Wpis z mikrobloga

Zapraszam na nową historię z serii #polskiepato pt. Doktor Ola

Tekst możecie przeczytać tutaj lub na moim blogu polskiepato.pl, gdzie znajdziecie więcej zdjęć (w tym Zbigniewa) i linki do powiązanych ze sprawą materiałów na YouTube.

Powiadomienia o nowych wpisach pojawiają się na fejsbukowym fanpejdżu Polskie Pato.

Jeżeli ktoś chciałby wesprzeć moje pisanie, to zapraszam na mój Patronite.



Aleksandra Gabrysiak urodziła się w 1942 roku w podwarszawskim Radzyminie. Wraz z rodziną została wysiedlona z owładniętej wojną Polski i do kraju wróciła dopiero w lutym 1945 roku. Już we wczesnym dzieciństwie ujawniła się u niej krzywica oporna na witaminę D. Przez swoją genetyczną chorobę pięcioletnia Ola trafiła do sanatorium w celu rehabilitacji zniekształconych kończyn, a rok później przeszła pierwszy zabieg chirurgiczny. W kolejnych latach poddano ją jeszcze kilku nieudanym operacjom nóg, wtedy też dziewczynka zaczęła przejawiać zainteresowanie medycyną. Po wielu przeprowadzkach i latach spędzonych w szpitalach i przyklinikowej szkole, rodzice wraz z 9-letnią już Aleksandrą oraz dwoma młodszymi synami osiedli w Gdańsku. Tam ich córka kontynuowała szkołę i zdała maturę. Była bardzo dobrą uczennicą i mimo fizycznego kalectwa rozpoczęła pracę salowej w szpitalu wojewódzkim, a później studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Gdańsku. Po uzyskaniu upragnionego dyplomu w 1968 roku zaczęła nosić złoty pierścionek z wygrawerowaną datą tego wydarzenia oraz sygnaturą węża Eskulapa. Mawiała, że to symbol jej "zaślubin z medycyną". W kolejnych latach pracowała jako analityk medyczny w Szpitalu Miejskim w Tczewie (w którym po dwóch latach stała się kierowniczką laboratorium) oraz w Sanatorium Przeciwgruźliczym w Gniewnie, a także uzyskała I stopień specjalizacji z dziedziny analityki lekarskiej. Szybko dała się poznać jako kobieta radykalna, silna i wymagająca, a jednocześnie człowiek o wielkim sercu i lekarz odbiegający od powszechnie przyjętych norm. Założyła Telefon Zaufania "Anonimowy Przyjaciel", w którym była główną dyżurującą, udzielała się w Klubie Seniora i pomagała nie tylko w problemach ze zdrowiem fizycznym, ale także wspierała psychicznie i jako osoba głęboko wierząca – duchowo. Była współtworzącą Wspólnotę Ewangeliczną, która zrzeszała osoby świeckie i organizowała między innymi spotkania plenerowe z Biblią i nocnym czuwaniem modlitewnym. Członkowie wspólnoty przestrzegali celibatu.

Rok 1974 stał się przełomowym w życiu Gabrysiak. W marcu adoptowała porzuconą zaraz po urodzeniu, niespełna dwumiesięczną dziewczynkę. Ochrzciła córkę imionami Maria Armida (na cześć Armidy Barelli). Decyzja o przygarnięciu noworodka od początku nie spotkała się z akceptacją wśród najbliższej rodziny Aleksandry. Rodzice i rodzeństwo kobiety obawiali się, że ta nie poradzi sobie z opieką nad dzieckiem. Bracia podejrzewali, że pośród rozmaitych obowiązków siostra nie znajdzie czasu na małą Marysię. Niestety, nie mylili się. Już w pierwszych miesiącach po adopcji, niezbędna była pomoc ojca Aleksandry, ponieważ 32-latka nie radziła sobie z codziennymi obowiązkami: utrzymaniem porządku, zakupami czy innymi domowymi zajęciami. Kobieta cieszyła się córką i bardzo ją kochała, jednak w swoim wypełnionym licznymi zajęciami życiu nie miała dla niej zbyt wiele czasu. W efekcie swoje pierwsze lata Marysia spędziła w Gdańsku, pod opieką matki Aleksandry. Bracia i ojciec lekarki także usiłowali wychować nowego członka rodziny i zastąpić jej ojca, wujków i dziadków. Gabrysiak starała się spędzać ze swoją adopcyjną córką każdą wolną chwilę, lecz nie było ich zbyt wiele.

