Wpis z mikrobloga

Po #!$%@? 7 latach postanowiłam wziąć życie w swoje ręce i wyjść z przegrywu. Zmieniłam studia na te wymarzone, zakończyłam toksyczny związek, który niszczył mnie psychicznie, wyprowadziłam się na swoje, zmieniłam totalnie otoczenie wokół. Chciałam w końcu poznać ludzi, przełamać moją aspołeczność, nadrobić stracone lata w piwnicy. Wybawić się, przeżyć wiele przygód, mieć co wspominać.
Z początku wszystko poszło zgodnie z planem - zyskałam mnóstwo znajomych, stałam się duszą towarzystwa. Nie byli to byle jacy ludzie, na prawdę stali się dla mnie bliscy, troszczyliśmy się nawzajem o siebie, jakbyśmy znali się co najmniej kilka lat. Wspólne wyjścia, imprezy, rozmowy przez telefon. Nareszcie interesujące przedmioty na studiach, ciekawe zajęcia. Spędziłam cudowne 2 miesiące, które dały mi nadzieję, że W KOŃCU #!$%@? WSZYSTKO SIĘ UŁOŻY. W końcu dla kogoś coś znaczyłam, miałam komu się wyżalić, do kogo się przytulić, z kim wyjść, do kogo zadzwonić. Byłam szczęśliwa, tak zwyczajnie.
Niestety, nie mogło być tak kolorowo. Byłam przyzwyczajona, że zawsze coś się musi #!$%@?ć, ale nie sądziłam, że polegnę na absolutnie każdej płaszczyźnie życia. Wykryto u mnie kolejną chorobę, której nigdy bym się nie spodziewała. Z wesołej Mirabelki stałam się wrakiem, którego każdy dzień był podyktowany bólem. #!$%@?łam się wtedy w ciąg na opioidach, które przynosiły ulgę w chorobie i jednocześnie były sposobem na zapomnienie o moim żałosnym życiu i otaczającej mnie rzeczywistości.
Nauka zeszła na ostatni plan, a ćpanie i choroba otworzyły drzwi, które nieświadomie przekroczyłam. Drzwi do piekła, zwanego inaczej depresją. Od momentu wykrycia choroby zostałam wyrzucona na głębię nie potrafiąc pływać i walcząc o każdy oddech, a depresja stała się liną z kamieniem przywiązaną do mojej szyi i pociągnęła mnie na samo, samo dno.
Z każdym dniem gasło we mnie życie. Odcięłam się od ludzi. Znajomi i rodzina patrzyli jak się wykańczam, byli totalnie bezsilni. Matka płakała, gdy wróciłam do domu na święta, bo dopiero wtedy do niej dotarło jak bardzo cierpię.
Drugą połowę stycznia spędziłam w łóżku, bo ból nie dawał żyć. Lekarze podjęli decyzję o operacji, odbyła się tydzień temu. Teraz moje życie sprowadza się do wegetacji - dosłownie. Ciężko to nawet nazwać życiem, chyba nawet szczur ma lepiej. Jestem zdana na łaskę innych dopóki nie dojdę do siebie.
Jak można się domyślić, uczelnię zawaliłam totalnie. To wszystko co napisałam zmusiło mnie do wzięcia urlopu dziekańskiego. Matka spakowała mój życiowy dorobek i wróciłam w sobotę do domu, w moim małym miasteczku. Nie miałam nawet szansy pożegnać się z przyjaciółmi, bo rozjechali się w swoje strony na przerwę semestralną. Nie mam tu absolutnie nikogo, każdy stąd wyjechał na studia, do pracy.

Przez 2 miesiące miałam szansę zasmakować normalnego, fajnego życia. Czegoś, co inni mają na co dzień. Teraz znowu wróciłam do tego, od czego uciekałam przez ostatnie 7 lat. Do samotności.

#depresja #przegryw ##!$%@?
  • 7
@bellazi: dzieli nas 700km, zadzwonić można, ale to nie to samo, co face to face. przez większość życia miałam internetowych przyjaciół, przykre, że znowu tak to będzie wyglądać. przez najbliższy czas nie mogę się ruszyć stąd. do tego kolejny rok w dupę na studiach.
@pyciapyciowa: No ale ej - chciałaś coś zmienić i dopięłaś swego, to się liczy. Na chorobę nie miałaś wpływu, więc o "zawaleniu" uczelni nie rozmyślaj ani się nie obwiniaj (wiem, łatwo się mówi), bo w takiej sytuacji każdy by był zmuszony odpuścić.
Jak dojdziesz w pełni do siebie, to się spakujesz i znowu wyruszysz w wielki świat, będzie dobrze! :)
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@pyciapyciowa: smutna historia. Dasz rade. Jak zauwazylas przes te miesiace da sie byc szczesliwa osoba. Moze warto sprobowac kiedys jeszcze raz? Wazne ze wzielas sie w garsc. Co z tego ze zachorowalas. Pamietaj ze smierc w walce jest najpiekniejsza a nie wygrama