Wpis z mikrobloga

Mirki, chcę podzielić się z wami historią, która przydarzyła mi się w poprzednie zaduszki. Cmentarz w Warszawie. Szedłem sobie na groby bliskich, gdy nagle zobaczyłem smutną kobietę, trzymającą za ręce swoje dzieci – dziewczynkę, tulącą się do misia i nieco starszego chłopczyka. Na grobie palił się tylko jeden znicz, sam grób zresztą był bardzo skromny. Zatrzymałem się pod dębem, nasł#!$%@?ąc.
- Moje kochane dzieci... – szepnęła kobieta, ale na tyle głośno, że dało się ją zrozumieć. - Tatuś nie żyje już trzy lata... trzy długie lata... ale czasami mam ochotę po prostu, jak zawsze, kiedy nie było go w domu, kiedy nie było go przy nas, mam ochotę wziąć telefon i do niego zadzwonić...
Kobieta zaczęła płakać. Sięgnęła do torebki, wyciągając chusteczkę i swój telefon. Zapłakana, spojrzała na urządzenie.
– Nie potrafię usunąć go z książki adresowej, nie potrafię dopuścić do siebie tej myśli, że już go nie ma, że nie odbierze, że...
- Mamo, mamo! Proszę, nie płacz! – do kobiety przytulił się dziesięcioletni chłopczyk i również zaczął płakać. – Rak już nam nikogo więcej nie zabierze! Tata mówił mi, zanim odszedł do Bozi, że część jego ciała na pewno ocali życie innym osobom... – najwyraźniej chłopiec mówił o narządach swojego zmarłego ojca. Ciężko było się nie wzruszyć całą tą sytuacją. Najmłodsza, blondwłosa dziewczynka z warkoczykami, która przytulała misia, puściła rękę matki i zbliżyła się do grobu swojego tatusia.
- Tato, Kolargol i ja za tobą tęsknimy! Wróć do nas, proszę, wróć! Tato! – po czym zaczęła trącać misiem o płytę nagrobną i całować ją.
- Nie, ja... ja nie mogę już dłużej! Zygmunt! Zygmunt! Odbierz, błagam, dzwonię do ciebie! – to mówiąc, zrozpaczona kobieta przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Tato! Tato! Odbierz! – wołały dzieci i ja już miałem wyrwać sobie serce i wydłubać oczy, kiedy nagle... dzwonek telefonu. Przytłumiony. Dochodził spod ziemi. Z grobu Zygmunta. Pobladłem z przerażenia.
- Z... Z... Zygmunt? Zygmunt! Zygmunt!!! – kobieta spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu. Była w szoku. Córeczka przytuliła misia jeszcze mocniej, syn łkał i nikt nie wiedział, co robić. Sygnał był cichy, ale nie było wątpliwości – ktoś musiał pochować Zygmunta z jego telefonem! Tylko jakim cudem komórka wytrzymała aż trzy lata we wnętrzu trumny? Rodzina była w szoku, ich histeryczna reakcja zaczęła przyciągać zbłąkanych spacerowiczów, a potem cały tłum gapiów. Wszyscy słyszeli niewyraźną melodyjkę i przekazywali sobie z ust do ust, co tu się działo, gdy nagle...
- Boże... Boże... on... on odebrał... – kobieta uniosła swojego smartfona wysoko i wszyscy to zobaczyli. Połączenie zostało odebrane.
- Tato! Tato! Kocham cię, tato! – córeczka wyrwała telefon matce i zaczęła krzyczeć do słuchawki. Syn zaczął gryźć wargi tak mocno, że krew pociekła mu po brodzie. Tłum był coraz większy, po chwili pojawił się również oczywiście TVN, szukający w całej tej sytuacji przejawów polskiego antysemityzmu.
- ...i ja cię kocham... – usłyszeliśmy głos. Głos Zygmunta. Głos zmarłego.
- Chryste! On żyje, on żyje, on tam jest, ludzie!!! – matka rzuciła się w stronę grobu i nieporadnie próbowała odchylić marmurową płytę. Nie minęło kilka sekund, a kilku rosłych mężczyzn ruszyło jej z pomocą. Przecież wszyscy to słyszeliśmy! Wszyscy słyszeliśmy głos zmarłego Zygmunta! Ale jak to możliwe? Przecież zmarł trzy lata temu na nowotwór, a jego narządy przekazano potrzebującym!