W 1975 roku Aleksandra przeniosła się do Elbląga, gdzie otrzymała większe mieszkanie. Dopiero po dwóch latach od przeprowadzki sprowadziła do siebie córkę, dla której wyjazd z domu babci był bardzo trudny. Trzyletnia dziewczynka zdążyła już przywyknąć do wychowującej ją staruszki bardziej niż do swojej adopcyjnej matki. Mimo to w 1977 roku zamieszkała wraz z Aleksandrą w Elblągu przy ulicy 1 Maja 30/4.

Doktor Gabrysiak została zatrudniona na stanowisku kierowniczki Działu Diagnostycznego i Pracowni Analitycznej w miejscowym Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym, dodatkowo pracowała w Laboratorium Analitycznym w Zespole Opieki Zdrowotnej w Nowym Dworze Gdańskim. Elbląską pracownię, podobnie jak w Tczewie, zorganizowała od podstaw na bardzo wysokim poziomie usług. W tym czasie uzyskała też II stopień specjalizacji z zakresu diagnostyki laboratoryjnej i mimo następnych operacji i problemów z kończynami, jeszcze bardziej oddała się służbie potrzebującym – wraz Klubem Inteligencji Katolickiej pomagała w adopcjach dzieci, organizowała Dni Obrony Życia Poczętego, wspierała samotne matki, ludzi uzależnionych od alkoholu i narkotyków, działała na rzecz założenia Domu Samotnej Matki oraz hospicjum, odwiedzała więźniów i pomagała im po wyjściu na wolność, ratowała samobójców, godziła zwaśnione małżeństwa, a jej prywatny telefon dostępny był przez całą dobę. Gdy obchodziła imieniny, tłumy przetaczały się przez jej dom. Pacjenci mówili o niej ciepło: doktor Ola.

Aleksandra i Marysia żyły bardzo skromnie. Jeżeli zachodziła taka potrzeba, lekarka oddawała potrzebującym swoje oszczędności i często był to "wdowi grosz". Nawet jej samochód był prezentem od ludzi, którzy chcieli odwdzięczyć się za pomoc. Kobieta większość swojego czasu spędzała z potrzebującymi i nie dysponowała właściwie czasem wolnym, co nie wpływało pozytywnie na jej relacje rodzinne oraz wychowanie dorastającej córki. Marysia cierpiała na ataki padaczkowe, co wraz z ciągłą nieobecnością matki i brakiem jej troski, miało negatywny wpływ na jej psychikę.

Jolanta Jankowska, pierwsza dyrektorka Duszpasterstwa Rodzin w Elblągu, w którym Gabrysiak także się udzielała, mówiła o niej tak:

Czasem odnosiłam wrażenie, że kocha bardziej swoich podopiecznych, samotne matki, alkoholików, aniżeli swych przyjaciół.


Coraz trudniejsze były też relacje doktor Oli z braćmi, w szczególności z najmłodszym, który nie akceptował stylu życia siostry. Ojciec zmarł w 1981 roku, a 10 lat po nim matka, z którą Aleksandra także była skonfliktowana. Kobiecie nie podobało się to, w jaki sposób wychowywana była Marysia.

Ze względu na pogarszający się stan zdrowia, z końcem 1984 roku doktor Ola rozwiązała umowę z elbląskim szpitalem. Pozostała na rencie inwalidzkiej, ale w mniejszym wymiarze godzin wciąż pracowała w tej placówce, a jednocześnie w Poradni Trzeźwości. Brała też czynny udział w pracach nad przywróceniem Klubu Abstynenta "Żuławy" oraz w grupach dla anonimowych alkoholików. W 1990 roku została zatrudniona dodatkowo w Poradni Odwykowej w oraz weszła w skład Miejskiej Komisji do Spraw Przeciwdziałania Alkoholizmowi w Elblągu. Szybko zdobyła serca uzależnionych, których przyjmowała nie tylko w placówkach, ale także we własnym domu. Zdarzało się, że szukała ich po melinach i podejrzanych spelunach. Czasami przypadkowo napotkanych nietrzeźwych alkoholików przewoziła własnym autem do ich mieszkań. Związała się też z Domem dla Bezdomnych im. św. Brata Alberta, w którym pomagała analogicznie jak w elbląskim Zakładzie Karnym. Często w obu miejscach spotykała tych samych mężczyzn, których z więzienia kierowała do owego przytułku.

Nastoletnia Marysia zaczęła kwestionować wyznaczane dotychczas przez jej adopcyjną matkę wartości. Jej odrzucenie wiary katolickiej było wielkim ciosem dla głęboko wierzącej Aleksandry, która czuła, że coraz bardziej traci kontakt i kontrolę nad córką. Maria nie pomagała matce inwalidce w domowych obowiązkach, zaczęła nawet naśmiewać się z jej kalectwa i nie szczędziła jej gorzkich słów.

