Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
#przegryw #tfwnogf #zwiazki #friendzone #depresja #samotnosc #tldr
Dzień dobry, Mirki i Mirabelki. Mówią, że czasami trzeba się wyżalić, żeby człowiekowi się lżej na wątrobie zrobiło, ale jak do tej pory nie za bardzo mi to pomagało… więc tym razem zrobię to w miejscu, gdzie zupełnie nikt mnie nie zna, jako że konta na Wykopie nie posiadam i z tego, co wiem, tylko jedna osoba z mojej wyjątkowo mizernej grupki znajomych go przegląda. Będzie w #!$%@? długie, więc jak ktoś nie lubi czytać cudzych historyjek rodem z Chwili dla Ciebie, to może śmiało klikać dalej. Może jednak dowiem się od Was czegoś nowego.
Mam prawie 24 lata (urodziny wypadają w przyszłym miesiącu), żyję, wychowałem się i mieszkam w wojewódzkim mieście w ścianie wschodniej, pracuję jako kierowca zaopatrzeniowiec. Co miesiąc na konto wpada kwota równa obecnej płacy minimalnej, koło 10. każdego miesiąca dodatkowo drobna koperta, bo hehe ZUS, co akurat mnie nie przeszkadza, bo już dawno przestałem wierzyć w to, że zobaczę emerturę. Fizycznie jestem zdrowy. Podobno jestem całkiem przystojny i ogólnie spoko ze mnie gość, choć sprawiam wrażenie, że mało mnie obchodzi i niczym się nie przejmuję (o ironio…). W zasadzie to by było na tyle, jeśli chodzi o rzeczy, którymi mógłbym się pochwalić na swój temat.
Kilka lat temu zacząłem się… staczać. Miałem 19 lat, kończyłem samochodówkę, matury pozdawałem z wynikiem, który mnie satysfakcjonował (najlepszy wynik z matmy w całej szkole, chociaż moja matka zwyczajowo uznała, że mogłem lepiej napisać). Stanąłem przed wyborem: studia albo robota. Matka nalegała na studia, ja nie czułem się jakoś na siłach, żeby szukać sobie jakiejś pracy, bo mimo wykształcenia (technik pojazdów samochodowych) nie mam smykałki do mechaniki i majsterkowania w ogóle. Przy swoim aucie mógłbym coś porobić (uniemożliwia mi to jednak brak narzędzi i zaplecza, bo na podwórku pod blokiem to trudno cokolwiek zrobić), ale żeby tak na akord to robić to nie. No to polibuda. Odpadłem po pierwszym semestrze, najwidoczniej nie spodobałem się pani od rysunku technicznego, bo chociaż na tym etapie nauczania nie miał on przede mną tajemnic, to z jakiegoś powodu uparcie mi niczego nie zaliczała. Trudno, taki los, ja się na studenta tak czy tak nie nadaję (przez pół roku nie zdołałem nawiązać tam żadnej sensownej znajomości) i w gruncie rzeczy to nawet się cieszę, że tak się stało, bo przynajmniej mam argument na poparcie tej tezy. Taki charakter – nie lubię się płaszczyć przed ludźmi, żeby coś osiągnąć czy uzyskać, a odnoszę wrażenie, że studentów na uczelniach w ogóle się nie szanuje.
