Wpis z mikrobloga

W piątek rano mama mi mówi, żebym poszedł do rybnego, bo pani Stasia jej obiecała odłożyć dorsza dorodnego pod ladę, żeby na obiad piątkowy, bezmięsny było. No to poszedłem do pani Stasi, a ta mi opowiada, że nieszczęście, kot przybłęda bezdomny jej rano wbiegł do sklepu i dorsza zżarł, ale to on mi na zamianę da lina, bo akurat jej przyjechała świeżutka dostawa. No dobra, mi to tam wszystko jedno, wziąłem tego lina w reklamówkę i wracam do domu. Wymyśliłem, że sobie podjadę trzy przystanki autobusem, bo już mi się nie chciało chodzić po mrozie.
Wsiadam do autobusu, wszystko normalnie na pierwszy rzut oka, usiadłem sobie na czwórce i jadę. Jest przystanek, jeszcze tylko dwa i będę wysiadał, a tutaj do autobusu mi wsiada centralnie student i rzecznik prasowy Ministerstwa Obrony Narodowej, Bartłomiej Misiewicz i razem z nim jeszcze jakiś facet w mundurze. Usiedli koło mnie i Misiewicz temu żołnierzowi pokazuje różne rzeczy za oknem autobusu i opowiada jakby był jakimś przewodnikiem turystycznym, że panie majorze, tutaj Polskie Radio jest, o a tutaj park z drzewami panie majorze - panie majorze to, panie majorze tamto. A ten major patrzył i kiwał głową.
Misiewicz nagle patrzy na mnie, na moją reklamówkę i pyta, o to za rybka, bo apetycznie wygląda, to mu mówię zgodnie z prawdą, że to lin od pani Stasi z rybnego. Misiewicz jak usłyszał o tym linie to zupełnie oszalał, wyrwał mi reklamówkę, wyjął z niej lina, zaczął nim wywijać w powietrzu, tańczyć i się drzeć na cały autobus
E-O-EE-OO-E-O-EEE-OOO-E-O-EE-OO
Myślę, co jest #!$%@?, zupełnie tego pojąć nie mogłem co się dzieje, aż nagle ten major krzyknął
ALL WE NEED IS SOMEBODY TO LIN ON
Zrozumiałem wtedy, że jest to ten słynny Major Lazer, który z Ameryki przyjechał do Polski najprawdopodobniej jako część sił szybkiego reagowania NATO. Nie było mi dane jednak zbyt długo przebywać w towarzystwie sławnego muzyka i oficera w jednym, bo na następnym przystanku jak już się drzwi zamykały, to oni w ostatniej chwili wyskoczyli z autobusu z tym moim linem, a Misiewicz to mi jeszcze przez szybę faka pokazał.
Wracam do domu załamany, bo już wiedziałem, że opiernicz będzie. Matka pyta gdzie ryba, to jej mówię, że w autobusie mi kieszonkowcy ukradli, ale mame mi nie uwierzyła i powiedziała, że coś kombinuję tak jak z tymi słoikami ostatnio i jak tak dalej będę kręcił to mnie odda do monaru. No a na obiad to same ziemniaki z surówką były....