. . .

W noc wigilijną 1990 roku Aleksandra spotkała na dworcu kolejowym w Elblągu bezdomnego chłopaka. Zbigniew dwa tygodnie wcześniej skończył 18 lat, a nałogowo pił od kilku. Z rodzicami mieszkał do ukończenia szkoły podstawowej, ojciec wyrzekł się go, bił i pastwił się nad nim psychicznie.

Mimo dezaprobaty rodziny oraz ostrzeżeń przyjaciół i współpracowników, doktor Ola przygarnęła młodego mężczyznę pod swój dach. Sądziła, że w ten sposób uchroni go od nałogu i kontaktów ze światem przestępczym, a swojej niespełna 17-letniej córce podaruje brata.

Żywiła mnie, dała pierwsze okulary, pieniądze. Załatwiła dowód osobisty i pracę. Ja byłem wtedy dumny, bo mnie, zgniłemu recydywiście, ktoś zaufał


– wspominał Zbigniew.

Terapia antyalkoholowa przyniosła tylko krótkotrwałą poprawę. Nastolatek szybko powrócił do nałogu i dawnego towarzystwa. Podczas nieobecności Gabrysiak, jego koledzy okradli jej mieszkanie. Co więcej, pomiędzy chłopakiem a Marią wywiązał się romans. Z czasem para zaczęła wspólnie dręczyć doktor Olę – szykanowali ją, wykpiwali, krzyczeli, kopali i bili. Gnębiona fizycznie i psychicznie 49-latka była na skraju wykończenia, ciągle płakała. W końcu znalazła w Elblągu rodzinę, która była w stanie przygarnąć do siebie Zbigniewa. Ten jednak niedługo po przeprowadzce okradł ich i wrócił na ulicę. Wciąż odwiedzał Marysię w mieszkaniu przy 1 Maja i oboje niewiele robili sobie z próśb właścicielki, by spotykali się poza jej domem. Ich agresja wobec kobiety rosła, obiecywali nawet, że ją zabiją. Marysia nazywała Aleksandrę "matroną".

Na początku 1992 roku, prezydent Elbląga przyznał Aleksandrze Gabrysiak nagrodę pieniężną za jej zasługi. Lekarka bardzo ceniła sobie to wyróżnienie, jednak całą kwotę przekazała dla ubogich. Sama bardzo podupadła na zdrowiu, była coraz słabsza i z trudem przychodziło jej poruszanie się. Cierpiała także psychicznie i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie jest w stanie pomóc swojej córce, skoro pomogła tak wielu potrzebującym. W intencji Marii i Zbigniewa pościła, modliła się i ofiarowała cierpienia.

Źle układały się także jej relacje z jedną ze wspólnot katolickich, do której należała. Nowy zarząd nie do końca popierał działania Gabrysiak, uważał je wręcz za niepotrzebne i zarzucał lekarce, że są nieroztropne i wręcz szkodliwe. Dla doktor Oli było to wielkim ciosem, czuła się niezrozumiana i upokorzona. Dyrektor Jankowska wspomniała:

Pomimo tak wielkiego zaangażowania, a może właśnie dlatego, Ola była człowiekiem konfliktowym. Sama będąc na wskroś uczciwą, tego też oczekiwała od innych; ponieważ nie miała czasu na prywatne życie, podobnej postawy wymagała i od nas.


. . .

W kwietniu 1992 roku Zbigniew trafił do więzienia za kradzież z włamaniem. Marysia często odwiedzała go w areszcie, a z czasem mężczyzna zaczął otrzymywać przepustki i widywać się ze swoją dziewczyną w domu Aleksandry. 19-latek miał dobrą opinię w zakładzie karnym. Była to jego pierwsza odsiadka i zdaniem psychologa więziennego spotkania z Marią pozytywnie wpływały na resocjalizację osadzonego.

5 lutego 1993 roku o godzinie 10:30 Zbigniew wyszedł na jedną z wielu swoich 24-godzinnych przepustek. Tego dnia jak zwykle odwiedził Marysię. Między parą doszło do kłótni i rękoczynów. Zaborczy mężczyzna podejrzewał 19-latkę o zdradę. W końcu zdenerwowany trzasnął drzwiami i przez kilka godzin pił alkohol, włócząc się po Elblągu. Następnego dnia kontynuował libację, a około godziny 15:00 ponownie zjawił się w mieszkaniu przy ulicy 1 Maja. Maria była sama w domu. Po kolejnej sprzeczce, Zbigniew za pomocą kabla elektrycznego przywiązał swoją dziewczynę do krzesła. Odizolowaną końcówkę przewodu podłączył do prądu. Kobieta straciła przytomność.