Rozpoczynał się rok 2015. Wtedy jeszcze się trzymałem, chociaż dni upływały mi głównie przed kompem na zagrywaniu się w Left 4 Dead i spędzaniu kolejnych wieczorów ze znajomymi na Steamie. Pojawiali się nowi ludzie, a z jakiegoś powodu miałem talent do przyciągania do siebie dziewczyn grających w tego jakże zacnego multiplayera. Nie to, żebym się w ten sposób jakoś dowartościowywał, przynajmniej nie świadomie – tak jakoś po prostu wychodziło, że typowy random z neta prędzej czy później zaczyna #!$%@?ć na czacie/mikro jakieś totalne bzdury albo zaczyna się napinać o byle gówno, a z laskami jakoś tak się nie działo – można było pogadać, pośmiać się, spędzić czas w grze tak, jak zakładał jej wydawca. Z czasem zaczęło mi jednak lekko #!$%@?ć. Zacząłem zwracać uwagę na to, że miesiące lecą, jest kwiecień, maj, czerwiec, a ja nie robię ze sobą zupełnie nic. Ba – nikt też nie szuka za bardzo kontaktu ze mną, oczywiście poza internetowymi znajomościami, gdzie i tak rozmowy sprowadzały się głównie do pytania, czy zagram rundkę. Szybko zaczęła mi siadać psychika, zrobiłem się opryskliwy, gniewny, czasami nawet lekko agresywny, parę razy napyskowałem komuś w czacie zupełnie bez powodu. Jednocześnie nie potrafiłem znaleźć rozwiązania tego problemu, gdyż w sumie zawsze byłem dość wycofanym dzieckiem i po prostu nie nauczyłem się takiego luźnego nawiązywania kontaktów z innymi. W szkole poznawałem ludzi poprzez dziennik – patrzyłem po sali, kto się zgłasza przy danym nazwisku i w ten sposób po tygodniu znałem personalia wszystkich osób z nowej klasy. Dla mnie podejście do kogoś i rzucenie tekstem „cześć, jestem anon, a Ty?” to jest bariera nie do obejścia. Teraz i tak jest nieco lepiej, bo przynajmniej potrafię po prostu rozmawiać z ludźmi, niemniej jednak często zdarza mi się np. jąkać albo przekręcać słowa z powodu jakiegoś wewnętrznego stresu, nawet przy ludziach, których doskonale znam i nie czuję się przy nich jakoś szczególnie obco. Jeszcze dodajmy do tego zupełny brak przyjemności z przebywania w tłumie i w gwarnym i hałaśliwym otoczeniu (vide dyskoteki, kluby, puby itp.) i mamy idealny materiał na samotnego wilka z przymusu. Owszem, wyjdę ze znajomkami na piwo i dobrze się bawię, spędzając czas na pogaduchach o dupie Maryni, ale #!$%@?, mam 24 lata, wypadałoby czasem zmienić otoczenie. Problem w tym, że poza samym sobą nie mam innych alternatyw.
Ale wracając do 2015 roku. W czerwcu zaczęło się już robić grubo. Gdy matka szła spać (ojciec pracuje w Niemczech i w ciągu całego roku to w domu jest sumarycznie może ze dwa miesiące), ja siedziałem na kompie do pierwszej, drugiej w nocy, po czym kładłem się do łóżka i przykrywałem poduszką, żeby nie było słychać, jak płaczę. Ale pewnego dnia stało się coś dziwnego. Nie mam już zupełnie pojęcia, z jakiego powodu, ale jakoś zagadałem do jednej babki na Steamie – nazwijmy ją M – którą miałem w znajomych gdzieś od przełomu 2014 i 2015. Tak od słowa do słowa jakiejś gadki-szmatki zgadaliśmy się na następny dzień na grę, później tak samo i tak samo, później zaczęły się jakieś rozmowy w stylu „skąd jesteś, gdzie mieszkasz, co robisz”, wymienianie się jakimiś tam rzeczami znalezionymi w sieci (jak do tej pory M to jedyna osoba, którą poznałem, która nie tylko zna, ale lubi i szanuje Grupę Operacyjną i Mieszka Sibilskiego). Z czasem wymieniliśmy się telefonami, namiarami na Facebooku, później rozwinęło się to na poważniejsze tematy, gadanie o przyszłości, życiu itp. itd. – dowiedziałem się, że ma chłopaka, ale wyjechał do Anglii i #!$%@? przy taśmie, pakując warzywa do opakowań. Coś mnie ukłuło wtedy i już wiedziałem, że się #!$%@?łem. I wiecie, co?
Serce wygrało z rozumem. Brnąłem w to, aż w końcu przekonałem ją do tego, żebyśmy się spotkali. Osobiście. „ale że jak, ty tutaj do mnie przyjedziesz?” „no jasne, żaden problem, nie mam póki co pracy, auto mam, wsiadam i jadę hehe” „nie, ja tak nie mogę Cię tu ściągać” „ale to naprawdę nie jest nic trudnego, spędzimy razem miłe popołudnie, no chyba że Ci się nie spodobam to mnie odeślesz do domu po godzinie :P” „no to ok :)” Śmiała się, że sprawdzi moją uwagę, bo straszna z niej gaduła i będzie mnie wypytywała, o czym mówiła, żeby wiedzieć, czy na pewno słuchałem. Matce nic nie powiedziałem, dopiero jak wychodziłem z domu, to ją zastrzeliłem niusem. Chciała mi zabrać kluczyki, ale wyperswadowałem jej ten temat, bo no #!$%@?, naprawdę to było coś ważnego dla mnie. Z bólem, ale puściła mnie w drogę, no bo przecież jej synuś to się nigdy w życiu #!$%@? nie zapuścił poza miasto bez niczyjej opieki. Pojechałem.
Głównie spacerowaliśmy i ja mówiłem. O szkole, o swoim mieście, życiu, co i rusz pytałem ją o jej szkołę, o nią samą, no ogólnie okazywałem zainteresowanie jej osobą. Co jakiś czas pytałem M, czemu nic nie gada, skoro miała z niej być taka gaduła, na co odpowiadała, że nie chce mi przerywać. Pierwszy raz w życiu poczułem się jak w domu. Jakbym spotkał kogoś, na kogo się czeka całe życie. Jezu, jakie to było wspaniałe. Nie chciałem wracać. Zaproponowała, że mnie przenocuje, bo mieszkanie babci jest chwilowo puste. Przesiedzieliśmy chyba na kanapie do trzeciej w nocy i w końcu się rozeszliśmy po pokojach.
Nic nie zrobiłem. Zachowałem się jak #!$%@? święty. Wiedziałem, że jeśli tylko się podniosę i wejdę do jej pokoju, to już nie będzie odwrotu. Ale tym razem rozum przekonał mnie, że nie powinienem tego robić. „daj spokój, ma jakiegoś tam chłopaka, #!$%@? że ją tu zostawił i odzywa się dwa razy w tygodniu i głównie po to żeby się o coś czepiać, jest dziewicą, nie masz gumek, nie planowałeś tego, jak ty spojrzysz sobie w lustro jak zrobisz z niej #!$%@?ę oddającą się jakiemuś randomowi z neta przy pierwszym spotkaniu”.
Następnego dnia wróciłem do domu. Zapłakany. Przez całą drogę miałem tylko dwie myśli w głowie: żeby wrócić do domu i znowu się do niej odezwać (w drodze padł mi telefon) i żeby policja mnie nie zatrzymała, bo nie wytłumaczę się z tego, że cisnę 180 km/h po autostradzie, a z oczu lecą mi łzy wielkości grochu. Przez 300 kilometrów. Jakiś czas później wyjawiła mi, że się nie odzywała, bo „jak zobaczyłam, jaki jesteś przystojny, to zmiękły mi kolana”, a pół tamtej nocy grała na telefonie, bo z nerwów nie mogła zmrużyć oka. Miesiąc później pojechałem raz jeszcze, na trzy dni. Najlepsze trzy dni w moim życiu. Oddałbym wszystko, żeby móc wrócić do tamtych chwil.
Uwierzcie mi. Gdy człowiek nagle spotyka na swojej drodze kogoś, dzięki komu w końcu chce mu się wstać z łóżka każdego dnia, to jest to coś naprawdę ważnego.
Oczywiście przegrałem to. Nie udało mi się jej odbić, bo w jedynym momencie, w którym miałem na to szansę, zachowałem się jak miłosierny Samarytanin i jednocześnie #!$%@? ciota. #!$%@? mi z tego, że może i zachowałem się właściwie – przez całe życie zachowywałem się uczciwie i jeszcze NIGDY nie przyszło mi z tego nic dobrego. I nic nie wyciągnąłem z tych lekcji życia, w których los mnie non-stop kopał po dupie.
Okresu od września 2015 do lutego 2016 nawet nie pamiętam. Zerwaliśmy ze sobą kontakt, a dla mnie to było pasmo naprzemiennego wycia w poduszkę i siedzenia przed kompem. Nie miałem ochoty nawet wyjść z pokoju, już od III klasy samochodówki byłem chudy, ale wtedy zjechałem do 74 kilogramów wagi, co przy moich 190 cm wzrostu sprawiło, że wyglądałem, jakbym #!$%@?ł z obozu. Naprawdę, żebra zaczęły mi przebijać spod skóry. Nie tylko nie chciałem wychodzić z domu, ale nie mogłem nawet patrzeć na siebie w lustrze. Jedyne, co robiłem, to brałem kluczyki, wsiadałem do swojej Ibizy i robiłem kółka po przedmieściach i okolicznych wioskach, puszczając sobie z głośników Myslovitz i wracałem dopiero, jak już nie miałem siły płakać. Raz nawet w deszczu rozpędziłem się przed takim ostrzejszym łukiem na wlocie do miasta do 150 km/h i przez moment miałem ochotę #!$%@?ć się o barierki, ale w ostatnim rozsądnym momencie odpuściłem z pedału gazu i łagodnie wyszedłem na prostą na drodze. Czasami się zastanawiam, czy to była rzeczywiście próba samobójcza, czy tylko sam siebie ostrzegłem, że zaraz naprawdę mogę spróbować odebrać sobie życie. Bo i nie miało ono dla mnie wtedy sensu.
W marcu zacząłem minimalnie wychodzić ze swojej depresyjnej nory. Rozsyłałem CV, szukając jakiejkolwiek roboty, w której mogłem się jakoś odnaleźć. Gdy już traciłem nadzieję, pod koniec miesiąca rozdzwonił się telefon i od razu załapałem się na dwie fuchy: pół etatu na sortowni paczek i zlecenie w wypożyczalni aut dostawczych. Dzięki temu moja psychika zaczęła chwilowo wychodzić na prostą. W końcu miałem jakiś powód, żeby się rano pozbierać i jeszcze nawet z tego jakieś pieniądze dostawałem. Robota na chwilę, a paczki przerzucałem całe 13 miesięcy. Doszło do tego, że już nie według tras, ale według adresów rozkładałem paczki, przez co dość mocno usprawniłem chłopakom robotę przy swojej części taśmy. A w wypożyczalni to zjeździłem kawałek kraju, kilka razy Warszawa, dwa razy Wrocław, niezliczone wycieczki do Lublina i Dębicy, gdzie Igloocar zabudowuje chłodniami nowiutkie Ducato i Daily, parę razy też przejechałem się na Śląsk, który z jakiegoś powodu cholernie mi się podoba. Przy okazji zaznajomiłem się z kolejną panną, ale również nic nie wyszło. Oficjalnie powiedziała mi, że nie jestem zupełnie w jej typie, a że zacząłem robić się w stosunku do niej zbyt miękki, to na dalszy kontakt również nie ma ochoty. Też to dość boleśnie odczułem, chociaż nawet w 1% nie tak mocno, jak poprzednio. Ta historia jest w sumie też dość ciekawa, ale nie będę jej zbyt mocno rozwijał. Tyle tylko, że próbowała się spiknąć z gościem z pewnego forum, z którego wspólnie skorzystaliśmy, nawet widzieli się na Falconie w 2016. Swoją drogą gość do mnie też się strasznie przylepiał (nie w sensie partnerskim, ofc), miał mnie za wyjątkowo fajnego kumpla i cały czas mnie o coś zagadywał, a ja miałem do niego jakieś uprzedzenie, chociaż oficjalnie nie mogłem mu nic zarzucić. Ale jednak dobrze go prześwietliłem, bo gdy dowiedział się o inbie z tą panną, to rozpowiedział to na forum, Facebooku i ogólnie wszędzie, gdzie się dało. O dziwo jednak nikt mu nie uwierzył, więc chyba cała reszta również miała go za śmiecia, mimo iż wszyscy wszystkim się oficjalnie przymilali. Z kolei na Falkonie powiedział tej pannie, że wygląda jakby była jego młodszą siostrą i w ogóle nawet nie mógłby o niej pomyśleć jak o dziewczynie, więc zapłakana wróciła do siebie… i później dalej z nim nawijała. A obecnie to nie wiem, co u niej, bo głównie boci w ARK: Survival Evolved. #logikarozowychpaskow
Energii wystarczyło mi na jakieś pół roku. Przy okazji świąt czy tego typu okazji odzywałem się do M, ale nic poza tym, bo za każdym razem czułem się przy tym, jakby ktoś mi wbijał sztylet między żebra. Spędzam wolną sobotę w domu i niespodziewanie dostaję SMS-a. Zmroziło mnie.
„Miałeś rację, karma wraca do ludzi. Przepraszam za to, co Ci zrobiłam.”
To była aluzja do tego, co jej napisałem parę miesięcy wcześniej: że jeżeli miałbym wierzyć w cokolwiek ponad ludzkim bytem, to najprawdopodobniej wierzyłbym w karmę i to, że złe uczynki obracają się przeciwko nam, a za dobre kiedyś spotka nas nagroda. Ostatecznie nie dowiedziałem się, co się wtedy stało, ale od tamtego momentu zdarza mi się do niej pisać, gdy… coś się przytrafi. Nie wiem, czasami mi się ona nagle przyśni i przez następne parę dni już jestem nie do użycia. Albo jest jakaś okazja typu jej urodziny albo święta. Nie potrafię po prostu napisać jednego SMS-a czy wiadomości na FB i tyle. To jest taka niewielka namiastka jej w moim życiu. Na chwilę mogę wrócić do tego cholernego 2015 roku, gdy telefon ładowałem co trzy dni i wymienialiśmy po 500 SMS-ów w tygodniu, a pierwszą rzeczą, jaką robiłem po otwarciu oczu rano, to SMS z przywitaniem i zapytaniem, czy dobrze spała.
Ja… naprawdę ją kocham. Nie chcę bez niej żyć i nie wyobrażam sobie życia bez M. To pewnie na swój sposób chore, ale #!$%@?. Minęły ponad trzy lata. Przez te trzy lata zdążyłem już się raz zaangażować mocniej w inną znajomość (bezskutecznie), szukałem sobie kogoś innego, z kim być może mógłbym stworzyć szczęśliwy związek, ale bezowocnie. Zmieniłem pracę. Zrobiłem dodatkową szkołę (choć oficjalnie nie skończyłem, bo nikt nie chciał mnie wziąć na praktyki, a teraz nie mam czasu, żeby to ogarnąć). Pcham jakoś ten wóżek zwany życiem przed siebie, ale to jedno nie chce odpuścić. Choć już kilka razy myślałem, że już tyle, koniec. Ale nie. Stoję przed magazynem, zaciągam się fajkiem, zamykam oczy i znowu wracam do tamtego wieczora, gdy siedzimy na ławce nad zalewem, ja ją obejmuję, a ona siedzi wtulona we mnie i udaje, że nie widzi, jak wpatruję się w błękit jej oczu. I chce mi się wyć. A wiecie, czemu nie potrafię sobie odpuścić?
Bo przez te wszystkie lata zdążyłem się już od niej samej dowiedzieć, że musiała się przeprowadzić z powrotem do swojego miasta z Wrocławia, w którym od zawsze chciała mieszkać, bo nie wyrobili na czynsz, skreśliła swoje marzenia o pracy w cukiernictwie i #!$%@? na nocki w fabryce, podnajmuje jakieś mieszkanie, żeby nie siedzieć w mieszkaniu po zmarłej babci, a jej księciuniu z bajki się roztył, rozleniwił i nawet jej dobrze przelecieć nie chce. I jak ją łapię na chwili słabości, to sama się przyznaje, że to się sypnie. I mimo to nadal brnie w to. #logikarozowychpaskow x2
W całej mojej historii jest jeszcze jeden aspekt. Nie mam planów na przyszłość. Nigdy ich sobie nie robiłem, bo uznawałem, że co by sobie człowiek nie zaplanował, to i tak to się nie uda, bo życie to zweryfikuje, więc starałem się tylko ustawiać sobie takie cele, które mogłem osiągnąć. Na tej dość krótkiej liście została mi już tylko jedna rzecz: zrobić prawo jazdy kategorii D. Obecnie mam wyjeżdżone bodajże 20 godzin i jak wszystko dobrze pójdzie, to pod koniec października stanę się posiadaczem uprawnień do kierowania autobusem i pozostanie mi tylko wymiana blankietu i wyrobienie sobie karty do tachografu, bo kwalifikację zawodową zrobiłem na początku roku. Jest tylko jeden problem: po co to robić? Sam dla siebie? Nie wiem, dla rozwoju osobistego i innych mrzonek rodem z Motywacyjnego #!$%@? Trenerów Personalnych? Fakt, moim pierwszym dziecięcym marzeniem było właśnie zostać kierowcą autobusu (poważnie) i to będzie całkiem miłe móc je spełnić w dorosłym życiu. Z tym że co mi z tego? Nie mam nawet z kim się tym podzielić, bo jedyna osoba, która kiedykolwiek zwróciła na mnie uwagę i kiedykolwiek naprawdę mnie rozumiała woli robić sobie burdel z własnego życia, chociaż jej związek chyba już się wypalił. Pieniędzy więcej nie potrzebuję, daję sobie radę. Obecna robota jest całkiem w porządku, wiadomo, nie jest idealnie, ale już na tyle się przyzwyczaiłem i zadomowiłem, że choćby nie wiadomo co się działo na firmie, to nie ma z tym problemów i wszystko idzie ogarnąć, bez ciśnienia i napinki. Także nie mam jakiegoś parcia na szukanie lepszej pracy, bo to, co mam, jest OK, a więcej nie jest mi na razie potrzebne.
Jak już wspominałem, zarabiam minimalną + koperta. Miesięcznie wyjdzie średnio ze 2000 zł. Gówniane pieniądze, prawda? Jak pracowałem na sorcie, to zarabiałem połowę tego. A mimo to jestem w stanie utrzymać siebie, opłacić, zatankować i serwisować auto i opłacić wszystkie kursy, jakie zrobiłem – a że robiłem C, D i kwalifikacje, to w sumie na uprawnienia wydałem jakieś 13-14 tysięcy złotych. Z własnej kieszeni, bez jałmużny z Urzędu Pracy, bo już na samym starcie dowiedziałem się, że „w tym roku [2017] nie będzie takiego projektu”, a gdy już zrobiłem C i kwalifikację, to w internecie wyczytałem, że zbierają wnioski pod dopłaty do kursów na prawo jazdy. A na koncie kurzy się kolejne dwadzieścia tysięcy. Nieźle, jak na 24-latka w Polsce B, który nigdy nie pracował za granicą, co nie? Przypomniał mi się nawet gość, który swego czasu pytał na pewnym forum, co zrobilibyśmy ze stoma tysiącami złotych, bo właśnie tyle ma odłożone na trzech kontach bankowych, a on sam ma 27 lat, jest kawalerem, nie ma żadnej panny na boku, ugniata winogrona w Niemczech, rodzina jest daleko i nie wie, co z tym hajsem zrobić.
Wyrabiam się finansowo pewnie też dlatego, że nadal mieszkam z matką. Od dłuższego czasu myślę o wyprowadzce, ale znowu – po co? Żebym kiedyś wrócił do mieszkania, zapłakał przed kompem i podciął sobie żyły? To już wolę mieć jakiekolwiek towarzystwo chociażby z tego względu, że to jest jedna z niewielu rzeczy, które bronią mnie przed skończeniem z tym wszystkim. Zresztą, jak znam sam siebie, to pewnie po paru minutach uznałbym, że jednak nie jestem na to gotów i zacząłbym sam siebie opatrywać, bo na taki rodzaj stresu akurat jestem #!$%@?ńsko odporny, praktycznie nie jestem w stanie wpaść w panikę z żadnego powodu, a już na pewno nie z powodu krwi. Dlatego stwierdziłem, że jeżeli przez resztę życia mam być sam, to skończę ze sobą, ale dopiero, jak moi rodzice już zejdą z tego świata. Nie zasłużyli na to, żeby mnie opłakiwać. To prości, ale dobrzy ludzie i choć nie zawsze się z nimi dogaduję, to na pewno nie jest tak, że nie żywię do nich żadnych uczuć. Zwłaszcza ojca mi szkoda, bo praktycznie całe moje życie #!$%@? w Niemczech na budowach i wiem, że jeżeli los odwróci moją kartę i dorobię się własnej rodziny, to choćby nie wiem co, ale nie skazałbym jej na taki sam los w postaci ojca i męża z doskoku, od święta. To jest naprawdę #!$%@? życie, na pewno ktoś z Was tego doświadczył i rozumie. Poza tym koc
  • 14
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania: mocne.
O tamtą laskę zawalcz bo brzmi jakby lada dzień ten jej związek miał si rozwalić, więc kto wie?
