Wpis z mikrobloga

#poznan #fizjoterapia

Dobry Wieczór :) Napisałem artykuł na fb gabinetowy, ale postanowiłem Wam go wrzucić również na mirkobloga - może akurat kogoś zaciekawię tematem :)

Postanowiłem napisać na temat, z którym ja i wielu pacjentów miało wiele wspólnego. Porozmawiamy dzisiaj o przewlekłym bólu kręgosłupa lędźwiowego, czyli takim z którym wzmagamy się dłużej niż 3 miesiące. Człowiek, który z dnia na dzień traci możliwość normalnego funkcjonowania nigdy nie jest z tego zadowolony. Od tego momentu nie jest sam, wszędzie gdzie się wybiera towarzyszy mu jego nowy niechciany przyjaciel – ból. Czasem większy, czasem mniejszy. Potrafi się skryć na parę godzin lub dni, by wrócić w najmniej oczekiwanym momencie. Ciężko go zaakceptować, tak jak to co dzieje się wewnątrz nas. Kiedyś rozmawiając z Piotrem padł temat słowa “rozumiem”, którego terapeuci wykorzystują w chwili kiedy pacjent opisuje swoje objawy. Czy aby na pewno jest to poprawne? Samo wyobrażenie sobie sytuacji w jakiej pacjent się znajduje nie pokrywa się do końca z przeżyciem tego. Ja rozumiem.

Sam doświadczyłem tego problemu w trakcie studiów, kiedy nagle z dnia na dzień nie mogłem wstać z łóżka, spokojnie iść, normalnie funkcjonować. Sam często nie mogłem spać zastanawiając się czy dam radę ukończyć studia, a w najgorszej chwili pójście do głupiej biedronki oddalonej o kilometr oznaczało dla mnie przynajmniej 2 przystanki. Nie miałem możliwości pójść gdziekolwiek w pojedynkę :). Człowiek nosi w sobie pretensję, niepewność, żal, przykrość i to się kumuluje. Stygmatyzując ból sprawiamy że jest go coraz więcej, staje się silniejszy i intensywniejszy. Tak jak człowiek na siłowni ćwicząc daną grupę mięśniową w myślach wyobraża sobie ruch, sprawiając że ta partia mięśniowa pracuje intensywniej, tak my myśląc o bólu czujemy go po prostu więcej – jest to zasługa działania naszego układu nerwowego. Moja rehabilitacja trwała długi okres czasu, z czego nie byłem zadowolony, jednak efektem ubocznym okazało się zdobycie wiedzy, zarówno medycznej jak i odpowiedniego podejścia do tematu od strony psychiki.

Pisząc pracę licencjacką podjąłem się tematu, który nie jest perfekcyjnie na aktualną chwilę przez nas poznany i zbadany – psychosomatyki, czyli mówiąc w uproszczeniu wpływu psychiki na ciało i odwrotnie. Niejednokrotnie łapałem się za głowę, kiedy czytałem publikacje dotyczące wpływu stresu na nasze ciało i w myślach cofałem się do sytuacji gdzie przypominałem sobie, że kiedy denerwowałem się ból odcinka lędźwiowego był bardziej odczuwalny, a moje ciało o wiele bardziej zmęczone jakby nie miało możliwości "złapania oddechu". Kiedy zacząłem świadomie spoglądać na siebie, moje zachowanie i walkę z bólem zrozumiałem że nikt mi nie pomoże póki sam szczerze nie zechcę podjąć rękawicy i powiedzieć sobie że dam radę. Sprawa pierwsza – zaakceptowałem sytuację w której się znalazłem, nie cofałem już się w przeszłości myśląc że gdybym nie robił tego czy tamtego to nagle by tego problemu nie było. Akceptacja problemu to pierwszy krok, ponieważ odseparowanie negatywnych emocji pozwoli nam "uspokoić" przebodźcowany już dostatecznie układ nerwowy, ograniczymy ilość wydzielanego kortyzolu który jako hormon odpowiedzialny za stres niesie straszne spustoszenie w naszym organizmie jeżeli jego poziom utrzymuje się przez bardzo długi okres czasu na wysokim poziomie. Należy tutaj odnieść się do naszego układu autonomicznego żeby jeszcze lepiej zobrazować sytuację – możemy w nim wyróżnić 2 układy – współczulny który powinien działać w sytuacjach awaryjnych, w chwilach zagrożenia życia czy też walki o karpia na promocji w lidlu jak i przywspółczulny który będzie chciał nas wyciszyć, pozwolić na regenerację oraz spokojne życie. Stąd pomóc osobie, która cały czas jest w trybie "walki bądź ucieczki" jest bardzo, ale to bardzo ciężko. Musimy zdać sobie sprawę że układ hormonalny, nerwowy, mięśniowo-powięziowy są ze sobą powiązane na stałe, a ich wyszczególnienie powstało tylko i wyłącznie dla systematyzacji nauki. Człowiek to całość i nie wolno go rozpatrywać w inny sposób, dlatego nie powinno nikogo dziwić jak nastawienie do problemu, motywacja i wzbudzenie poczucia nadziei jest ważne by wszystko poszło w dobrym kierunku.

Zawsze powtarzam pacjentom, że pomogę im jak tylko będę mógł, jednak nigdy nie wezmę za nich 100% odpowiedzialności, ponieważ 50% sukcesu terapii zależy ode mnie, a drugie 50% od niego. Co to znaczy? Część pracy wykonujemy wspólnie w gabinecie, gdzie na stole po odpowiednim badaniu wiemy już, które struktury należy opracować, które są przeciążone, które należy wzmocnić itd., jednak na pacjencie ciąży bardzo odpowiedzialne zadanie domowe : zmiana pewnych nawyków w życiu które doprowadziły do przeciążenia bądź uszkodzenia ciała, sumienne i jakościowe wykonywanie ćwiczeń itd. Jednym zdaniem tutaj cały duet bierze odpowiedzialność za powodzenie misji. Często jest to proces który nie jest usłany różami, są okresy wzlotów i upadków, jednak warto oto walczyć ponieważ sam nie zapomnę już do końca życia radości kiedy po dwóch latach mogłem ponownie wykonać skłon i złapać się za palce u stóp. Życzę szczęśliwego zakończenia procesu rehabilitacji każdej osobie, ponieważ po czymś takim nasze podejście do życia się zmienia na zawsze.
  • 2