Mama wraca, słyszę samochód


– wyszeptała gdy oprzytomniała.

Wtedy znów włączył prąd. Gdy Marysia upadła z krzesłem na podłogę, nożem kuchennym uderzył ją w klatkę piersiową oraz szyję, łamiąc przy tym ostrze. Słysząc kuśtykającą po schodach doktor Olę, pobiegł do kuchni po nowy nóż. Gdy 50-latka otworzyła drzwi do mieszkania, wypadł mu z rąk wprost pod jej nogi, tuż obok jednej z kul, którą zawsze się podpierała. Szybko go podniósł i zaatakował, zadając Gabrysiak ciosy w serce i szyję. Przed ucieczką zdjął jeszcze z palców martwych kobiet pierścionki i zabrał pieniądze z torebki Aleksandry. Jeszcze tego samego dnia wrócił z przepustki do więzienia.

Nareszcie w domu


– miał powiedzieć do strażnika.

Policja bardzo szybko zidentyfikowała sprawcę podwójnego morderstwa. 20-latek tłumaczył się wypitym alkoholem i twierdził, że "nie przyszedł zabijać":

Kiedy weszła jej mama... chciałem po prostu stamtąd wyjść. Obojętnie, kto by stanął mi wtedy na drodze – zginąłby.


Gdy współwięźniowie dowiedzieli się, że to Zbigniew jest mordercą doktor Oli, władze więzienia zdecydowały o przeniesieniu go do pojedynczej celi. Lekarka była znana i szanowana w środowisku kryminalistów, którzy zaczęli odgrażać się jej mordercy. Wieści o jej śmierci szybko rozniosły się także po Elblągu i odbiły się medialnym echem w całej Polsce. Pogrzeb kobiet zgromadził tłumy.

. . .

Działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, zadał Marii Gabrysiak szereg ciosów nożem w szyję i klatkę piersiową, powodując rany kłuto-cięte z przebiciem ściany lewej komory serca, powodując masywny krwotok i zgon Marii


– odczytywał 7 lutego 1996 roku sędzia.

Działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, zadał Aleksandrze Gabrysiak szereg ciosów nożem w okolice szyi i klatki piersiowej, powodując rany kłuto-cięte klatki piersiowej, co spowodowało masywny krwotok i wstrząs urazowo-krwotoczny i w jego wyniku zgon Aleksandry


– kontynuował przedstawianie zarzutów oskarżonemu.

Tego dnia w Sądzie Wojewódzkim w Elblągu sala była pełna ludzi i kamer. Sędzia nie znalazł okoliczności łagodzących i wygłosił najwyższą z kar – po raz ostatni w Polsce. 20-letni Zbigniew nie spodziewał się podwójnego wyroku śmierci.

Najpierw moratorium na wykonywanie kary śmierci, a potem nowelizacja kodeksu karnego w 1997 roku spowodowały, że wyrok zamieniono na dożywocie.

. . .

Mój dzień zaczyna się od myślenia, gdzie tu załatwić papierosy i herbatę


– opisywał swoje więzienne życie w 1999 roku Zbigniew, który wciąż przebywał w odosobnionej celi.

Pół dnia myślę albo czekam – potrafię stać czasami kilka godzin pod klapą i czekać aż ktoś będzie przechodził, żeby się zapytać czy nie ma zapalić, czy nie ma wypić...


– kontynuował.

Jem śniadanie i kładę się. Zjadam obiad i śpię do kolacji. Patrzę w ten telewizor, tak jak leci wszystko.


W krótkim dokumencie "Śmierć na raty", Zbigniew opowiadał o swojej codzienności za kratami, wegetacji i braku nadziei na przyszłość. Stwierdził zdecydowanie, że jeżeli miałby taką możliwość, wybrałby dla siebie stryczek. Często myślał o samobójstwie, a perspektywę spędzenia całego życia w celi, uważa, za karę bardziej dotkliwą i nazywa ją "powolną karą śmierci".

Jeśli są ludzie i rozmawiam z nimi, wtedy nie myśli się o tym co się zrobiło. Żyje się, coś się dzieje. Ale jeśli zostaję sam w celi, to muszę myśleć o tym, co się stało


– mówił przed kamerą Zbigniew.

Widziałem, jak ta dziewczyna umiera. Widziałem oczy tej dziewczyny. Czuję wstręt do samego siebie.


. . .

W 2011 roku, podczas rozmowy z dziennikarką "Polityki" (tutaj), Zbigniew powiedział, że nie wraca już myślami do zbrodni, której dokonał. Nie pamięta też wyrzutów sumienia, a jego egzystencja kręci się tylko w okół posiłków.

Tamten facet, co zabił, już nie istnieje. To był dzieciak, dali mu karę śmierci, wyprali mu mózg, jego już nie ma


– twierdził.

. . .

W Polskim prawie, skazani na dożywocie mogą za sprawą przedterminowego warunkowego zwolnienia opuścić więzienne mury po odsiedzeniu minimum 25 lat. Od 15 kwietnia 2017 roku usiłuje je uzyskać także Zbigniew, który w przypadku pozytywnej prognozy kryminologicznej, mógł wyjść na wolność już w 2018 roku. Mężczyzna we wcześniejszych latach składał wnioski o ułaskawienie oraz wielokrotnie ubiegał się od Sądu Najwyższego, by wznowiono jego proces. Podważał m.in. skazanie go na karę nieprzewidzianą w kodeksie karnym w czasie popełnienia zbrodni. Gdyby znów stanął przed sądem, ma możliwość otrzymać inny wyrok niż w latach 90. Gdyby było to 25 lat pozbawienia wolności, mógłby wyjść już 2018 roku, bez konieczności ubiegania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie, które w sytuacji podwójnego mordercy skazanego wcześniej na karę śmierci jest mało prawdopodobne.

W grudniu ubiegłego roku Zbigniew Brzoskowski skończył 47 lat. Wciąż przebywa w Zakładzie Karnym w Sztumie.

. . .

W tym domu w latach 1976-1993 mieszkała Doktor Ola, Aleksandra Gabrysiak, człowiek szlachetny i dobry – brzmi napis umieszczony na tablicy upamiętniającej lekarkę oraz jej córkę. 5 lutego 1998 roku odsłonił ją na bloku przy ulicy 1 Maja 30 brat zamordowanej społeczniczki. Pod płytą, na kamiennej półeczce, do dziś płoną znicze i składane są kwiaty. Pamięć o doktor Oli jest wciąż żywa, wiele osób zawdzięcza jej swoje dziś godne i trzeźwe życie. Jej imieniem nazwano hospicjum w Elblągu, a nawet jeden z tramwajów. Stała się też patronką oddziału gdańskiego Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich i ustanowiono coroczną nagrodę Okręgową Izby Lekarskiej jej imienia. Mieszkańcy Gdańska i Elbląga jeżdżą ulicami imienia Aleksandry Gabrysiak, a w sanktuarium w świętokrzyskim Kałkowie-Godowie postawiono jej pomnik. Doktor Ola jest także kandydatką do uznania za świętą Kościoła Katolickiego.



Informacje z prasy, które zawarłam w tym tekście, pochodzą stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd, stąd i stąd.

Nad poprawnością języka polskiego w moich tekstach czuwa @TerazMnieWidac, a nad językiem prawnym, prawniczym oraz służąc wiedzą z dziedziny prawa karnego – @IgorK (tym razem nie zdążył więc pewnie jeszcze będą oprawki!).


#kryminalne #kryminalistyka #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #radzymin #elblag #tczew #gdansk
kvoka - Zapraszam na nową historię z serii #polskiepato pt. Doktor Ola

Tekst możec...

źródło: comment_1585042856EucieZ0bvP0DGNgH5Z5YNN.jpg

Pobierz
  • 38
@KrystJan: Nikt nie zasługuje na śmierć i oczywiście bezdyskusyjnie źle się stało i w pełni popieram kare dla mordercy ale:

Strasznie mnie irytują takie dewoty świętsze od papieża. To taka sama patologia jak rodzice alkoholicy/ćpuny którym tak bardzo chciała pomóc. Z tym, że takie chlejusy przynajmniej wiedzą że źle robią i nie są hipokrytami udającymi rodziców roku. Zostawiła córkę na pastwę losu, żeby być świętą na pokaz, to było dla niej
Zostawiła córkę na pastwę losu, żeby być świętą na pokaz, to było dla niej najważniejsze. Po co ja w ogóle adoptowala skoro nie miala ochoty się nia zajmować? Wiem po co, żeby ludzie widzieli jaka ona jest dobra.


@Ld93: A można wiedzieć skąd masz tę pewność? Może masz rację, a może myśli tej kobiety szły zupełnie inną drogą i szczerze chciała uratować wszystkich, co niestety nie jest możliwe, do tego źle