A co do lekarza dusz - no cóż, 31 lvl here i też byłem dłuuuuugi czas lekarzem dusz. Tak gdzieś do 28 levelu - potem się #!$%@?łem i przestałem leczyć dusze (:
  • Odpowiedz
@ziomek1602: ziomek zabujał się w zajętej lasce - ale ta laska najpewniej zaraz zerwie z obecnym. Z innymi nie jest w stanie ułożyć sobie życia, No i przez to cierpi.
No i generlni wyszło, że nie ma kolegów czy coś, ale za to koledzy mają jego (W sensie jak ma problemy to cisza, jak inni mają problemy to są pierwsi u niego)
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania jedź do tej laski, może na to czeka?
Psychoterapeuci nie przepisują żadnych leków, psychiatrzy to robią. Wpisz sobie w google "psychoterapia fashionelka" tam jest wywiad z jedną babką, która się tym zajmuje ;) ;) trzymaj się ;)
  • Odpowiedz
0204: Ten wpis tak bardzo pokazał mi, że wszystko co mnie osobisie męczy i trapi jest nikłe w porównaniu z cierpieniem innych osób. Mirku, leżę i ryczę razem z Tobą, jedyne co możemy zrobić to iść przez to życie, robić swoje i walczyć o swoje. Proszę, nie zrywaj kontaktu z M. Ja czuję, że Twoje życie może obrócić się jeszcze o 180 stopni i może być jak w bajce, tylko nie
  • Odpowiedz
OP: Szczerze powiedziawszy to nie spodziewałem się takiego odzewu. Bardziej oczekiwałem braku odpowiedzi albo tekstów, że w sumie to sam sobie jestem winien i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo przecież na świecie jest pełno dupeczek i wystarczy tylko chcieć.
@mirabell3: Pod koniec 2015 pojechałem do niej, nie mówiąc jej o tym. Napisałem jej SMS-a, jak już byłem na miejscu. Przesiedziałem osiem godzin na parkingu pod Kauflandem. Nawet
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania: w pierwszym poście przedstawiłeś to tak, że ta laska to jednak chce i jest gotowa.
Teraz, że jednak nie

Ale do rzeczy - ona nie chce i nie będzie z Tobą. Jakiekolwiek "może" to na zasadzie "łodczep się".
Chcesz mieć ostateczny test, że znowu Ciebie oleje? Pojedź do niej i postój kilka godzin na parkingu pod Kaufem - nawet nie wyjdzie.
Nie, nie wiem czemu nie chce być z Tobą,
  • Odpowiedz
OP: @wormik: Ech, no właśnie obawiam się, że masz rację… Tylko że zupełnie nie potrafię się z tym pogodzić. A dodatkowo te emocje potęguje myśl, że to mogło się inaczej skończyć. Powinno było inaczej się skończyć. Nie umiem się po prostu od tego odwrócić i zapomnieć, to jest zbyt głęboko we mnie. I nawet bycie na chwilę taką, jak to nazwałeś, „gałęzią pośrednią” byłoby dla mnie OK – przynajmniej miałbym
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania: no niestety, mam rację, przykro mi ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Jedyne co mogę zasugerować, to odwrócić swoje zycie o 180 stopni. Zająć się robieniem tego, na czym się nie znasz. Wyjechać w cholerę daleko. Zająć czymś glowę, żeby nie mysleć. Dla siebie i dla przyszłej kobiety, którą poznasz, z którą się zwiążesz.
Uwierz, to jedyne co pozostaje.
A ona?
Ona bedzie siedzieć w Twojej głowie jeszcze
  • Odpowiedz
OP: @wormik: Może kiedyś zdecyduję się stąd wyjechać. Nigdy nie lubiłem swojego miasta, a od paru lat wręcz szczerze go nienawidzę. Brakuje mi jednak odwagi, żeby zostawić to miejsce gdzieś za sobą, poza tym nie będę ukrywał – już tu nieco wrosłem, praca jest w porządku… No i jednak bardziej chyba boję się siedzenia sam w mieszkaniu. Mam oszczędności, sam też nie jestem rozrzutny, myślę, że podnajmując jakąś kawalerkę w
  • Odpowiedz