyba sam dałem się nabrać. I jak wam piszę, zbieg wielu okoliczności, to co gromadziło się przez lata, co raz bardziej bolące plecy, wątłość, słabość, frustracja, ostatnimi czasy kur
skei nerwobóle, brak snu – budzę się w nocy po kilka razy, żeby obudzić się tak jak dzisiaj po kilku godzinach wątpliwej jakości snu i czuć stres. Powiadam Wam, bańka pękła, ja nie mam co do siebie żadnej wątpliwości. Jestem totalnym cieniasem.

Mieszkam w mieszkaniu, w którym się wychowywałem i jak patrzę sobie na drzwi, które kiedyś ochoczo obklejałem przeróżnymi naklejkami, to widzę w sobie tego samego chłopaka jak dobre 15 lat temu, nic się nie zmieniłem. To samo podejście, to samo myślenie, tylko w głowie poumierały wszystkie ideały, pomysły i resztki wiary w siebie, a do tego wyszło wielkie zgorzknienie.

Nie czułem się nigdy tak źle, ale to nigdy. Gorzka prawda wyszła na jaw i serio ciężko jest mi się z nią zmierzyć. Coś od czego uciekałem przez wiele, ale to wiele lat wyszło teraz dobitnie na jaw i zaatakowało. Wrócę tutaj jeszcze. Wyjdę z tego. W sumie to innej możliwości nie ma, bo druga możliwość to po prostu smutny koniec, smutny upadek człowieka, który zawsze miał w sobie coś dzięki czemu mógł zrobić wiele, ostatecznie nie zrobił nic i zadowolił się totalną ch"jnią.
  • 6
  • Odpowiedz
@TaBASS-CO: Przeczytałam wszystko jednym tchem! Niestety, ale smutne to jest, jak rodzice i ich sposób wychowania może wpłynąć na całe życie. A niby mówi się, że człowiek może wszystko osiągnąć... Tylko jak się wspinać z takim bagazem?
Myślę, że przyczyny Twojego braku motywacji tkwią w Twoim dzieciństwie plus zapewne wrażliwym charakterze. Ukształtowanie pozycji konformisty, którym się nie chce być. U mnie w domu było podobnie, rozwiązanie problemu polegało na jego
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@TaBASS-CO: łączę się z Tobą mirku w bólu. Kurde ja znowu na codzień staram się uciekać od przeszłości, ale czytając twoje słowa powróciło wszytsjo do mnie. Niewykorzystane szanse, źle decyzje życiowe. Normlanie jakaś masakra. I tak zgadzam się z poprzednikiem. Dopiero człowiek w dorosłym życiu widzi jaki wpływ na niego ma wychowanie i jak rodzice mogą ukształtować małego człowieka. I tutaj albo będziesz ogarniętym kolesiem, który radzi sobie w życiu,
  • Odpowiedz
@Virino: Dokładnie, taki jest plan. Powoli i do przodu. Dzięki za komentarz.
@rebahr: Powiem Ci szczerze Mirku, że ja u siebie osobiście jeszcze widzę szansę na zmianę, tzn widzę to w dwojaki sposób.

Wariant pierwszy to po prostu ciężka praca u podstaw. Jestem świadom moich zachowań, wiem z czego wynikają i za każdym razem kiedy będę wpadał w ich pętle, próba wygaszenia tego. Od mojego wpisu, miałem dwie sytuacje, w których odezwały się demony przeszłości (sytuacje, w których zacząłem się obawiać zdania innych), dałem na wstrzymanie, przeszło - do tego staram się praktykować od kilku dni prostą rzecz, że choćby skały srały, to co sobie założyłem na być zrobione. Niezależnie od tego czy jest mi smutno, w mojej głowie tysiące myśli, zaciskam zęby i zasuwam. Mam cel i to taki, którego realizacja zajmie mi na pewno kilka ładnych miesięcy, więc jest nad czym pracować.

Wariant drugi to założenie, że mi nie wyjdzie. Poddam się po jakimś czasie, celu nie zrealizuje, powróci użalanie się nad sobą. Wtedy idę do specjalisty. Uważam jednak, że jestem sam sobie w stanie z tym poradzić, bo jakby rozumiem całość mojego problemu, ale to czego mi brakuje to brak konsekwencji w działaniu, do tej pory też brak konkretnego celu. Maksy normalności, które zaliczałem na przestrzeni wielu ostatnich lat to 2-3 miesiące, chociaż wtedy tez moja świadomość była zdecydowanie mniejsza. Obecnie mam mój problem w małym palcu, tylko że ja stałem się bardziej zdegenerowany, wręcz niektóre moje
  • Odpowiedz