Byłem w szoku. Wszystkie moje poglądy, całe moje spojrzenie na świat, na religię i na ludzi, wszystko to stanęło pod znakiem zapytania, kiedy grupa kilku mężczyzn wreszcie obaliła wielką, marmurową płytę. Kobieta i jej dzieci zaczęły gołymi rękami przerzucać twardą, zmarzniętą ziemię, zaraz dołączyły się do nich kolejne pary rąk, po chwili z pomocą przyszedł zarząd cmentarza, ocieplając twardą glebę. Łopaty ruszyły w ruch. Księżyc nam sprzyjał, rzucając na zaciemnioną część cmentarza swoje blade światło.
- ...kocham was wszystkich... – usłyszeliśmy po raz kolejny głos zmarłego Zygmunta. W tej chwili i ja ruszyłem z pomocą, chwyciłem łopatę i zacząłem kopać. Po kilkunastu ciężkich minutach nasze łopaty wreszcie uderzyły w coś twardego.
- Jesteśmy przy trumnie, panowie! – zauważył jakiś mężczyzna. Dziewczynka z misiem płakała histerycznie, chłopiec usiadł na ziemi i gryzł palce. Matka w jednej dłoni trzymała telefon, drugą zakrywała usta. Ktoś zwymiotował, ktoś zemdlał, ktoś zaczął krzyczeć, żeby głosować na Korwina. Trumna leżała dość głęboko, ale zarząd cmentarza dostarczył nam odpowiednich pasów. Ludzi wokół zebrało się mnóstwo, więc w kilka chwil wyciągnęliśmy drewnianą skrzynię na wierzch.
- Boże! Boże! Cud! Cud!
- O Panie, to ty na mnie spojrzałeś, twoje usta dziś wyrzekły me imię...
- Wierzę w ciebie Boże żywy...
- Jeszcze jeden i jeszcze raz, sto lat, sto lat...
Te i inne głosy towarzyszyły nam, gdy staraliśmy się otworzyć wieko trumny, co przy tej aurze i przy takim tłumie gapiów było nie lada zadaniem. Matka straciła połączenie ze swoim mężem, wykręciła więc jego numer ponownie, a my w tym czasie próbowaliśmy otworzyć wieko, lecz gdy usłyszeliśmy dzwonek telefonu tak blisko i tak wyraźnie, zastygliśmy w przerażeniu. Dotykaliśmy największej tajemnicy, przekraczaliśmy próg życia i śmierci!
- Na trzy – rzucił jakiś bardziej przytomny facet.
- Na trzy – potwierdziłem.
- Raz... dwa... TRZY!
Odrzuciliśmy wieko i naszym oczom ukazał się mężczyzna w garniturze, bez śladu rozkładu, bez śladu usunięcia jakichkolwiek organów, rzekłbym – całkiem przystojny. Mężczyzna miał otwarte oczy i smartfona przy uchu. Uśmiechał się szelmowsko. Podniósł się, niczym Dracula, budzący się w trumnie ze snu. Nastała cisza. Tysiące zgromadzonych wokół rozkopanego grobu osób nie było w stanie wydusić z siebie słowa. Matka przytulała swoje dzieci – to do niej zbliżył się ożywiony trup.
- Zygmunt... Zygmunt... ja... jakim cudem... ja dzwoniłam...
- Jakim cudem? – przemówił Zygmunt głębokim głosem. – Przecież w Play nigdy nie tracisz zasięgu! W metrze, w windzie, nawet w trumnie!
- Play – nawet gdy stracisz najbliższych, zasięgu nie stracisz nigdy! – dziewczynka z misiem uśmiechnęła się do nas wszystkich i cała czwórka zaczęła śpiewać piosenkę:

Umarli i żywi, niech się nikt nie dziwi
Mamy promocję, zaduszki skończą się owocnie
Bo myśleliście, że już wszystko straciliście
Ale nowej oferty jeszcze nie sprawdziliście
Zatem niech wybiera Play każdy bi i każdy gej
Każdy homo i hetero – bo zapłacisz mniej niż zero!

Całość zakończyła się efektownym pokazem akrobatycznym, fontanną konfetti i innymi atrakcjami dla całej rodziny, a Przemysław Saleta rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Wszyscy wokół zaczęli bić brawo i już ustawiła się kolejka do podpisania umowy.

#takbylo #pasta #zaduszki
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach