Wpis z mikrobloga

#koty #kot #pomocy #corobic #smutnegowno #help #takaprawda #dlugahistoria
BĘDZIE DŁUGO. Potrzebuję rady osób obiektywnie patrzących na moją sytuację. Jest to problem na płaszczyźnie kot-rodzice-szantaż.

Zacznijmy od początku.

Kot pojawił się w moim domu gdy miałam 15 lat. Nie wiedziałam wtedy jak potoczy się moja przyszłość. Gdzie będę żyła, studiowała..
Wzięłyśmy go od cioci, ja i moja mama. Od zawsze wypomina mi, że to ja go chciałam i owszem jak każde dziecko chciałam mieć futrzaka ale nie było to w żaden sposób przeze mnie wymuszone, nie błagałam, nie piszczałam, nie spierałam się na siłę. Pewnego razu kotka, śliczna perska mojej cioci się okociła i wtedy mama zaproponowała, że możemy wziąć kota jeśli chce i będę się z nim zajmować. Oczywiście zgodziłam się. Kot się zadomowił, prócz wybrednego gustu żywieniowego nie sprawiał problemów. Przeprowadziłyśmy się do 3 pokojowego mieszkania, mama drugi raz wyszła za mąż - ojczym pokochał kocha i chętnie się nim zajmował. Tak minęło 7 lat. 3 lata temu wyjechałam na studia 170 km dalej. Mieszkam na stancji, na weekendy jestem w rozjazdach, mam narzeczonego..niestety uczulonego na koty. Nigdy nie miałam w planach zabierać kota ze sobą dopóki się nie ustatkuje w jednym miejscu i przede wszystkim w większym niż moja jednopokojowa stancja mieszkaniu. Ja osobiście chciałabym i była w stanie nim zająć jednak nie tylko ja się liczę. Narzeczony w małym pomieszczeniu z kotem bardzo się męczy, alergia jest silna i szybko daje o sobie znać. Choć nie robiłby mi problemów w zaistniałej sytuacji i mam jego pełne wsparcie to obecność ich obojga w jednym pokoju to zły pomysł. Drugą kwestią jest to - jak już wspomniałam, na weekendy jesteśmy w rozjazdach, często u jego rodziców. Cotygodniowe wożenie kota do nich, jednorodzinny dom, ruchliwa ulica, duży pies za domem to mimo, że kot jest niewychodzący również złe warunki dla mojego pupila. Kolejna kwestia to on sam. Beznadziejnie odnajduje się w nowym terytorium, nie je, siedzi w kącie. On jest tak przywiązany do swojego domu, do rodziców, że zabieranie go od nich również dla niego nie byłoby dobre. I tym oto sposobem kot po prostu został tam gdzie był.

Wszystko byłoby dobrze gdyby nie moi rodzice, którzy coraz częściej zaczęli na niego narzekać. Zaczęły się pogłosy, że go oddadzą, że mam go zabrać, że to ja go chciałam... wiadomo. Problemy zaczynają się gdy chcą gdzieś pojechać. Bardzo często jeśli tylko nie wadziło mi to na studiach przyjeżdżałam do niego i go pilnowałam. W wakacje do tej pory zawsze siedziałam w domu, przerwy międzysemestralne.. wszystkie święta. Jedynie w środku roku akademickiego w tygodniu musieli znajdować mu opiekę.Ale czas idzie do przodu. Obecnie przyjeżdżam rzadziej, święta dzielimy między obydwie rodziny, w wolne chwile również planujemy wyjazdy... i nie jestem w stanie na każde zawołanie stawić się w domu. Moim zdaniem nie tylko ja wzięłam odpowiedzialność za to zwierze i nie tylko na mnie ciąży obowiązek liczenia się z jego obecnością podczas planowania wyjazdów. Mam wyrzuty sumienia, że tak się to potoczyło i gdybym mogła cofnąć czas nie brałabym go do siebie ale skąd mogłam wiedzieć gdzie pójdę na studia, gdzie się osiedle i z kim, a będąc jeszcze szczylem rodzic powinien się z tym liczyć.

