Wpis z mikrobloga

Na stoczni z moim kolegą pracował pewien koleś. Wiecie być może, jak wygląda stoczniowe życie i typowy stoczniowiec w wieku poprodukcyjnym. Wystarczy wsiąść w dowolny gdański tramwaj przed godziną 5:00 rano, aby przenieść się w czasy lat 70'. Czas dla tych ludzi zatrzymał się pół dekady temu. Wszyscy mają podobne kurtki, koniecznie neseser/skórzaną torbę na ramię. Każdy ma wąsa żółtego od jarania szlugów, gdzieniegdzie przebija siwizna - także na głowie.

No więc ten współpracownik mojego kolegi był właśnie takim Panem Mietkiem. Na każde śniadanie i lunch - o ile takiego słowa tam używano - przynosił sobie zawiniątko. Na każdym prawie fajrancie jadł kanapki ze schabowym. Biały chleb, dwie pajdy, a w środku po prostu schabowy, na sucho, bez niczego.

Inni zaczęli się zastanawiać, ile on kur*a zarabia, że stać go na opitolenie kilku schabowych dziennie. Bo dieta stoczniowca kaloryczna, praca fizyczna, więc jak ktoś jadł mało, to oznaczało przeważnie, że po pracy chlał w pobliskim barze zwanym "Chlewem". O którym krążyły opowieści, że Specjal i pięćdziesiątka były tam w cenie dziennej diety studenta (czyli jakieś 4 złote), a naj*bani stoczniowcy lali i rzygali tam pod siebie, więc w kaloszach lepiej nie wchodź. Mietek chlać lubił, zarabiał jak inni, czyli słabo. A jednak na schabowe było go najwidoczniej stać, ku zdziwieniu kolegów.

Ktoś pewnego dnia zapytał go wprost, kiedy ten brał kęsa kanapki, skąd on ma te wszystkie schabowe. Bo to ani tanio, a roboty przy tym sporo.

Bo co? Żonę zawsze prosi, aby nasmażyła mu tych kotletów na zapas? Czyli biedna kobieta najwyraźniej nic w domu nie robiła, tylko tłukła kotlety, panierowała je w jajku, bułce tartej i mące, hyc na patelnię. Jak baba w barze mlecznym na kuchni, pełen etat, a sąsiedzi musieli dostawać kur*icy, bo jednak tłuczenie schaboszczaków niesie się po kamienicach bardziej niż tłuczenie żony dwa piętra wyżej.

W ogóle skąd miał na to pieniądze, przy tak marnej pensji?

To proste. To nie były schabowe. To były placki ziemniaczane, które Mirek bardzo lubił i - jak wyżej - smażyła mu je codziennie żona.

Koleś jadł dzień w dzień pajdy chleba przełożone plackiem ziemniaczanym, na które przez kilka miesięcy z zazdrością patrzyli inni pracownicy...

#truestory #pasta trochę w sumie #stocznia