Wpis z mikrobloga

@shinigami26:
ze strony Malcolm XD

ODCINEK 5

Po dramatycznych wydarzenia pod Tarczynem, przez kolejne dni zachowywaliśmy szczególną ostrożność. Maszerowaliśmy tylko nocami, za dnia odpoczywaliśmy schronieni w gęstwinach lasów. Unikaliśmy głównych dróg, w obawie przed bandami szabrowników lub patrolami wojskowymi – nie wiadomo co gorsze. Ci pierwsi z pewnością okradli by nas z całego papieru toaletowego, tym samym skazując na śmierć głodową, bo nie mielibyśmy za co kupić jedzenia. Ci drudzy widząc, że nie mamy odpowiedniej przepustki, odstawili by nas z powrotem do Warszawy, gdzie prawdopodobnie przeżylibyśmy jeszcze krócej. W marszu kierowaliśmy się po globusie, kompasie, gwiazdach i za pomocą metod pana Mariana, wyniesionych jeszcze z Ligi Obrony Kraju. Jednym z takich sposobów wyznaczania kierunków świata – i tym samym weryfikacji, czy mój kompas jednak się przeterminował, czy nie – było obserwowanie, z której strony pień drzewa porośnięty jest mchem. O ile samo określenie tego faktu było dosyć proste, to problemy pojawiły się przy analizie tych obserwacji – Marian twierdził, że mech rośnie od strony północnej, bo jest mniej słońca, a dozorca, że od południowej, bo jest więcej słońca. W końcu spór ten rozstrzygnęliśmy rzutem monetą, co nie zalicza się być może do ortodoksyjnych metod nawigacji, ale pozwoliło zachować jedność ekspedycji, bo przed tym dozorca i Marian chcieli się już rozdzielać i iść w przeciwne strony. W ogóle przez to unikanie dróg dużo kluczyliśmy, a ja często miałem wrażenie, że jesteśmy w jakimś miejscu nie po raz pierwszy, ale nic nie mówiłem, żeby nie było siary, że mój kompas źle pokazuje. Po czterech, może pięciu dniach takiej tułaczki, kończąc już powoli całonocny marsz, zobaczyliśmy na horyzoncie światła dużego miasta. Zapasy powoli nam się już kończyły, więc postanowiliśmy zaryzykować i zapuścić się tam do niego na handel. Po przejściu paru kilometrów w tamtym kierunku na naszej drodze wyrósł jednak wysoki na kilka metrów płot, w dodatku zwieńczony spiralą drutu kolczastego. Rozbudziło to oczywiście wiele pytań – czy płot ma powstrzymać ludzi z zewnątrz przed przedarciem się do miasta, czy też może tych ze środka przed ucieczką? A może to nie jest zwykły płot, tylko granica państwa, skoro taki drut kolczasty. Tylko przecież w Unii granic nie ma, więc czy to możliwe żeby była to już silnie zmilitaryzowana granica węgiersko-serbska? Czy mój kompas, będący nagrodą pocieszenia z olimpiady geograficznej z podstawówki, jakimś sposobem poprowadził nas takim skrótem, że w 5 dni doszliśmy z buta spod Tarczyna na wielkie równiny południowych Węgier? W sumie równiny jak równiny, Mazowsze też płaskie jak patelnia, więc ciężko powiedzieć, co jest równiejsze, można w ogóle nie
  • Odpowiedz