No i nadeszła taka oto sytuacja. Majówkę zaplanowaliśmy u narzeczonego - wieś, dom, Bieszczady blisko, to dla mnie większy odpoczynek i komfort psychiczny niż blok, 4 ściany oraz brak auta by wyrwać się choćby na cały dzień. Jednak miałam przez chwile myśl by pojechać do domu bo rzadko obecnie widuje się z rodzicami i chciałam spędzić z nimi czas. Powiedziałam im, że jeszcze nie zdecydowaliśmy i zobaczymy bliżej wolnego. No i piątek dzwoni do mnie mama , że chyba wyjeżdżają na 4 dni, dowiedzą się w niedziele. Powiedziałam jej więc, że w tej sytuacji nie przyjedziemy bo mieliśmy to zrobić tylko dla ich towarzystwa a jechać do pustych ścian nie mamy po co. Spytałam czy ma dla kota opiekę, powiedziała że tak. W niedziele dzwoni że wyjeżdżają i nagle z mordą, ze mam odrazu we wtorek, środę przyjeżdżać nie czekać na narzeczonego bo kot na mnie czeka. Zrobiła to z taką bezszczelnością, że krew mnie zalała. Bez żadnego pytania, uprzedzenia - nic. Zadzwoniła, zażądała i tyle. Mama niestety całe życie starała się mną rządzić, choć nie była surowa w wielu kwestiach to nie znosiła sprzeciwu. Jako dziecko naprawdę źle to znosiłam. Niestety zostało jej to do dziś. Jest z rodzaju pępków świata, nigdy nie dostrzega, że mogła zrobić coś nie tak. wszystko jej się należy. Nie wchodziły więc w gre tłumaczenia, że powinna zapytać- ustalić, że to ona obecnie sprawuje opiekę nad kotem, ona brała go do siebie jako opiekun i powinna przed ustaleniem wyjazdu zapytać, czy ktoś się kotem zaopiekuje. Wykrzyczała tylko, że wcześniej znaleziony opiekun tak naprawdę nie wiedział, że ma nim zostać i nie nie może tego zrobić bo sam wyjeżdża. Nonsens. Oczywiście uderzyło mnie to bardzo, poczułam się jak popychadło, którego plany totalnie się nie liczą, mam przyjeżdżać i koniec kropka bo TO MÓJ KOT. Odmówiłam. Powiedziałam, że nie deklarowałam przyjazdu na 100 %, że narzeczony nie wziął wolnego 2 maja i moglibyśmy przyjechać dopiero w piątek co się nie opłaca bo rodzice w sobotę wracają, że majówka jest również dla mnie i nie pojadę siedzieć całe wolne w 4 ścianach bo chcę odpocząć, a to że nie wyjeżdżam w świat nie znaczy, że nie mam żadnych planów. I rozmowa się skończyła, choć dobrze wiedziałam, że matka despotka do celu idzie po trupach. Za parę godzin dzwoni tata z informacją, że jak nie przyjadę to oddają nazajutrz kota. I to jest sedno całej sprawy. Rodzice szantażują mnie oddaniem kota. I to nie pierwszy raz. Już kiedyś przy zbieżności terminów naszych wyjazdów powiedzieli, że wywiozą go do lasu i spokój. Mówili także, że zaraz po studiach mam go zabrać bo inaczej go oddadzą i tak w kółko. Ten szantaż emocjonalny tak mnie zdenerwował, że odburknęłam żeby oddawali jeśli chcą i się rozłączyłam. Po prostu nie dociera do mnie jak można tak bezszczelnie, na siłę podporządkowywać mnie pod swoje widzi mi się i jeszcze szantażować żywą istotą. Jakby nie patrzeć gdy brałyśmy kota nie byłam dorosła i świadoma swojej przyszłości, nie mogłam przewidzieć wszystkiego i nie jest sprawiedliwe obrzucanie mnie teraz pełną odpowiedzialnością i byciem na zawołanie bo niby kot był dla mnie. Ale to jest MOJE ZDANIE. Chciałabym usłyszeć obiektywną opinię co powinnam zrobić nie tylko w tym momencie ale też na przyszłość. Uwielbiam kota, jest mi bliski i bardzo chciałabym w przyszłości mieć i kota i psa i dać im dom. Ale naprawdę liczę się z konsekwencjami i nie mogę tego zrobić póki nie mam własnego mieszkania, póki nie zapewnię komfortu narzeczonemu, póki nie osiedlę się w konkretnym miejscu. Nie jestem też za wywożeniem starszych zwierząt. W tej chwili kot ma 7 lat i przyzwyczaił się do miejsca. Naprawdę źle znosi zmiany lokum, jest przywiązany do domu i rodziców, ma swoje ulubione miejsca, typowy salonowy pupil.. Oni dużo przebywają w domu, zawsze mają dla niego czas, ze mną obecnie jest inaczej. Studiuję, mam nieregularny czas zajęć, nie swoje mieszkanie. Naprawdę ciężko mi z tym, że nieświadome zrzuciłam obowiązek tylko na nich, ale patrzę na dobro ogólne. Natomiast ten szantaż bardzo mnie przytłacza, w głębi serca wiem, że byli by w stanie go oddać. Mama jest zapatrzona w swoje ego i nie jest osobą uczuciową ani emocjonalną, raczej nie miałaby wyrzutów sumienia. Tata typowy prostak Janusz. Jestem rozdarta. Narzeczony mówi jedźmy już na tą majówkę do Ciebie... cholera ale czy to cokolwiek załatwia? Jeśli teraz dam się zaszantażować to będzie tylko gorzej. Ja nie wrócę już w strony rodzinne, planuję życie raczej w drugiej części Polski, w domu będę bywać coraz rzadziej. Jeśli zmięknę to już zawsze będę darmową służącą. To pierwszy argument. Drugi to sposób traktowania ludzi. Zostałam zmuszona do rzucenia wszystkiego beż żadnego wyjaśnienia i zapytania. Trzeci to sposób traktowania kota, Jeśli ktoś szantażuje w ten sposób zwierzęciem to chyba nigdy nie powinien dostać go pod opiekę. Rozmyślałam zabranie go na stałe tylko, że jak już opisałam to nie tylko dla mnie byłoby niewygodne, ale dla wszystkich wokół oraz dla samego zwierzaka. Potrzebowałam się z tego wygadać i jeśli ktokolwiek to doczytał proszę o opinię co zrobiłby w mojej sytuacji.
  • 4
Hmm, ja jak wyjeżdżam to daje kota sąsiadce ale skoro kiciuś nie lubi zmiany lokalizacji to może poprosić zaufaną osobę żeby wpadała do niego?? Np. Jakąś babcie? Ja polecałabym napisać na jakiejś kociej grupie na fb
@12k34: ojezu, współczuję podejścia mamy. I ten tekst, że wywiozą go do lasu. To już podlatuje pod totalną patologię. Ja też gdy miałam 7 lat poprosiłam rodziców o kotka. I niby był mój, mama mówiła że jak się wyprowadze to wezmę ją ze sobą, ale w międzyczasie kot nieźle się pochorował. Obie zgodnie stwierdziłyśmy, że lepiej będzie gdy zostanie w domu rodzinnym w którym czuje sie dobrze. Moi rodzice mają 2